piątek, 25 lipca 2014

Rozdział V


            Wiele można było powiedzieć o Hermionie Granger, ale na pewno nie to, że nie cechował jej niemalże ośli upór. W tym nadzwyczaj przypominała swoich przyjaciół ze Złotego Tria. Najczęściej, ta właśnie nieustępliwość i wytrwałość w dążeniu do celu była bardzo pomocna, lecz nieraz już ściągnęła na nią kłopoty.  Z tych jednak bez problemu się wymigiwała. Potrafiła wykaraskać się z prawie każdego przysłowiowego bagna, w które już nieraz wpakowali się podczas licznych przygód. I bynajmniej nie przeszkadzała jej w tym opinia najlepszej uczennicy w szkole. Teraz nie było inaczej... Szkoda tylko, że nie wszyscy nauczyciele mieli ją za idealną Panią Prefekt.
            W chwili, gdy ujrzała Nietoperza z Lochów, nie była pewna, czy nie ma przypadkiem zwidów i czy opary, które unosiły się w klasie eliksirów, całkowicie nie pomieszały jej zmysłów. Jednak szybko okazało się, że z jej głową było wszystko w porządku. Nie dość, że Severus Snape czuł się nadzwyczaj dobrze, to z powodzeniem i z najprawdziwszą radością odejmował im punkty na każdej lekcji i wybrzydzał nad każdym jej wywarem. To ostatecznie utwierdziło Hermionę w przekonaniu, że powrót Snape’a nie był sprawką Eliksiru Wielosokowego. Tym samym nie byłaby sobą, gdyby nie postanowiła zbadać, jakim cudem najbardziej znienawidzony profesor wszechczasów wciąż żył. O dziwo, udało jej się zdobyć od McGonagall zgodę na wypożyczanie książek z Działu Ksiąg Zakazanych bez tłumaczenia się, po co jej to było potrzebne. Także obyło się bez wycieczek do biblioteki w pelerynie Harry'ego, który przez pół dnia chodził obrażony, bo przyjaciółka nie skorzystała z jego szalonego pomysłu.
            Niestety, nawet pomimo przegrzebania prawie całego działu, Hermiona nie była bliżej rozwiązania zagadki niż wtedy, gdy profesor Snape cytował słowa wypowiedziane przez siebie w pierwszej klasie. Na ich podstawie domyśliła się jedynie, że najpewniej chodziło jakiś eliksir… Ale jak na razie natknęła się tylko na fragment, który odsyłał ją do Ksiąg Krwi, a tych Hogwart nie posiadał. Ponieważ jednak od początku roku szkolnego minęły już dwa tygodnie, a ona niczego nie znalazła, Hermiona zaczęła brać pod uwagę, że Snape poddał im fałszywy trop. Dlatego zdecydowała się na ostateczność.
            — Harry, potrzebna mi twoja peleryna niewidka — wypaliła któregoś dnia, odciągając przyjaciela na bok i zupełnie nie zwracając uwagi na rzucane przez resztę Gryfonów pytające spojrzenia.
            Chłopak spojrzał na nią uważnie. Jeszcze nigdy z własnej woli nie prosiła go o jedyną pamiątkę, która pozostała mu po ojcu; zawsze radziła sobie przy pomocy dziesiątek ciężkich tomów. A gdy tylko jej ją proponował, Hermiona zawsze szybko znajdowała argument, który dowodził, że poradzi sobie o wiele lepiej bez peleryny – i tak rzeczywiście było.
            — Dobrze... — zgodził się od razu, choć otrząśnięcie się z szoku zajęło mu dłuższą chwilę. — Ale co planujesz?      
— Chcę śledzić profesora Snape'a.
            Nic nie mogło przygotować go na taką odpowiedź. Trudno więc się dziwić, że Harry Potter znów zaniemówił. Mógł spodziewać się niemal wszystkiego, lecz na pewno nie czegoś takiego!
            — CO?!
            — Ciiiicho! — przerwała mu, bezceremonialnie zatykając jego usta dłonią. — To, co słyszałeś. Chcę śledzić Snape'a — powtórzyła spokojnie, powoli i dokładnie wypowiadając wyrazy, zupełnie jakby rozmawiała z małym dzieckiem. W innej sytuacji być może Harry obruszyłby się na takie traktowanie, jednak teraz jego uwaga zajęta była czym innym:
wyglądało na to, że jego przyjaciółka postradała zmysły!
            — Zwariowałaś? Snape'a?! Przecież jak się dowie, to cię zabije!
            — Uspokój się! Przecież wiem, ale będę uważać...
            — To nie ma sensu, Hermiono! Nie możesz zrobić czegoś takiego!
            — Harry, nie dramatyzuj... Sam przez te wszystkie lata śledziłeś go i podejrzewałeś niezliczoną ilość razy! Zresztą — przerwała na chwilę —  popatrz na to obiektywnie i powiedz mi, jak inaczej mam się dowiedzieć, jakim cudem przeżył? Sam przecież widziałeś, jak umierał! On nie miał prawa tego przetrwać, choćby dlatego, że jad Nagini jest po prostu trujący i nie ma na niego żadnego znanego ludzkości lekarstwa! Przeszukałam już prawie wszystkie Księgi Zakazane i nie znalazłam nic. Rozumiesz: ANI SŁOWA! Sam wiesz, że była mała wzmianka nawet o horkruksach, a tutaj nic! Po prostu muszę się dowiedzieć, jak mu się udało!
            Harry zaniepokoił się, słuchając jej tyrady. Przyjaciółka wydawała się bardzo przejęta; nigdy jej takiej nie widział. Brązowe oczy dziewczyny pałały niezdrowym blaskiem, niemal jak w gorączce, a z każdym wypowiedzianym słowem robiła krok w jego stronę. Gdyby nie to, że znał i ją, i jej umiejętności, a przede wszystkim wiedział, jak wyglądała, gdy czegoś naprawdę bardzo chciała, pomyślałby, iż ktoś rzucił na nią jakiś czar.
            — Hermiono... — zaczął po chwili ciszy, lecz widząc, jak nagle jej oczy napełniają się łzami, dodał szybko. — Już mówiłem, że pożyczę ci pelerynę, to naprawdę żaden problem. Ale czemu aż tak ci na tym zależy?
            — Nie wiem. Ale mam przeczucie, że to bardzo ważne. Rozumiesz, że jeśli dowiem się, jakiego eliksiru użył... Bo musiał użyć eliksiru! Nawet nie wiesz, jakie to może być odkrycie dla świata magii!
            — Nie uważasz, że troszkę przesadzasz? — Harry przemógł się i starając się ignorować załzawione oczy przyjaciółki, zadał pytanie, które męczyło go już od jakiegoś czasu.
            — Harry! Jak możesz tak mówić? Myślałam, że będziesz po mojej stronie!
            — Oczywiście, że jestem. Tylko... Naprawdę nie powinnaś go śledzić. Co, jeśli się dowie?
            Twarz Hermiony rozjaśnił złośliwy uśmieszek, zupełnie do niej niepasujący.
            — Nie dowie się, jeśli mu nie powiesz... Zresztą, jak już mówiłam, wiele razy ty sam chciałeś udowodnić, że jest zły do szpiku kości i biegałeś za nim, oskarżając go o wszystko, o co się tylko dało. Tym razem przynajmniej mam dowody. — Wypomniała mu te wszystkie sytuacje, kiedy nie wiedzieli jeszcze, po której stronie stał Snape i niejednokrotnie śledzili go, ukryci pod niewidką.
            — No dobrze. — Zgodził się w końcu, choć nadal odrobinę niechętnie. — Na kiedy potrzebujesz tej peleryny? Musisz ją mieć teraz?
            Najwidoczniej Hermiona spodziewała się więcej protestów, bo otworzyła usta i zamrugała ze zdziwieniem, nie dowierzając, że przekonywanie Pottera poszło jej tak łatwo. Minęła dobra chwila, zanim dotarło do niej, że już po wszystkim.
