Betowała Iza. Mam nadzieję, że tekst przypadnie Wam do gustu, bo, szczerze powiedziawszy, sprawił mi nieco trudności.
~*~*~
— Jak oni się tam znaleźli? — Stłumione głosy docierały
do niej jakby spod wody. Jeden z nich, doskonale Hermionie znany, właśnie się
przybliżył, gdy jego właściciel cudownie wręcz ciepłą, lecz nieco lepką dłonią
delikatnie dotknął jej czoła. Ron?
— Nie mam pojęcia, ale wygląda na to, że mieli
niesamowite szczęście! Gdyby Malfoy zobaczył ich choćby minutę później, pewnie
musielibyśmy odprawiać kolejny pogrzeb.
Rozległo
się pogardliwe prychnięcie.
—
Daj temu na razie spokój, Ron! — Czyli miała rację! — Tym razem nie możesz mieć
do niego pretensji! Gdyby nie on, Hermiona utopiłaby się.
—
I Snape…
—
Jakby kogokolwiek to obchodziło… A niechby się i utopił, też mi wielka strata.
— Hermiona poruszyła się niespokojnie, jakby w ramach protestu. — Może jeszcze mam mu wysłać kwiatki, co? Albo
jeszcze lepiej: bombonierkę! Tylko będziecie musieli mi pomóc je wybrać, bo nie
mam pojęcia, w jakich smakach gustują Śmierciożercy.
—
Przymknij się i popatrz na Hermionę…
—
Co z nią? — Złośliwa nuta w głosie Rona zniknęła tak szybko, jak się pojawiła,
ustępując miejsca trosce.
—
Wydawało mi się, że się poruszyła!
—
Co?! Zawołajcie panią Pomfrey, szybko!
W
tym samym momencie, kiedy zza parawanu wynurzyła się szkolna pielęgniarka,
Hermiona zebrała wszystkie siły i uchyliła powieki, choć wydawały się ważyć co
najmniej tonę. Przemogła się jednak i niezbyt przytomnym wzrokiem potoczyła
dookoła siebie. Widziała wszystkich,
lecz niemal nikogo jeszcze nie rozpoznała. Wokół niej tłoczyła się trójka ludzi.
Nachylali się nad nią tak nisko, że miała wrażenie, że gdyby spróbowała
podnieść się choćby o parę cali, jej czoło przeżyłoby bliskie spotkanie z
twarzą jednego z nich. Dopiero po chwili całkowicie dotarło do niej, kim są
tajemniczy goście. Jednak nim zdążyła choćby pomyśleć o tym, by powiedzieć im,
żeby się w końcu uciszyli – a przede wszystkich odsunęli – w pole jej widzenia
wpadła dość niska, energiczna kobieta o nieco korpulentnej posturze. Lecz
zamiast odrzucać, to tylko dodawało jej jakiegoś nieuchwytnego uroku. Ów często
sprawiał, że człowiek czuł się jak w domu. A przynajmniej w chwilach, gdy ta
milczała i nie wpadała w swój „matczyny” szał. Kobieta była jednak
profesjonalistką, doskonałą uzdrowicielką, która niejednego już wyratowała
niemal z objęć śmierci. Szczególnie zaś wykazała się w czasie Ostatniej Bitwy,
kiedy większość hogwartczyków została trochę lub poważnie ranna.
—
Jak się czujesz, moja droga? — Z ust pani Pomfrey padło standardowe pytanie,
kiedy podeszła do łóżka Hermiony i rzuciła zaklęcie sondujące. — Nie kręci ci
się w głowie?