            — Byłoby najlepiej. — Uśmiechnęła się czarująco, a z jej oczu momentalnie zniknęły resztki łez. Cóż, mimo wszystko Hermiona była stuprocentową kobietą i w razie potrzeby nie miała skrupułów, by używać wszystkich dostępnych środków, aby osiągnąć to, co chciała. Nauczyła ją tego Ginny, kiedy brązowowłosa spędzała w Norze ostatnie wakacje.
            — Ale nie pójdziesz sama, dobrze? Co prawda, nie zmieścimy się już we trójkę, ale za każdym razem któryś z nas ma z tobą iść. Wojna się skończyła, ale zbyt wielu Ślizgonów pałęta się po zamku. — Harry dziwnie się czuł, doradzając Hermionie. To od zawsze była jej rola. Dotychczas przed każdą ich przygodą to ona była głosem rozsądku całej ich paczki i żadne z nich nie myślało, że kiedykolwiek to się zmieni.
            Westchnęła ciężko i ruszyła za nim do jego dormitorium, wracając zaraz potem do Pokoju Wspólnego z niewielkim wybrzuszeniem pod szatą. Nim Harry zdążył zareagować, rzuciła mu przepraszające spojrzenie, po czym otworzyła dziurę pod portretem, najpewniej znikając zaraz po przekroczeniu progu wieży. Wiedziała, że kiedy wróci, jej przyjaciele dość dosadnie okażą jej swoje niezadowolenie, jednak wolała być sama – szanse, że zostanie przyłapana były zbyt duże. I chociaż miała nadzieję, że uda jej się niezauważenie śledzić profesora, miała niejasne przeczucie, że w końcu na kogoś się natknie, a wtedy nie kłopoty jej nie ominą. Nie chciała wciągać w to chłopaków, którzy i tak mieli swoje zmartwienia. Była zdeterminowana, by odkryć sekret Severusa Snape'a, a jego wychowankowie martwili ją o wiele mniej niż sam opiekun. Najmniej zaś, jeśli mogła tak powiedzieć, przejmowała się swoimi przyjaciółmi, z których strony akurat nie mogło jej spotkać nic złego.
            Starając się być jak najciszej, udała się do lochów. Mimo że cisza nocna minęła już dość dawno, po drodze spotkała wielu śmiałków, którzy włóczyli się po korytarzach, najczęściej w towarzystwie bardzo zajętych nimi dziewczyn. Hermiona z trudem powstrzymała chęć ujawnienia się i doprowadzenia ich do porządku. Obiecując sobie, że na następnym patrolu nie będzie już taka łaskawa, zdusiła zdegustowane westchnienie i, z ciężkim sercem postanowiwszy ich zignorować, bezszelestnie przemknęła korytarzem.
            Nim dotarła do drzwi prywatnych komnat profesora, zdążyła naliczyć niemal dziesięć bezwstydnych parek, które obściskiwały się w najlepsze po kątach, zupełnie nieświadome, że ich małe sekrety nie są już do końca sekretami. Teraz, po widokach, których naprawdę wolałaby nie oglądać, czekało ją równie przyjemne zajęcie – łamanie zaklęć, które strzegły drzwi. Wątpiła, by osoba taka jak Snape je sobie odpuściła. Była za to przekonana, iż spędzi nad tym dość dużo czasu, więc przygotowała się wcześniej. Na szczęście w dzień, który wybrała sobie na tę wyprawę, mężczyzna miał patrol. Dzięki temu nie musiała za bardzo się nim martwić do – z tego, co się orientowała – około trzeciej w nocy. Ponieważ dyżury jej i Malfoya – z którym wspólnie postanowili w końcu zapomnieć o scenie, która wydarzyła się po spotkaniu u Delacour – kończyły się najczęściej o takich godzinach, podejrzewała, iż te profesorskie zbytnio od nich nie odbiegały.
            Alohomora! — rzekła w myślach, dla bezpieczeństwa decydując się na zaklęcia niewerbalne. Wątpiła, by akurat to, jedno z najprostszych, coś jej dało, ale wolała jednak spróbować. — Appareo! — dodała, kiedy jej przypuszczenia się sprawdziły.
            Zaklęcia Appareo nauczyła się specjalnie na tę okazję. Było jednym z bardziej skomplikowanych, bo rzucając je, potrzebne było maksymalne skupienie. Poza tym, by rzucić je poprawnie, należało wykonać bardzo skomplikowany ruch nadgarstkiem. Na szczęście parę godzin machania różdżką opłaciło się, bo zaklęcie zadziałało bez zarzutu, ujawniając bariery ochronne Snape'a. Aż gwizdnęła cicho, widząc, jak bardzo są skomplikowane. Wbrew sobie była pod wrażeniem; coś jej mówiło, że nawet Dumbledore mógłby mieć niejakie problemy z unieszkodliwieniem ich... Co nie znaczyło oczywiście, że ona miała zamiar się poddać.
            Divindo! Cognosco! — mruknęła jeszcze, a przed jej oczami pojawiły się widoczne tylko dla niej ogniste litery, które zapisywały rzucone zaklęcia. Z żalem musiała przyznać, że znała niewiele z nich. Machnęła więc różdżką, kopiując je i zapisując w notatniku schowanym w kieszeni szaty z zamiarem dokładnego ich zbadania, kiedy wróci do wieży Gryffindoru.
            Nagle zakręciło się jej lekko w głowie i oparła się ręką o ścianę, w której ukryte były drzwi. W chwili, gdy mur delikatnie zalśnił, zrozumiała swój błąd: Snape wiedział już, że ktoś tu był! Przeklinając w myślach, wycofała się, słysząc j szybkie kroki z końca korytarza. Mężczyzna dotarł do wejścia nim minęło kilka sekund i rozejrzał się, mrużąc swoje czarne oczy z drapieżnym wyrazem twarzy. Marszczył przy tym nos, zupełnie, jakby węszył.
            — Wiem, że tu jesteś... — mruknął cicho. — Ujawnij się, a może kara  nie będzie tak dotkliwa.
             Słysząc ten jedwabisty, ale przez to jeszcze bardziej złowrogi głos, metodycznie zaczęła się cofać. I chociaż robiła to niemal bezszelestnie, mężczyzna musiał coś usłyszeć, bo zwrócił twarz bezpośrednio w jej kierunku. Jego usta wykrzywiły się w grymasie, który od biedy można było uznać za uśmiech, gdyby nie to, że był zbyt przerażający, a w efekcie niemal zmroził Hermionę. Dziewczyna jednak szybko się otrząsnęła, próbując sobie wmówić, że Snape wcale jej nie widział, że jego oczy nie przenikały przez peleryny niewidki – w końcu było to niemożliwe, prawda? Starając się nie oddychać, krok za krokiem oddalała się od wzbudzającego grozę profesora. Dopiero kiedy znalazła się na schodach, biegiem rzuciła się do ucieczki. Pędziła po schodach, nie zważając na to, że robi tyle hałasu, co stado rozszalałych hipogryfów. Tętent ten ściągnął za nią Snape'a, którego co prawda nie widziała, ale mimo to nie miała wątpliwości, że był ledwie paręnaście metrów za nią.
            Nagle wpadła na kogoś, przewracając ich oboje na ziemię. Podczas upadku peleryna zsunęła się nieco, ukazując jej głowę i ramiona. Hermiona usłyszała głośno wciągane powietrze i dopiero wtedy spojrzała, na kim leżała.
            — Malfoy! Co ty tu robisz? — zapytała szeptem.
            — O to samo mógłbym zapytać ciebie, Granger — odparował, uśmiechając się i bez zbytniej delikatności zrzucając ją z siebie, po czym się podnosząc. — Ładnie to tak biegać po korytarzach w niewidce po północy?
            Nie odpowiedziała jednak, bo zza zakrętu wyłonił się profesor Snape. Z pomocą Malfoy’a zdążyła naciągnąć materiał z powrotem na głowę, nim opiekun Slytherinu ją zobaczył.  Mężczyzna zmarszczył brwi, widząc jedynie chłopaka.
            — Draco? Co ty tutaj robisz?
            Błagam, nie zdradź mnie... Myślała, patrząc na stojącego przed nią Ślizgona błagalnie i mimowolnie przygotowując się do bycia zdradzoną.
            — Szukałem cię, Severusie — odparł jednak spokojnie chłopak, tym samym postępując zupełnie wbrew temu, czego by się spodziewała. — Nie mogłem spać, więc pomyślałem, że pójdę do ciebie i poproszę o Eliksir Słodkiego Snu.
            Hermiona z wrażenia aż przestała na chwilę oddychać. Malfoy jej nie wydał! Nie mogła w to uwierzyć. Jej najgorszy wróg kłamał Snape'owi, żeby ją ochronić. Świat stanął na głowie. Nie zdziwiłoby jej teraz nawet, gdyby rzeczony profesor na kolejnych zajęciach był miły. Zdawało się to równie nieprawdopodobne jak to, co właśnie robił Ślizgon. Może nadal jest mu głupio za tamten wybuch? przebiegło jej przez myśl, lecz bardzo szybko to odrzuciła.
Następnego dnia po incydencie Malfoy przyszedł pod portret Grubej Damy, wywołał ją i przeprosił – niewątpliwie po raz pierwszy i ostatni. Nie wiedziała, dla którego z nich było to większym szokiem, lecz po tym wydarzeniu chłopak zaczął niemal widocznie unikać spotkań z nią, Harrym i Ronem.
            — Ach... — Snape tylko westchnął ze zrozumieniem, patrząc na chłopaka z niejaką troską. — No... Dobrze. Chodź za mną. Powinienem mieć jeszcze fiolkę w zapasie. — Mówiąc to, odwrócił się na pięcie i ruszył tam, skąd przyszedł. Malfoy zaś podążył za nim, ukradkiem dając jej znak, by poszła z nimi.
            — Nawet nie waż się uciekać. — Odwrócił na chwilę głowę, by bezgłośnie przekazać jej tę widomość, którą odczytała z ruchu jego warg.
            Hermiona najchętniej by go nie posłuchała, ale – czego przyznanie przychodziło jej z wielkim trudem – miała wobec niego dług. W końcu z jakiś nieokreślonych powodów chronił jej tyłek przed Snapem. Było to do niego tak niepodobne, że mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna go czym prędzej zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego. Jednakże, chcąc nie chcąc, była mu coś winna, a że posiadała coś takiego jak honor, nie mogła mu teraz uciec. Nie miała pojęcia, czy zrobił to specjalnie, ale zapewnił jej wejście do komnat profesora, co było dla niej wielką okazją. Nie wiedziała również, czy Malfoy przewidział, co chciała osiągnąć, czy było to zupełnie niezamierzone. Nie zmieniało to faktu, że jej dług urósł jeszcze bardziej, co zauważyła z niechęcia. Jednak nawet to nie zepsuło jej humoru – bo znaczna część strachu już się ulotniła. Teraz chciała tylko śpiewać z radości, bo wątpiła, by dostała lepszą szansę, aby poznać hasło Snape'a; dzięki cognosco dowiedziała sie, że było ono jednym z zabezpieczeń. Na szczęście w porę się opanowała i nie wpędziła obojga w kłopoty – ona miała je i tak; ostatecznie musiała potem tłumaczyć się zarówno swoim przyjaciołom, jak i poradzić sobie z Malfoyem.
            Ruszyła więc sprężystym krokiem za obojgiem mężczyzn, uważając, by tym razem nie było słychać, że prócz nich w korytarzu był ktoś jeszcze. Nie chciała w tak głupi sposób stracić najprawdopodobniej swojej jedynej szansy.
            — Snape — rzucił czarnowłosy profesor w stronę drzwi, które na dźwięk jego głosu odchyliły się, ukazując przytulny pokój utrzymany w ciemnych barwach.
            Kiedy przekroczyła próg, poczuła rosnące podekscytowanie. Wątpiła, by wielu uczniów miało okazję być tam, gdzie ona i oglądać prywatne królestwo Severusa Snape'a. Rozglądała się dookoła z ciekawością, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów, które mogły potem okazać się użyteczne... Chociaż szczerze wątpiła, by zamiłowanie właściciela danego saloniku do czerni i szarości dostarczyło jej informacji na temat powrotu do życia. Mimowolnie zadrżała – bynajmniej nie pod wpływem emocji. Pomimo wesoło strzelającego w kominku ognia, w lochach czuć było przejmujący chłód. Te właśnie płomienie oświetlały cały pokój, nadając mu wrażenie przytulności i swoistego ciepła, które tak nie pasowało do Snape'a. Nie zdziwiło jej natomiast to, że wszelkie możliwe powierzchnie zajmowały grube, stare tomiszcza, na które raz po raz zerkała tęsknie. Niektóre z nich wydawały się być równie stare jak niektóre z Działu Ksiąg Zakazanych... I, znając ich właściciela, nie wątpiła, że zawarte w nich treści raczej nie dotyczyły milutkich mikstur i zaklęć. Najczarniejsze Eliksiry na przestrzeni wieków i Zapomniana magia – krzyczały najbardziej widoczne tytuły, a obrazki na ich grzbietach nie zachęcały do zgłębiania ich tajemnic. Były tu również księgi, które wydawały się być oprawione w coś, co przypominało ludzką skórę. Na niektórych widniały plamy... Pod tym względem biblioteka Snape'a zdawała się być identyczną z tą, która znajdowała się w siedzibie Blacków na Grimmuald Place 13... Co mimo wszystko wcale nie odstraszało Hermiony. Można powiedzieć, że było wręcz odwrotnie.
            Dziewczyna z trudem oderwała wzrok od pokaźnego zbioru, przenosząc go na zapełnione zwojami pergaminu biurko. Podeszła tam szybko, tym razem nie dbając o to, by poruszać się cicho – gruby, włochaty dywan skutecznie tłumił jej kroki. Niestety, szybko się rozczarowała, bo nie były to notatki, a wypracowania klas piątych. Niektóre posiadały już złośliwe komentarze wypisane wściekle zielonym atramentem. Hermiona uśmiechnęła się złośliwie, widząc, jakie bzdury potrafili wypisywać uczniowie... Od niechcenia mogło to tłumaczyć wiecznie zły humor Mistrza Eliksirów. Czytając prace Harry'ego i Rona, sama niejednokrotnie miała ochotę walić głową w ścianę. A mówiąc to, niekoniecznie miała na myśli własną...
            — Proszę. To powinno ci wystarczyć na jakieś dwa tygodnie. — Głos Snape'a przerwał jej rozmyślania. — Mam nadzieję, że pamiętasz, że jedna łyżka wystarcza na dziesięć godzin...
            — ... i jeśli nie chcę wylądować w Skrzydle Szpitalnym, nie mogę brać ani kropli więcej, bo jest silny. Tak, wiem — dokończył Malfoy, uśmiechając się bez cienia złośliwości, zupełnie jak nie on. Obaj zachowywali się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy widziała ich na lekcjach i korytarzach. — Nie martw się, ojcze chrzestny, nie jestem Potterem.
            Ojciec chrzestny? A więc Malfoy był chrześniakiem Snape'a? Hermiona aż sapnęła. I chociaż wiele to wyjaśniało – w końcu blond fretka miała zbyt dużą taryfę ulgową nawet jak na Ślizgona – nie umniejszyło to jej szoku. Z drugiej strony, gdyby tak się zastanowić, nie było to zbyt dziwne i można się było tego domyślić wcześniej.
            — Wiem, Draco. — Po raz pierwszy widziała Mistrza Eliksirów uśmiechającego się bez złośliwości i ten dziwny obraz wyrył niezatarty ślad w psychice Hermiony. Teraz tylko miała dylemat, czy chciałaby go wymazać, czy nie; w końcu widok Snape'a, który pokazywał swą ludzką twarz, nie był na porządku dziennym... Poza tym miała wrażenie, że nieprędko go zapomni. Hermiona przełknęła głośno ślinę. Nie było chyba nic bardziej przerażającego niż uśmiech Mistrza Eliksirów. Nic zresztą dziwnego, skoro zawsze zapowiadał on niemałe kłopoty, zwłaszcza dla Gryfonów. — Gdybyś jednak i tak miał problemy, nie wahaj się tu przychodzić, kiedy tylko będziesz miał na to ochotę.