Hermiona
przełknęła ślinę i parę razy zamrugała, starając się przywrócić ostrość
widzenia. Po chwili wróciła jej również przytomność umysłu, choć zmysły nadal
były trochę przytępione. Nie kręciło jej się jednak w głowie, jak sugerowała
pani Pomfrey. Nie odczuwała też większego dyskomfortu, wręcz przeciwnie, gdyż
jej przyjaciele nieco się znad niej unieśli. Dziewczyna szybko przekazała tę
informację uzdrowicielce (oszczędzając jej jednak ostatniej części), która uśmiechnęła
się lekko z ulgą. Zaraz potem powróciło do niej rzucone wcześniej zaklęcie,
wykazując, że Hermiona ma się na ogół dobrze. Mimo to pani Pomfrey przebadała
jeszcze dziewczynę, zaglądając jej do gardła, oczu i uszu oraz sprawdzając
tętno. Po tym wszystkim spojrzała
jeszcze na nią badawczo i rzekła:
—
No, kochanieńka, nie da się ukryć, że miałaś wielkie szczęście. Jeszcze chwilka
i nawet sam Merlin by ci nie pomógł. Z tego, co widzę, żebra zrosły się
prawidłowo, chociaż przez jakiś tydzień możesz czuć dyskomfort przy oddychaniu.
Nie pojmuję tylko, jak to się stało, że zalazłaś się z profesorem Snapem w
jeziorze? Przez cały dzień każdy w zamku zastanawiał się, gdzie zniknęliście! W
końcu Severus nic nie wspominał o chęci wybrania się gdziekolwiek… — Rozpoczęła
swą tyradę kobieta. — Naprawdę, w dzisiejszych czasach młodzież ma coraz
dziwniejsze pomysły, już się do tego przyzwyczaiłam, ale nigdy bym nie
spodziewała się czegoś takiego po Severusie!
Spojrzała
na swoją młodą pacjentkę z ciekawością, pragnąc dowiedzieć się, co takiego się
stało. Jednak mijały minuty, a Hermiona nie kwapiła się, by rozwiać jej
wątpliwości. Po części trudno było się temu dziwić, bo pani Pomfrey bardzo
lubiła wszelkiego rodzaju ploteczki i nader chętnie dzieliła się nimi – będąc
szczerym – z kim popadnie. Kobieta jednak nie przejmowała się tym brakiem taktu
i, mimo niezliczonych próśb i gróźb, nadal zdawała się nie znać słowa
„dyskrecja”. Dlatego też Hermiona przezornie nie odezwała się ani słowem. No
prawie…
—
To był wypadek.
A
mówienie na to „wypadek” było
niedomówieniem jakich mało! To tak, jakby któregoś z wielu pupilków Hagrida
nazwać sympatycznym stworzeniem. Nieważne,
że sam zainteresowany nigdy nie powiedziałby nic innego.
—
No dobrze… Skoro tak mówisz… Cóż, w takim razie zaraz przyniosę ci eliksiry,
które wypijesz, zanim coś zjesz… A wy — zwróciła się do otaczających łóżko
przyjaciółki Harry’ego, Rona i Ginny — wynocha. TERAZ. Ona musi odpoczywać.
Mimo
łagodnego tonu, w jej głosie pobrzmiewało jednak niejakie rozczarowanie faktem,
że dziewczyna nie chciała dostarczyć jej kolejnego smakowitego tematu, który
potem z najwyższą przyjemnością przedyskutowałaby z przyjaciółkami z portretów.
—
Ale to nasza przyjaciółka! — zaprotestowali unisono nieproszeni goście.
—
W takim razie na pewno leży wam na sercu jej dobro?
—
Oczywiście!
—
Więc powinniście wiedzieć, że musi odpocząć, a w waszej obecności jest to
wybitnie niemożliwe. A sio! Ano już! — Machnęła ręką, jakby odganiała wyjątkowo
natarczywą muchę. Choć w sumie niekiedy uczniowie przypominali takie. —
Odwiedzicie pannę Granger za jakiś czas.
Nie
doceniła jednak siły przebicia Gryfonów, którzy nie mieli najmniejszego zamiaru
wyjść i nadal przekonywali uzdrowicielkę, aby pozwoliła im spędzić trochę czasu
z chorą. Używali w tym celu wszystkich znanych sobie sposobów i nieugięta
zazwyczaj pani Pomfrey nie miała innego wyboru, jak zgodzić się, by nieproszeni
goście zostali na krótki czas.
—
No… Dobrze, niech wam będzie. Możecie zostać, ale najwyżej pół godziny. Potem
panna Granger musi iść spać!
—
Dziękujemy, pani Pomfrey! — zabrzmiał chór głosów, kiedy wychodziła z izby,
kierując się po potrzebne eliksiry. Wręcz nie wierzyła, że uległa trójce
nastolatków! Zawsze szczyciła się tym, iż nikomu nie udało się nigdy z nią
wygrać, gdy chodziło o spokój pacjentów.