            — Dzięki, Severusie. Na pewno skorzystam. Dobranoc.
            Mężczyzna na pożegnanie poklepał chrześniaka po plecach, po czym, nie czekając nawet, aż ten wyjdzie, otworzył drzwi do kolejnego pokoju i tam wszedł. Malfoy tymczasem skinął władczo na Hermionę, zachęcając ją, aby poszła za nim. Zrobiła to bez słowa; ta cisza utrzymała się między nimi do czasu, aż ten doprowadził ją do drzwi prowadzących do jego pokoju prefekta. Po dotknięciu odpowiedniej cegły różdżką cofnął się, puszczając ją przodem. Następnie wszedł za nią i poczekał, aż zdejmie niewidkę. Dopiero wtedy spojrzał na nią poważnie.
            — To nie było mądre, Granger — rzekł, a jego słowom towarzyszył cichy trzask zamykanych drzwi, który rozniósł się echem po pokoju.
            Hermiona, słysząc ten dźwięk, poczuła się jak więzień, który słyszy ostateczny wyrok... Bynajmniej nie ten ułaskawiający.



niedziela, 20 lipca 2014

Rodział IV


Witajcie ponownie! :) Dziś odrobinę krócej, bo rozdział ma jedynie sześć stron - lub aż sześć stron, zależy, z której strony spojrzeć. Mimo to mam nadzieję, że się nie rozczarujecie. Akcja zaczyna już się odrobinkę zawiązywać, więc jest to jeden z ważniejszych rozdziałów. Przy okazji pragnę Was zapytać, co sądzicie o nowym wyglądzie bloga.
Tekst betowała niezastąpiona Iza  i to jej oraz Nuadell zadedykuję dzisiejszy rozdział. Powód? Wątpię, by bez nich cokolwiek powstało. 
Teraz zaś życzę Wam miłej lektury i liczę, że przypadnie Wam do gustu :)

~*~*~

            Chyba jeszcze nigdy wcześniej w Hogwarcie nie panowało takie podniecenie. A wszystko za sprawą pewnej wili, która w tym roku nauczała obrony przed ciemnymi mocami... Albo czegoś, co podchodziło pod obronę, jako że Selene większy nacisk kładła na to, by uczniowie wiedzieli, jak wyglądały najstraszniejsze klątwy, niż na naukę sposobów obrony przed nimi. Każda klasa po jej zajęciach wychodziła z sali na drżących nogach i z podekscytowaniem w oczach, rozmawiając cichutko. Jeszcze większe emocje, o ile było to możliwe, budził powrót Snape'a, którego śmierć wprawdzie nie została podana do wiadomości publicznej, lecz niektórzy zdobyli o niej nieoficjalne informacje. Problem z przyzwyczajeniem się do obecnego stanu rzeczy mieli szczególnie członkowie Zakonu Feniksa. Poza tym, w pamięci wszystkich wciąż tkwiło zabójstwo Dumbledore'a, pomimo zeznań złożonych przez jego portret, które "pośmiertelnie" oczyściły Mistrza Eliksirów z wszelkich zarzutów. Teraz wielu z tych, którzy słyszeli relację Harry'ego, patrzyło na niego ze zmarszczonymi brwiami. Zapewne zastanawiali się, jak to jest możliwe, że były dyrektor paraduje po Hogwarcie jakby nigdy nic, skoro Potter wyraźnie powiedział, iż mężczyzna był martwy. Problem w tym, że Snape podobno przebywał w zamku od mniej-więcej miesiąca i nic nie wskazywało na to, by nie był sobą. Żywym sobą, gwoli ścisłości.
            — Jak to możliwe? — mamrotała pod nosem Hermiona, przeglądając kolejną księgę dotyczącą eliksirów uzdrawiających. Za punkt honoru postawiła sobie wyjaśnić, jakiej mikstury użył Snape,  by wyrwać się z ramion śmierci. Jednak mimo godzin poszukiwań, nie znalazła żadnej wzmianki o jakichkolwiek napojach tego typu. Odnalazła za to wiele dowodów na to, że jego przeżycie nie było możliwe, ponieważ jad Nagini miał być jednym z najgorszych trucizn na tej planecie. — Przecież on nie ma prawa żyć, do cholery!
            — Może sprawdzisz w Dziale Ksiąg Zakazanych? — podsunął Harry, patrząc, jak jego przyjaciółka dwoi się i troi.
            Dziewczyna spojrzała na niego nieco nieprzytomnie.
            — Co?
            — Dział. Ksiąg. Zakazanych — powtórzył usłużnie, w duchu jednak pękając ze śmiechu. — Wiesz, w sumie raczej mało mnie obchodzi, jak to się stało, że przeżył. Grunt, że tu jest i znowu uprzykrza nam życie. — Skrzywił się, bo mimo wspomnień, jakie zobaczył w myślodsiewni, nadal nie przepadał za złośliwym nietoperzem.
            — Musiałabym mieć pozwolenie.
            — A pelerynka-niewidka?
            — Naprawdę wydaje ci się, że mam ochotę wkradać się nocą do biblioteki?
            — Bo wcale tego nie robiłaś...
            Przewróciła tylko oczami, decydując w duchu, że kiedy McGonagall wezwie ją i Malfoya na obchód, poprosi ją o pozwolenie wypożyczenia ksiąg z tego działu. Wprawdzie jako uczennica siódmej klasy mogła z nich korzystać, lecz tylko w bibliotece, a to niestety mogłoby sprowokować niepotrzebne pytania. Na szczęście nauczycielka lubiła Hermionę, więc zazwyczaj nie miała nic przeciwko jej małym prośbom; o tyle, o ile nie chodziło o łamanie regulaminu, bo na to nigdy nie przymknęłaby oka.
            — To nie ma sensu — powiedział Harry, kiedy podzieliła się z nim swoim pomysłem. — Musiałabyś się jej tłumaczyć, po co chcesz te księgi. Wiesz, że po bitwie jeszcze bardziej zaostrzyła przepisy. Zresztą, co byś powiedziała? Oh, nie, pani profesor, chciałam tylko sprawdzić, jakiego eliksiru użył Snape, żeby zmartwychwstać... Na pewno się zgodzi.
            — Jeśli zrobię tak jak chcesz, mogą mnie złapać.
            — No tak, ale...
            — Co "ale"? Przecież już niemal wszyscy wiedzą o niewidce, więc prawie na pewno ktoś by mnie przyłapał.
            — Jeśli będziesz uważała, nikt nic nie zauważy.
            — Nie wydaje mi się, Harry. Potrzebuję na to dość dużo czasu, a nie mogę przesiadywać każdej nocy w bibliotece. Muszę dokładnie przejrzeć każdą z ksiąg, żeby mieć pewność, że niczego ważnego nie przegapiłam, a nie uda mi się to, jeśli zrobię wszystko ukradkiem.
            — McGonagall na pewno będzie pytała — ściszył odrobinę głos i rozejrzał się dookoła, by sprawdzić, czy przypadkiem nikt ich nie podsłuchuje. — A Snape się dowie.
            — Coś wymyślę... I nie patrz tak na mnie! Po prostu nie chcę, żeby mnie tam złapali, rozumiesz? Jeśli nawet wykorzystam niewidkę, to będzie to ostateczność.
            Harry zastanawiał się przez chwilę, po czym spojrzał przyjaciółce prosto w oczy, odwracając jej uwagę od grubego tomu leżącego na ławce przed nią.
            — W takim razie ja pójdę! Zadowolona?
            Zatrzasnęła tylko książkę i gwałtownie odsunęła krzesło, chociaż wiedziała, że to niezbyt mądra reakcja. W końcu Harry chciał dobrze... Poza tym miał rację. Nie wiedział jedynie, iż tym samym tylko pogorszy i tak parszywy nastrój Hermiony. Bardzo chciała odkryć tajemnicę profesora, ale pomimo przeszukania większości biblioteki, nie znalazła absolutnie nic, co by ją usatysfakcjonowało. A nerwów dokładał jej jeszcze przeklęty Malfoy, z którym ostatnio spędzała stanowczo za dużo czasu. No i dochodziła do tego zupełnie bezpodstawna zazdrość Rona.
            — Przemyśl to jeszcze! — usłyszała tylko za sobą głos przyjaciela. — Jak się w końcu zdecydujesz, wiesz, gdzie mnie szukać.
            Rozmyślając o tych wszystkich dziwnych wydarzeniach, które miały miejsce, odkąd zaczął się rok szkolny, nie patrzyła nawet gdzie idzie do chwili, gdy weszła prosto w ścianę, która wyrosła przed nią znikąd. Hermiona upadła do tyłu, boleśnie obijając sobie tyłek. Z ust wyrwało się jej przekleństwo. Ściana jednak nie dość, że nagle przemówiła, to w zasięgu  wzroku dziewczyny pojawiła się blada dłoń, wyraźnie ofiarowana po to, by łaskawie pomóc jej wstać. Hermiona uniosła głowę do góry i równie szybko ją opuściła, widząc, kto był tą przeszkodą.
            — Uważaj jak chodzisz, kretynko! — wysyczał Malfoy, szybko stawiając ją na nogi. — Nie dość, że musiałem przeszukać prawie cały zamek, żeby cię znaleźć, to jeszcze na mnie wlazłaś!
            — Przepraszam... — wyjąkała, nadal nie otrząsnąwszy się z szoku.
            Oczy blondyna rozszerzyły się niemal do wielkości galeonów.
            — Granger, dobrze się czujesz? Właśnie mnie przeprosiłaś... Ta twoja szlamowata krew w końcu rzuciła ci się na mózg czy co? — Widząc, że dziewczyna niebezpiecznie mruży oczy i już oprzytomniała, szybko zmienił ton. — Zresztą, nieważne... Nie mam tyle czasu. Selene chciała, żebyśmy przyszli do niej przed kolacją, bo chciała coś z nami obgadać.
            — A nie możemy teraz?
            Malfoy spojrzał na nią jak na idiotkę.
            — Za pięć minut kończy się kolacja, jakbyś nie wiedziała. Szukam cię już prawie dwie godziny.
            — Co?!
            Wyglądało na to, że w bibliotece zupełnie straciła poczucie czasu. Nie żeby było to bardzo dziwne, ale Hermiona nadal nie potrafiła zrozumieć, jak mogła przegapić gong zapowiadający posiłek, mimo że zdarzyło się to nie po raz pierwszy w życiu. Co jakiś czas pani Pince musiała jej uświadamiać, że za chwilę trzeba było zamykać bibliotekę, podczas gdy Hermiona wchodziła do niej na przykład w porze obiadu. Mimo zapewnień blondyna, spojrzała szybko na zegarek na przegubie lewej ręki, chcąc się upewnić, czy przypadkiem Malfoy nie robi sobie jakiś głupich żartów. Niestety, fretka miała rację!
            — Cholera! Na co czekasz, idziemy! — Nie zważając na to, jak dziwnie musiało to wyglądać, chwyciła go za ramię i pociągnęła za sobą, z każdym krokiem idąc coraz szybciej. — Malfoy, pośpiesz się, bo nie mam zamiaru cię ciągnąć!
            Chłopak wyrwał rękę z jej uścisku.
            — Dziewczyno, uspokój się. Nic nam nie będzie, jeśli się odrobinę spóźnimy...
            Zwolnił z uśmiechem i wcisnął dłonie w kieszenie ciemnych, dopasowanych spodni. Wiedział, że ją tym zdenerwuje i nie pomylił się. Gdy po prostu pobiegła korytarzem, nie oglądając się za siebie, roześmiał się w głos.
            Merlinie, ta szlama tak go śmieszy... Jak można aż tak przejmować się szkołą? Rozmyślał, idąc spacerowym krokiem w ślad za nią i uśmiechając od ucha do ucha. Stwierdził, że mimo wszystkich nieprzyjaznych reakcji, jakie powodowało jego pojawienie się w Hogwarcie, przynajmniej będzie miał rozrywkę. W jakiś sposób odrobinę poprawiało mu to humor.
            Gdy po paru minutach dotarł na drugie piętro, gdzie mieścił się gabinet Selene, obie kobiety już na niego czekały. Madame Delacour przysiadła na krawędzi biurka i przypatrywała się Granger z uwagą, która z kolei nawet nie podnosiła oczu, usadowiwszy się w ławce naprzeciwko nauczycielki. Z trzaskiem zamknął za sobą drzwi, prowokując je do odwrócenia się w jego stronę. Selene klasnęła w dłonie, uśmiechając się szeroko.
              I jest nasz drugi Prefekt Naczelny. Siadaj obok Hermiony, Draco. — Zaprosiła go gestem dłoni. — Mniemam, że gdy szliście, powiedziałeś już swojej koleżance, o czym chciałam z wami rozmawiać?
            Pokręcił głową, złośliwie wykrzywiając usta, co nie uszło uwadze przycupniętej nieopodal Hermiony. Zmarszczyła brwi, patrząc na niego pytająco.
            — Ma... Draco — poprawiła się szybko. — Nic mi nie powiedział.
            Ten tylko uniósł brwi, słysząc swoje imię z jej ust.
            — No dobrze. Rozumiem, że chciałeś zrobić Hermionie niespodziankę, nieprawdaż? — Selene z entuzjazmem klasnęła w dłonie, po czym, najwyraźniej nie oczekując odpowiedzi, kontynuowała. — Jak już mówiłam na pierwszych zajęciach, rozmawiałam ostatnio z profesor McGonagall, która opowiedziała mi co nieco o poprzednich nauczycielach. Otóż słyszałam, że na waszym drugim roku profesor Lockhart zorganizował Klub Pojedynków... Pomyślałam, że dobrym pomysłem byłoby założyć go w tym semestrze, z tym że przedsięwzięcie zaadresujemy jedynie do uczniów klas siódmych... Spotkania będą w większości dotyczyły klątw, jakie poznajecie na lekcjach. Przed Bożym Narodzeniem moglibyśmy zakończyć działalność klubu uroczystym turniejem. Co wy na to?
            Kobieta cieszyła się jak dziecko, w przeciwieństwie do Hermiony, która była lekko zdezorientowana. W czasie ich drugiego roku faktycznie był powód, by zorganizować coś takiego. Jednak wówczas taki pomysł poddał sam Dumbledore, który wiedział już z relacji Harry’ego o tym, że Voldemort nie był tak martwy, jak się wszystkim wydawało. Merlinie, w ten sposób po prostu przygotowywali się do nieuniknionego starcia z nim! Ale teraz? W końcu było już po wojnie i chociaż nie oznaczało to, że czarne moce przestały istnieć, Hermiona nie widziała powodu, by w klubie Pojedynków mieli uczyć się o niektórych klątwach. Zwłaszcza, że z doświadczenia zdobytego na lekcjach z Selene Hermiona wiedziała, że w większości bardzo wykraczały one poza normalny poziom nauczania w klasie siódmej.
            Z drugiej strony, może po prostu była przewrażliwiona?
— W jakim celu? — wypaliła, nim zdążyła się powstrzymać.
            Malfoy spojrzał na nią z wyraźnym niepokojem. Co ta szlama chciała osiągnąć? Zdecydowanie nie podobał mu się kierunek, który mogła obrać rozmowa.
            — Stwierdziłam, że dobrze by było, abyście mieli możliwość przetestować własne umiejętności przed owutemami. — O dziwo, na twarzy Selene nie drgnął żaden mięsień. Nadal wpatrywała się w nich z takim samym słodkim uśmieszkiem, jak wcześniej. Teraz jednak Malfoy stwierdził, że nie jest on tak pociągający, jak wcześniej. — Myślałam, że ten pomysł się wam spodoba... Słyszałam w końcu, że bardzo zależy wam na ocenach...
            To była wyraźna aluzja do Hermiony i ona również to zauważyła. Już tylko szacunek do Delacour jako do nauczyciela powstrzymywał ją przed odpysknięciem. W tym momencie Malfoy, po uprzednim przeanalizowaniu tego, co Gryfonka mogła palnąć w złości, pośpieszył profesorce z pomocą.