Mamrocząc
pod nosem, przekroczyła próg i pokręciła głową, aż jej kręcone blond włosy
zawirowały dookoła. Kątem oka dostrzegła jak przyjaciele witają się z Hermioną
Granger, ściskając ją mocno. Widząc to, już była gotowa na powrót wyganiać
gości, lecz uśmiechy na ich twarzach szybko odwiodły Poppy od tego pomysłu.
Tymczasem
na łóżku obok Hermiony usadowili się jej przyjaciele i teraz obserwowali
dziewczynę z uwagą, szukając oznak bólu. Na szczęście żadnych nie znaleźli –
widoczne było jedynie zmęczenie. Nawet zazwyczaj sterczące we wszystkie strony
brązowe włosy wydawały się jakieś oklapnięte, jakby dopasowując się do
fioletowych cieni pod oczami oraz bladej cery. Nie dało się również nie
zauważyć, że Hermiona w ciągu bycia nieprzytomną dość znacznie schudła.
Najłatwiej było to zauważyć, gdy spojrzało się na jej dłonie, na których teraz
pod skórą wyraźnie odznaczały się kostki.
—
Jak się czujesz? — zapytał Ron, głaszcząc ją po ręce.
Nim
odpowiedziała, uśmiechnęła się i ogarnęła ich wzrokiem. Na ich twarzach
ostatnie wydarzenia również zostawiły widoczne ślady – wydawali się bladzi i
wymęczeni, jakby zupełnie nie spali. Co w sumie było prawdą, gdyż pozwalali
sobie opaść w ramiona Morfeusza dopiero wtedy, gdy pani Pomfrey nie mogła już
znieść ich obecności w Skrzydle Szpitalnym. Wszystko to spowodowało, że przez
poprzedni tydzień dzielili swój czas pomiędzy zajęcia oraz czuwanie przy łóżku
Hermiony. Aż trudno uwierzyć, że w ekspresie do Hogwartu martwili się, że
siódmy rok nie przyniesie nic ciekawego ani ekscytującego… O ile wypadek
przyjaciółki można do takich rzeczy zaliczyć.
—
Chyba dobrze… Czego raczej nie można powiedzieć o was.
—
Może… Po prostu my… Martwiliśmy się o ciebie. Pani Pomfrey mówiła, że jeśli
dziś się nie obudzisz, będzie trzeba cię przewieźć do św. Munga — odparła
Ginny.
Hermiona
aż zamrugała. Wspomnienia zaczęły powoli do niej wracać i przypomniała sobie,
jak spadali. Nie mieli wielkich szans na przeżycie, więc…
—
Jak długo byłam nieprzytomna?
—
Tydzień.
—
CO?!
—
Spokojnie, mamy dla ciebie wszystkie notatki. Nie uwierzysz, ale udało mi się
nawet zmusić Harry’ego i Rona do uważania na historii magii.
—
To prawda — roześmiał się Harry. — Potrzebowaliśmy co prawda paru szklanek
eliksiru energetyzującego, ale się nam udało! Wiesz, wydaje mi się, że Binns
zbiłby fortunę na wydawaniu płyt z kołysankami… Naprawdę nie mam pojęcia, jak
udaje ci się nie zasnąć.
—
Praktyka. Poza tym gdyby nie ja, od kogo bralibyście notatki? — Hermiona
odwzajemniła uśmiech. — Jeju, tak się cieszę, że was widzę!
Mówiąc
to, całą trójkę zagarnęła w iście niedźwiedzi uścisk i przytuliła mocno – a
przynajmniej na tyle, na ile potrafiła po leżeniu bez zmysłów przez bity
tydzień. Jej brązowe oczy lekko zwilgotniały, kiedy uświadomiła sobie, że mogła
ich nigdy więcej nie zobaczyć! Na tę myśl uścisnęła ich mocniej. Jednak okazało
się, że to znacznie nadwyrężyło jej wątłe siły i zaraz zmuszona była opaść
ciężko na poduszki. Odetchnęła głęboko.
—
Nic ci nie jest? — W głosie Harry’ego dało się wyczuć niepokój.
—
Spokojnie, przeżyję.
—
Na pewno?
Przewróciła
oczami i pokiwała głową, zastanawiając się, kiedy padnie pytanie, które
niewątpliwie męczyło jej przyjaciół od chwili, gdy dowiedzieli się o wypadku.
Nie musiała jednak długo czekać, bo po paru zapewnieniach, że naprawdę nic jej
nie jest, przyjaciele przeszli do interesującego ich tematu.
—
Co się stało, Hermiono? Podobno Malfoy wyłowił was z jeziora ledwo żywych i
przetransportował tutaj…
Hermiona
zaklęła pod nosem. Proszę, tylko nie on! Mimo
że współpracowała ze Ślizgonem, zdecydowanie wystarczył jej jeden dług. A teraz
okazywało się, że zawdzięczała mu życie… Aż nie chciała myśleć, co chłopak
wymyśli w ramach zapłaty.
—
Hermiono? — odchrząknął Harry. — Jeśli nie chcesz, nie musisz nam mówić… —
Jednak ton jego głosu wyraźnie przeczył słowom. Nie ulegało wątpliwościom, że
Wybraniec był bardzo zaciekawiony i musiał dowiedzieć się, co sprawiło, że jego
przyjaciółka niemal straciła życie!
—
Ach, nie, Harry! A ty, Ron, możesz już przekazać swoim braciom, że jeśli
kiedykolwiek ich zobaczę, pożałują! Ten ich malutki
wynalazek o mało nas nie zabił…
—
Nas? — przerwał jej Ron.
—
Mnie i profesora Snape’a. Oj, nie rób takiej miny, przecież wszystko wam już
wyjaśniałam. Zresztą… Nic mu nie jest, prawda? — Co prawda, to przez niego
spadli z wodospadu, ale musiała przyznać, że całkowicie jej winą było to, iż
znaleźli się w podziemiach Hogwartu. Cóż, Hermiona nie chciała się okłamywać. Z
tego też powodu musiała zapytać, czy Snape’owi nic się nie stało… Bo pomimo
tego, że oględnie mówiąc, nie przepadała za ponurym profesorem, w żadnym razie
nie życzyła mu śmierci i gdyby przez nią spotkała go krzywda, trudno by jej
było żyć z wyrzutami sumienia.
Nagle
przypomniała sobie o rzuconym na nią zaklęciu, które obecnie przestało działać.
Ale.. Jeśli tak było…? O nie!
—
On nie żyje, tak?
Ron
zmarszczył brwi na jej pytanie i już otworzył usta, lecz uprzedził go Harry,
który do Mistrza Eliksirów był nastawiony odrobinkę mniej nieprzyjaźnie – żeby
nie rzec: nienawistnie.
—
Żyje. — Uspokoił ją. — Trzy dni temu wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego i zdążył
już kompletnie zgnębić nas na eliksirach. Jak dla mnie, czuje się całkiem
dobrze. Nadal z niego taki sam dupek jak zawsze… Poza tym na ostatnich
zajęciach rozpowiedział, że to ty straciłaś wszystkie punkty, jakie mieliśmy —
nie umiał ukryć pretensji w głosie — przez co Ślizgoni cię uwielbiają… A cały
nasz dom jest na ciebie wściekły.
Hermiona
westchnęła z ulgą, by zaraz jęknąć. Dajcie jej różdżkę i łopatę… Albo nie, nie
w tej kolejności – ktoś w końcu musiał ten grób wykopać. Martwa raczej mogłaby
mieć z tym problemy.
—
Nie dziwi mnie to. Sama nie mogę zrozumieć, jak mogłam być taka głupia!
Przepraszam. — Spojrzała na nich, mając
nadzieję, że zrozumieją.
—
My nie jesteśmy na ciebie źli… Nie patrz tak na nas! Przecież wiesz, że już
nieraz traciliście o wiele więcej punktów — żachnęła się Ginny.