            — Ależ oczywiście, na pewno nasi koledzy będą zachwyceni — podpowiedział szybko, rzucając siedzącej obok dziewczynie ostrzegawcze spojrzenie. Fakt, nie lubił jej, może wręcz nienawidził, ale nie mógł pozwolić, by przez jej niewyparzony język wyleciał ze szkoły. A tak na pewno skończyłoby się podpadnięcie słodkiej profesorce, którą skądś kojarzył...
            — To wspaniale! W takim razie na następnych zajęciach powiem wam, kiedy będą się odbywały spotkania, dobrze? A teraz zmykajcie do siebie, na pewno jesteście zmęczeni! — zaćwierkała niczym Umbigrade, gestem dłoni wskazując im drzwi.
            Gdy tylko wyszli i znaleźli się poza zasięgiem słuchu profesor Delacour, Malfoy nagle odwrócił się na pięcie, po czym złapał idącą obok dziewczynę za ramię.
            — Granger, idiotko! Co ty wyprawiasz?! Chcesz, żeby przez twój niewyparzony jęzor mnie wyrzucili?! — wywarczał, zaciskając mocno palce na jej ręce i nieświadomie pozostawiając siniaki na delikatnej skórze. Jednakże teraz tego nie dostrzegał, wściekły na Gryfonkę niemalże do granic możliwości. Jak mogła zrobić coś tak głupiego, tak narazić ich – jego!?A, szczerze mówiąc, miał ją za jedną z nielicznych osób w zamku, których z czystym sumieniem mógł nie nazywać debilami. Nie sądził, że tak się rozczaruje... A już na pewno nie w takiej sytuacji.
            Hermiona tylko syknęła cicho, szarpiąc ręką, by ją uwolnić. Jednak po chwili, gdy nie dało to żadnego, najmniejszego rezultatu, uniosła tylko głowę i spojrzała mu w twarz. Na tej, choć ukrytej w cieniu, kryło się wiele emocji, które widoczne były jak na dłoni.
            — Ten cały "Klub Pojedynków" jest tylko po to, by ona mogła uczyć nas czarnej magii, wiesz?! Zresztą, po co ja ci to mówię... Pewnie jesteś tym całym pomysłem zachwycony, co Malfoy? — rzekła w końcu, ledwie hamując łzy, ni to bólu, ni z upokorzenia.
            Ledwie te słowa opuściły usta Hermiony, do jej gardła została przytknięta różdżka, zmuszając dziewczynę, by ta jeszcze bardziej cofnęła się w stronę ściany, teraz całą powierzchnią swojego ciała się o nią opierając. Najgorsze, że nie miała nawet szansy, by sięgnąć po swoją, bo Malfoy nadal nie puścił jej ręki... Starając się ukryć strach, popatrzyła chłopakowi jeszcze raz prosto w oczy. Nie miała pojęcia, czego ma się po nim spodziewać i czy przypadkiem w złości nie zrobi jej krzywdy, nawet pomimo wiszącej nad nim groźby wydalenia ze szkoły. Ze świadomością, że w razie czego pozostają jej zwykłe mugolskie sztuki walki, nie opuściła wzroku. Milczenie trwało i trwało, a napięcie narastało z każdą sekundą, aż w końcu...
            — Tym razem ci daruję... — odezwał się Malfoy, a każdym jego słowem koniec różdżki mocniej wbijał się w szyję dziewczyny, aż ta zaczęła mieć problemy z oddychaniem. — Ale... Jeśli jeszcze raz powiesz lub zrobisz coś takiego, nie odpuszczę ci!
Nacisk ustąpił tak szybko, jak się pojawił, gdy chłopak szybkim krokiem oddalił się korytarzem, puszczając Hermionę. Dziewczyna osunęła się po ścianie, z szokiem patrząc, jak odchodzi.


czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział III


Na początku bardzo bym chciała podziękować Wam za tak miłe i przychylne komentarze. Mam nadzieję, że nie zepsuję tego opowiadania z biegiem czasu. Tym razem rozdział będzie zadedykowany Kamili i Nuadell (choć Ty już chyba zdążyłam się do tego przyzwyczaić, co?). Na wyróżnienie zasługuje również Basia oraz niezastąpiona Iza. Dziękuję Wam! 
A Was zapraszam na nowy rozdział, tym razem nieco dłuższy. Mam nadzieję, że Wam się spodoba! :) Życzę miłej lektury i do następnego razu. 

~*~*~

         Rano obudziły go promienie słońca, które przedostawały się przez otaczające łóżko kotary z czerwonego aksamitu, zupełnie jakby ich nie było. Blask padał na jego twarz, przyjemnie ją ogrzewając. A przynajmniej byłoby to przyjemne, gdyby nie fakt, że Harry Potter nie miał najmniejszego zamiaru wstawać, nawet będąc budzonym w tak miły sposób. Chłopak wymruczał tylko niewyraźnie parę słów, po czym, marszcząc zabawnie nos, przekręcił się na drugi bok i naciągnął kołdrę najwyżej jak się dało, a gdy i to nie pomogło, po prostu nakrył głowę poduszką. Nie dane mu było jednak zapaść z powrotem w błogi sen, bo ledwie zdążył na powrót przysnąć, dobiegł go tupot – choć trafniej można by to określić: łomot – nieubłaganie zbliżających się do jego łóżka stóp. Ich właściciel, nie bawiąc się w delikatność, rozsunął kotary i bezpardonowo zrzucił Wybrańca z łóżka, nawet nie dbając o to, by ukryć złośliwy chichot.
            — Wstawaj, Harry! — Do rudowłosej osóbki dołączył jej brat, również wyrwany ze snu. — Za chwilę śniadanie! — Ginny szczerzyła się wesoło, zupełnie nieświadoma, iż jej ofiara właśnie oprzytomniała i zaczęła knuć, jak by to się na niej zemścić.
            Harry zdawał sobie sprawę, że ma ograniczone możliwości. Niestety, wizyta w dormitorium dziewcząt odpadała, bo ilekroć próbował tam wejść chłopak bez towarzyszącej mu lokatorki, schody zamieniały się w cholernie śliską zjeżdżalnię… Co oczywiście kończyło się niezbyt przyjemnie, bez względu na intencje delikwenta. Nie żeby Harry nigdy nie próbował się tam dostać na własną rękę. W końcu był dość zdolnym czarodziejem! Jednak nie pomogły żadne znane mu zaklęcia – zawsze lądował cały posiniaczony na dole. O dziwo nie działało to w obie strony, bo taka sobie Ginny nie miała najmniejszego problemu z wejściem do dormitorium swojego chłopaka i zafundowaniem mu powyższej pobudki. Z tego też powodu Harry próbował ominąć to zabezpieczenie niezliczoną ilość razy z nadzieją, że w końcu uda mu się odegrać na swojej ukochanej.
            Bezsilnie opadł na podłogę, zakrywając oczy ramieniem.
            — Dajcie spokój... Ja chcę spać! — Śmiech tylko przybrał na sile. — Naprawdę! — Nagle zrobiło się podejrzanie cicho. Zaraz potem jednak rozległ się chlust i powietrze rozdarł wrzask Harry'ego. — Chyba sobie żartujecie! Obiecaliście tego więcej nie robić...
            — Wybacz, stary, nie mogliśmy się powstrzymać. — Rudowłose rodzeństwo rozchichotało się na dobre; aż dziw, że delikwenci w ogóle mogli ustać na nogach... Co i tak nie było do końca prawdą, bo teraz musieli opierać się o kolumienki łóżka, by nie upaść.
            Jedno spojrzenie na szeroki uśmiech Rona i Wybraniec już wiedział, że nocna sprzeczka poszła w niepamięć. Chociaż niewykluczone, że miało na to wpływ to, jak Harry w tej chwili wyglądał. A trzeba wiedzieć, iż z mokrymi kosmykami przyklejonymi do czoła i nadąsanym wyrazem twarzy przedstawiał sobą nadzwyczaj żałosny widok. Któż w końcu gniewałby się na osobę w takiej pozycji, szczególnie, gdy ta szczękała zębami z zimna? Trzeba by chyba już zupełnie nie mieć serca.