—
Ona ma rację. Poza tym, na szczęście to dopiero początek roku, więc powinno im
szybko przejść. Szczególnie, że Snape już zapowiedział jakiś piekielnie trudny
sprawdzian. Założę się, że tuż przed nim będziesz najbardziej lubianą uczennicą
w szkole. Wiesz, jak to wygląda. — Jakby
sam nigdy nie ganiał za nią, w desperacji prosząc o notatki. — Zapomną, a
punkty się jakoś odbije. Jestem pewny, że zaraz znajdą jakiś inny temat do
plotek.
—
Dzięki, Harry. Wracając, ten cały wynalazek braci Rona zareagował z eliksirem,
który stał w klasie i powstało coś… Zabójczego. Nie mam pojęcia, co to było,
ale przeraziło Snape’a, wyobrażasz sobie? Wcześniej rzuciłam zaklęcie
blokujące, wiecie które, i to spowodowało, że nie mogliśmy się wydostać, bo
otwarte pozostały jedynie drzwi na zaplecze. Schowaliśmy się tam i rozwaliliśmy
podłogę, bo przypomniałam sobie, że pod lochami biegną rury… I, Harry, złamałam
różdżkę! — Jej oczy zaszły łzami, kiedy przypomniała sobie widok połamanych
drzazg, które z niej zostały. Nim się opanowała, musiała minąć dobra chwila.
W
tym samym momencie, kiedy Hermiona otworzyła usta, by dokończyć swoją historią,
w pobliżu pojawiła się pani Pomfrey z tacą, na której stały fiolki z
różnobarwnymi eliksirami oraz duża szklanka. Kobieta podeszła do łóżka, na
którym leżała dziewczyna i zlustrowała ją bystrym spojrzeniem swoich
niebieskich oczu, które lekko się zmrużyły, gdy ujrzała łzy na jej policzkach.
—
Czy wy jesteście niepoważni?! Ona ma odpoczywać, a wy ją denerwujecie?!
Wiedziałam! Wynocha! Szybko, zanim zdecyduję, że będziecie mogli ją odwiedzić
tylko po to, by dać jej notatki!
—
Ale, pani Pomfrey…
Jednak
tym razem protesty na niewiele się zdały, bo zazwyczaj spokojna pielęgniarka
zdawała się tracić cierpliwość. W końcu machnęła tylko różdżką, a oni poczuli,
jak jakaś dziwna siła wypycha ich na korytarz i zatrzaskuje za nimi drzwi.
Jednak gdy podskoczyli do klamki i za nią szarpnęli, ta ani drgnęła. W końcu po
paru minutach siłowania się, Harry, Ron i Ginny zdecydowali się poddać. Skoro
nawet Alohomora nie działała…
—
Cóż, wygląda na to, że na razie nie ma szans, byśmy weszli.
—
Na razie. — Na ustach Harry’ego zagościł szeroki, diabelski uśmieszek. — Możemy
tu wrócić wieczorem pod peleryną. Co wy na to?
Po
chwili podobny uśmiech pojawił się również na twarzach rudowłosego rodzeństwa.
Cała trójka miała to do siebie, że często zachowywali się, jakby nadal byli na
pierwszym roku i zupełnie nie przeszkadzało im, że to nie przystoi osobom w ich
wieku. A już szczególnie siedemnastolatkom będącym bohaterami wojennymi.
Dlatego też Ginny bardzo żałowała, że nie urodziła się ten przeklęty rok
wcześniej i nie miała szansy uczestniczyć we wszystkich niesamowitych przygodach.
Pod tym względem bardzo zazdrościła Hermionie, która, pomimo tego, że nie był
to jej żywioł i nie sprawiało jej to większej przyjemności, brała w tym
wszystkim udział, zyskując wspaniałe wspomnienia. Ginny była zdania, że jej
przyjaciółka nie doceniała tego tak, jak powinna, zwłaszcza, że sama Ginny
oddałaby wiele, by być na jej miejscu… Nawet jeśli oznaczałoby to spędzanie
czasu w towarzystwie własnego brata.
Rudowłosa
jednak szybko odgoniła podobne myśli. Nagle zmarszczyła nos, przypominając sobie
o czymś.
—
Zmieścimy się pod nią we trójkę?