            Chłopak, zdając sobie z tego sprawę, rzucił im tylko mordercze spojrzenie, którego nie powstydziłby się nawet bazyliszek – a o tym Harry akurat coś wiedział – i, porywając z szafki nocnej okulary i ubrania, ruszył do łazienki. Tam szybko doprowadził się do względnego porządku. Jak zwykle próbował zrobić coś z wiecznie rozwichrzonymi włosami, ale skończyło się na próbach. Po paru minutach westchnął z rezygnacją, godząc się z losem. W sumie nie miał pojęcia, po co to robił, skoro i tak wiedział, jaki będzie efekt. W końcu tylko rzucił zaklęcie, które sprawiło, że z jego ubrań znikły wszelkie zagniecenia i fałdki. Podwinąwszy za długie nogawki ciemnych spodni (nadal nosił ubrania po Dudleyu, chociaż tym razem była to raczej kwestia sentymentu aniżeli konieczności), poprawił tylko białą koszulę. Na wierzch narzucił ostatni element mundurka, który niegdyś nosili uczniowie Hogwartu – szatę z wyszytym na piersi emblematem złoto-czerwonego lwa, godła Gryffindoru, po czym jeszcze zawiązał niedbale krawat w takich samych kolorach. Różdżkę szybkim ruchem wepchnął do kieszeni i, tak przygotowany, wrócił do przyjaciół.
            — Hermiona już wstała? — zapytał Ginny.
            — Kiedy byłam u niej, ubierała się i mówiła, że poczeka na nas w pokoju wspólnym. Ma dla nas plany zajęć od McGonagall.
            — Już? — Zdziwił się Neville. — Przecież zawsze rozdawali je nam po śniadaniu.
            — Znając Hermionę, poleciała po nie od razu jak wstała. — Zaśmiali się chłopcy.
            — Nieubrana?
            Harry tylko uniósł brwi, pozostawiając pytanie Rona bez odpowiedzi. Choć nie wątpił, że wizja Hermiony biegającej w nocnej koszuli lub szlafroku w nocy po zamku bardzo przypadała przyjacielowi do gustu, wolał nie wdawać się w dyskusję na ten temat. Co jak co, ale nie chciał słuchać o niektórych szczegółach ich życia – to tak, jakby Ginny zaczęła zwierzać się Ronowi z jego własnych poczynań! Cóż, nawet w przyjaźni niektórymi rzeczami nie powinno się dzielić... Szczególnie jeśli tworzyło się związek z najbliższą przyjaciółką bądź, co gorsza, siostrą najlepszego przyjaciela.
— Ubrana, Ron, ubrana. Teraz tylko przebierała się w szaty. Przecież połowa szkoły dostałaby palpitacji, gdyby pojawiła się na lekcjach w tych swoich całych mugolskich swetrach.
— Niby racja — zgodzili się przyjaciele, przypominając sobie, jakie problemy miał kiedyś Harry z powodu pojawienia się na Uczcie Powitalnej nieprzebrany w szaty czarodziejów.
— Chociaż w sumie nie miałbym nic przeciwko zobaczeniu ich min, gdyby kiedyś coś takiego zrobiła…
— Ale raczej nie będziesz miał takiej okazji.
— A szkoda. Byłoby co wspominać! — Roześmiał się Harry, po czym spojrzał na zegarek, który dostał rok temu na swoje siedemnaste urodziny od Weasleyów. — Chodźcie trochę szybciej, bo się spóźnimy.
            Ruszyli więc na dół, od razu natykając się na Hermionę siedzącą na korytarzu i zajętą czytaniem jakiegoś grubego tomiszcza. Dopiero kiedy Harry odchrząknął, z rumieńcami na policzkach oderwała się od niego, spoglądając na nich z nieco nieprzytomnym wyrazem twarzy.
            — Już zdążyłaś pójść do biblioteki? — Roześmiał się Ron. — Przecież przeczytałaś chyba wszystkie książki, jakie tam są! To jeszcze coś zostało? — urwał, gdy dziewczyna spojrzała na niego wzrokiem godnym samego Władcy Piekieł, oprzytomniawszy w jednej sekundzie.
            — Dostałam to od twojej mamy w wakacje. Powiedziała, że może mi się przydać. — Pokazała mu okładkę. Numerologia dla zaawansowanych.
            — Podręcznik? — Uniósł brwi.
            Tylko pokręciła głową, po czym podała im małe świstki papieru, które okazały się ich planami lekcji.
            — Nie jest tak źle. Obrona przed czarną magią, dwie godziny eliksirów, zaklęcia
i zielarstwo — skwitował Harry. — Ciekawe, kogo tym razem dadzą do obrony. McGonagall ci coś mówiła? Bo przy stole nie widziałem nikogo nowego.
            — Nie. — Pokręciła głową, a brązowe loki rozsypały się na jej ramionach. — Nic nie wspominała. No i musieli znaleźć kogoś do eliksirów... Sam wiesz, co się stało ze Snape'em.
            No tak, Severus Snape. Nienawidzili go od pierwszej klasy – z całkowitą wzajemnością – ale w zeszłym roku nieco się to pozmieniało. Okazało się, że podobny do nietoperza profesor, były Śmierciożerca, szpiegował dla Dumbledore'a Lorda Voldemorta. Ostatecznie czarnoksiężnik go zabił, myśląc, że ten jest właścicielem Czarnej Różdżki, na której mu zależało. Snape, umierając przez ukąszenie Nagini, oddał swoje wspomnienia Harry'emu. Chłopak po zobaczeniu ich wrócił z mieszanymi uczuciami do Mistrza Eliksirów, który okazał się chronić go za wszelką cenę, wielokrotnie ratując życie Wybrańca z narażeniem własnego. Niestety, nie zdołał on odwdzięczyć się Snape'owi tym samym. Jad Nagini sprawił, że mężczyzna umarł, nim Harry zdołał choćby pomyśleć o wysłaniu patronusa z wiadomością do zamku.
            — A nie miał uczyć tego Slughorn? Przecież na Uczcie Powitalnej siedział przy stole nauczycielskim, sam widziałem!
            — Zostaje w zamku, ale podobno nie chce już uczyć. No i nie zapominaj, że były jeszcze dwa wolne miejsca, więc pewnie po prosu się spóźnili czy coś. Zresztą... Chodźmy po prostu na śniadanie, na pewno się dowiemy.
            Nic bardziej mylnego. Gdy weszli do Wielkiej Sali, grono nauczycieli pojawiło się w takim samym składzie, w jakim występowało poprzedniego dnia. Po obu stronach miejsca malutkiego Flitwicka nadal stały dwa krzesła wolne, a McGonagall w dalszym ciągu nie kwapiła się do wyjaśniania czegokolwiek, mimo że przy wszystkich stołach panowała wrzawa. Najwidoczniej nie tylko oni byli ciekawi, kto podejmie pracę brakujących nauczycieli, tym bardziej że przez całe wakacje nikt nie zająknął się ani słowem na ten temat. Wkrótce trójka przyjaciół zauważyła, że dyrektorka obserwowała ich spod swoich okularów
w drucianych oprawkach. Gdy odwzajemnili jej spojrzenie, usta profesorki wykrzywił niesprecyzowany grymas, którego żadne ze Złotej Trójki z Gryffindoru nie zdołało odczytać. Przypominał na pierwszy rzut oka uśmiech, lecz uczniowie, nauczeni doświadczeniem, wiedzieli już, że to nie do końca to, że kryło się za tym coś jeszcze.
            — Wiecie co? To dziwne — wymamrotała w końcu Hermiona, nakładając na talerz grzankę i grubo smarując ją dżemem truskawkowym. — Ona chyba robi to specjalnie. Zupełnie jakby to była jakaś...
            — ... niespodzianka czy coś — dokończył Harry, podążając za jej spojrzeniem. Nie dało się ukryć, że taka mina McGonagall nie zwiastowała niczego dobrego. Opiekunka Gryffindoru miała dość specyficzne poczucie humoru. — Ale Malfoy chyba coś wie. — Wskazał na blondyna, który z podekscytowaniem wyjaśniał coś Parkinson i Nottowi, mocno gestykulując.