Jej
chłopak z ociąganiem pokręcił głową, a diabelskie ogniki z jego oczu zniknęły
tak szybko, jak się pojawiły. Chyba nie pomyślał o tym drobnym szczególe… Jak i
o tym, że wcześniej pożyczył ją Hermionie! Została pewnie w klasie Snape’a, do
której aktualnie nikt nie miał dostępu – zajęcia odbywały się w innej sali i
miało tak zostać aż do odwołania. Ewentualnie dziewczyna mogła ją zgubić
podczas wędrówek rurami albo w jeziorze. Harry sam nie wiedział, która z opcji
wydała mu się gorsza.
—
Nie… Zresztą to odpada. Zapomniałem, że pożyczyłem ją Hermionie. Tak samo jak
Mapę Huncwotów — powiedział w końcu ze smutkiem w głosie.
Ronowi
również zrzedła mina.
—
Czyli co?
—
Nic. Pozostaje nam spróbować wkraść się normalnie lub po prostu odpuszczamy.
—
Wiesz, w sumie co nam szkodzi? I tak nie mamy punktów, żeby je stracić —
stwierdziła z czarnym humorem Ginny. — Poza tym myślę, że nawet gdyby ktoś nas
złapał, zrozumieją. Chyba że chcecie iść po pozwolenie do McGonagall?
—
A zgodzi się?
—
Teoretycznie powinna. W końcu Hermiona to jej ulubiona uczennica. Zresztą… Och,
dajcie spokój, musi się zgodzić. Przecież nasza przyjaciółka o mało nie umarła,
a my tylko chcemy ją odwiedzić. To żadna zbrodnia!
—
Zapomniałaś o pani Pomfrey. Nawet Dumbledore nie był w stanie jej namówić,
kiedy na coś się uparła.
—
Przecież McGonagall jest dyrektorką.
—
My to wiemy. Jej to wytłumacz. — Ron wskazał na drzwi, wyraźnie mając na myśli
szkolną pielęgniarkę.
—
Nie, dzięki. Pasuję. Wolę nie być na jej celowniku, szczególnie, że gram w
Quidditcha i coś wątpię, by udało mi się przeżyć cały rok bez wizyt w Skrzydle
Szpitalnym.
—
A więc nie ma sensu nawet próbować z McGonagall? — zapytała Ginny, odrobinę
obrażona, że Harry i Ron tak szybko odrzucili plan, który wymyśliła.
—
Wątpię.
—
Czyli robimy tak jak za starych, dobrych czasów i po prostu olewamy zasady? — W
oczach Rona ponownie zagościł psotny blask.
Harry
tylko pokiwał głową, a Ginny przełknęła urażoną dumę i również przyznała im
rację.
Jednak
kiedy nadszedł wieczór, a właściwie noc i przyjaciele stwierdzili, że to
najlepsza pora na przeprowadzenie operacji, Ginny zrezygnowała. Wymówiła się
faktem, że jest zmęczona, a Hermiona i tak na pewno jej wszystko opowie… Harry
i Ron tylko wzruszyli ramionami, a kwadrans później, uważnie obserwując, czy
nikt przypadkiem nie idzie, skradali się już w stronę Skrzydła Szpitalnego. Za
każdym razem, kiedy zbliżali się do zakrętu, przystawali, kładąc palec na
ustach i wyglądając zza rogu. Parę razy musieli aż puszczać się biegiem,
słysząc w oddali wesołe pogwizdywanie Irytka i sapanie goniącego go Filcha. Na
szczęście jednak korytarze były wyjątkowo puste, więc udało im się dotrzeć do
celu bez większych przeszkód. Mimo to zerknęli wpierw przez dziurkę od klucza,
czy przypadkiem w Skrzydle Szpitalnym nie pali się światło. Wszystko jednak
wskazywało na to, że pani Pomfrey już położyła się spać i mogli wejść prawie
bez obaw. Chłopcy na palcach podeszli do łóżka Hermiony, a kiedy już byli w
odległości metra od przyjaciółki, Harry rzucił się na nią. Momentalnie się
obudziła i otworzyła usta do krzyku, spoglądając na niego nieprzytomnymi,
przerażonymi oczyma.
—
Hermiono! Cicho, to ja, Harry. Spokojnie — wyszeptał, zatykając jej buzię
dłonią.
W
tym czasie Ron rzucał zaklęcia rozpraszające i wyciszające.
—
Czy wyście kompletnie zgłupieli?!
Obaj
w tej samej chwili wyszczerzyli zęby, a Harry już otwierał usta, by zaprzeczyć,
ale Hermiona zatrzymała go ruchem dłoni, którą cudem udało jej się uwolnić.
—
Zresztą nie odpowiadajcie, nie chcę wiedzieć. Ronaldzie, nie ciesz się jak
idiota! — Ton jej głosu wyraźnie wskazywał, że nie jest zadowolona. — A ty,
Harry, zabieraj ze mnie te swoje kościste cielsko! Przez ciebie będę miała
siniaki!
Wybraniec,
mrużąc oczy ukryte za okrągłymi okularami, szybko podniósł się, w wyniku czego
z gardła Hermiony wydarło się westchnienie ulgi. Jednak trudno było się temu
dziwić. Harry, pomimo że przybyło mu trochę mięśni i jego sylwetka zmieniła się
na bardziej męską, nadal był wybitnie chudy i kościsty. Zaś spotkanie z tymi
jego kośćmi zawsze kończyło się małymi siniakami – pod tym względem Hermiona
nadzwyczaj współczuła Ginny.
Ron
w reakcji na całe zdarzenie tylko przewrócił oczami, zdając się nie mieć
zupełnie nic przeciwko, by jego przyjaciel leżał na jego narzeczonej. I choć było to lepsze od częstych wybuchów
zazdrości, Hermiona nie była tym zbytnio zadowolona.
—
Ja? Kościsty? — zaprotestował w udawanym oburzeniu Harry. — To nie mi można
policzyć wszystkie żebra!
Hermiona
tylko uniosła brwi.
—
Doprawdy? Nie tobie?
—
No dobra. Nie tylko mi. Już.
Zadowolona?
—
A jak myślisz? — zapytała, szczerząc zęby. — Zresztą, nieważne. Wątpię, że
przyszliście tutaj po to, by dyskutować o tym, że schudłam.
Przyjaciele
odwzajemnili uśmiech, po czym usiedli na łóżku po obu jej stronach. Hermiona
natomiast szybko opowiedziała im całą historię, ignorując ich okrzyki w
bardziej emocjonujących momentach (jak na przykład spotkanie z kwintopedą). Co
ciekawe, przemilczeli kwestię rzuconego na Hermionę przez Snape’a zaklęcia. Spojrzeli
tylko na siebie, a Ron uniósł brwi, jakby chciał powiedzieć „A nie mówiłem?”.
Harry zaś przytaknął z nieco ponurą miną, co jednak ubiegło uwadze Hermiony.
Gdy dowiedzieli się już wszystkiego, popomstowali na Mistrza Eliksirów oraz
Malfoya oraz opowiedzieli jej o wszystkim, co działo się w szkole, kiedy była
nieprzytomna. W efekcie skończyło się to tym, że chłopcy opuścili Skrzydło
Szpitalne dopiero nad ranem.
Okazało
się jednak, że bynajmniej nie był to koniec wizyt składanych Hermionie… Kiedy
obudziła się, odespawszy nocną obecność przyjaciół, już czekał na nią kolejny
gość.
*O* Malfoy? On przyszedł? Powiedz, że tak! :D
OdpowiedzUsuńNie było go w tym rozdziale ;-; W ogóle, ciekawe, jak ich odnalazł.
No i Snape pewnie będzie wyżywał się na Hermionie, szkoda mi jej trochę ;-;
Draco coś znalazł w jego gabinecie? Musiał, przecież miał tyle czasu ;-;
Czekam na kolejny ♥
Kiedy kolejny ?? Nie mogę się doczekać ! I w takim momencie skończyć ,jak tak można ! Życzę weny :* Pozdrawiam<3
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetny rozdział! Czekam na więcej *-* Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKażdy rozdział jest lepszy od poprzedniego! *-* Cudo <3
OdpowiedzUsuńOby tak dalej! :3
Jak można skończyć rozdział w takim momencie!!! Ale do rzeczy, rozdział jak zwykle super. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Życzę weny c:
OdpowiedzUsuńZatkało mnie. Dziewczyno, jesteś rewelacyjna!
OdpowiedzUsuńI love this blog!
OdpowiedzUsuń