            Faktycznie, Draco wydawał się niezwykle zaaferowany i dumny z siebie. Zazwyczaj tak było, gdy wiedział coś, czego nie powinien lub gdy udało mu się coś przeskrobać, a nikt tego nie odkrył. Ponieważ jednak nie rzucił Muffliato, prawdopodobnie nie było to coś nielegalnego. Co nie zmieniało faktu, że cały stół Ślizgonów, uważnie przysłuchujący się dyskusji, wydawał się bardzo zadowolony z siebie.
            Każdy, przechodząc obok do wyjścia, zerkał w ich kierunku z ciekawością. Ron, Harry i Hermiona nie byli wyjątkiem.
            — On coś knuje — skwitował Ron, kiedy chłopak, widząc ich, momentalnie zamilkł i uśmiechnął się niepokojąco. — Na pewno.
            — Jakby było w tym coś dziwnego — prychnęła Ginny, która dotąd przysłuchiwała się tylko całej rozmowie.
            Tym razem zarówno Harry jak i Hermiona ani myśleli się z nimi nie zgadzać i bronić Malfoya. Chłopak może i mógł się zmienić, ale na pewno nie przestał kombinować. Co prawda raczej nie pragnął  już śmierci Harry'ego i na pewno nie był Śmierciożercą, jednak gdyby Pottera spotkał jakiś wypadek, na pewno nie omieszkałby wyrazić swej radości. Skąd ta pewność? Była ona podyktowana siedmioletnią z nim znajomością, podczas której zdążyli już się nauczyć, że Malfoy uśmiechnięty w ten konkretny sposób niechybnie zwiastował kłopoty. Po prostu niektóre rzeczy zawsze pozostawały takie same.
            — Skoro tak, to w końcu będzie musiał się tym pochwalić i się wygada — ucięła Hermiona, widząc, że chłopcy już przygotowują się do rozpoczęcia dyskusji. — Poza tym,
o co mu może chodzić? Już po wojnie, więc wątpię, żeby mógł zrobić coś złego. Pewnie chodzi o jakiś nieszkodliwy kawał.
            — Naprawdę, Hermiono? Nieszkodliwy? Malfoy i coś nieszkodliwego? Przecież te słowa nawet nie powinny występować obok siebie — skwitował Harry, a Ron ze śmiechem objął naburmuszoną dziewczynę ramieniem.
            — Zresztą, gdyby było to coś ważnego, musiałby mi powiedzieć — kontynuowała Hermiona, jakby żaden z jej przyjaciół się nie odezwał.
            — A to czemu?
            — Jestem Prefektem Naczelnym, jak i on, i jego obowiązkiem jest dzielić się ze mną wszystkim, co ma jakikolwiek związek ze szkołą. Poza tym ma bardzo ograniczone pole działania, bo wystarczy małe potknięcie i profesor McGonagall go wywali…
            — Przez poprzednie siedem lat jakoś nikomu to nie przeszkadzało — zaperzył się Ron, a Harry z zapałem przytaknął.
            — Teraz to zupełnie inna sytuacja.
Jej wypowiedź nie przyniosła spodziewanego efektu, bo Harry i Ron zmierzyli ją tylko pełnym niedowierzania spojrzeniem, po czym szybko zmienili temat, w duchu odnotowując, że przedyskutują to dokładniej, gdy w pobliżu nie będzie Hermiony.
            Jednakże wchodząc po schodach na drugie piętro, gdzie aktualnie mieściła się klasa obrony przed czarną magią, nadal na głos rozważali, co takiego mógł kombinować Ślizgon. Nawet siedząc w ławkach jeszcze o tym dyskutowali, ale nie doszli do żadnych konkretnych wniosków. W końcu musieli przerwać, gdyż lekcja już się zaczęła. Do sali weszła najprawdziwsza żeńska kopia Lockharta – młoda, opalona czarownica z blond włosami i fiołkowymi oczami, która najprawdopodobniej miała wśród krewnych jakąś wilę, ponieważ w inny sposób nie dało się wytłumaczyć jej powalającej urody. Przypominała troszkę Fleur, kiedy, olśniewając uśmiechem, usiadła przy biurku i oparła podbródek na splecionych palcach. Zwróciła tym samym na siebie uwagę całej męskiej części uczniów, którzy obserwowali ją teraz, nie ośmielając się nawet głośniej odetchnąć w obawie, że swoisty czar może prysnąć. Dziewczyny nie podzielały jednak entuzjazmu swoich kolegów i tylko łypały nieprzychylnie na nową nauczycielkę, co chwila posyłając koleżankom porozumiewawcze uśmiechy.
            Tymczasem kobieta nadal przypatrywała się każdemu z osobna, a z jej twarzy nie znikał uśmiech. W końcu odezwała się cichym, melodyjnym głosem, który jak nic innego pasował do jej urody.
            — Nazywam się profesor Selene Delacour... — I wszystko jasne, kolejna kuzynka bratowej Rona. Doprawdy, czy wszędzie musiało się dosłownie roić od jego krewnych? Chociaż na dobrą sprawę wszystkie rody czystej krwi były ze sobą spokrewnione, więc idąc tym tropem, Wesleyowie mieli za kuzynostwo Malfoyów. — Wolałabym jednak, abyście  zwracali się do mnie po imieniu. W obecności innych nauczycieli jednak tego nie róbcie, gdyż mogłoby to zostać niewłaściwie odczytane — przerwała na chwilę, by znów spojrzeć na uczniów. — Tymczasem przejdźmy już do lekcji... Proszę, wyciągnijcie podręczniki i otwórzcie je na pierwszym rozdziale.
            Klasa wykonała polecenie, nie spuszczając wzroku z profesor Delacour...  A raczej Selene. Nawet osoby, które zwykle przysypiały na końcu sali, tym razem uważały i były nadzwyczaj przytomne.
            — Rozmawiałam już z profesor McGonagall. Powiedziała, że w poprzednich latach dość dobrze omówiliście stworzenia czarnomagiczne, zaczęliście też uroki i zaklęcia z profesorem Snape’em. I chociaż był dobrym nauczycielem i dostatecznie zapoznał was z Zaklęciami Niewybaczalnymi oraz przeciwzaklęciami dotyczącymi niektórych zaklęć używanych przez Śmierciożerców, jesteście w tyle, jeśli chodzi o pozostałe klątwy. Wiem, że wielu z was, jeśli nie wszyscy, walczyliście przeciw Czarnemu Panu, ale to nie wszystko. W tym roku będziemy zajmować się zaklęciami, które są nawet gorsze od Avady, chociaż wydaje się to niemożliwe.
            — Czy ona właśnie skrytykowała Snape'a? — wyszeptał Harry, patrząc na Hermionę ze zdziwieniem pomieszanym z nabożnym podziwem skierowanym ku nowej nauczycielce.
            Hermiona nie odpowiedziała, ale chłopak niemal widział, jak w jej głowie obracają się trybiki, gdy analizowała słowa kobiety, która stała teraz przy katedrze.
            Przez całą godzinę madame – choć wielu miało nadzieję, że jeszcze madamoisielle –  Delacour mówiła z pasją, wyglądając przy tym, jakby rozkoszowała się każdym słowem, gdy opisywała im skutki trzech klątw: Sectumsempry, Danse Macabre i Sorris. Pierwszą z nich doskonale znał Harry i Draco, którzy w chwili, gdy profesor Delacour... Selene o nim wspomniała, spojrzeli na siebie. Obaj pamiętali moment, kiedy Wybraniec użył na Ślizgonie tej klątwy, o mało go nie zabijając. Zaklęcie, które powodowało, że ciało ofiary rozcinały jakby niewidzialne miecze, było koszmarne, ale jak się okazało nie najgorsze, gdyż czym dłużej słuchali, tym większe ogarniało ich przerażenie.
            Danse Macabre powoduje, że człowiek, na którego rzucimy tę klątwę, zaczyna się dusić. Zaklęcie odcina mu dopływ powietrza i zamienia krew w najprawdziwszy ogień, więc ofiara spala się od środka. Mięśnie są rozcinane, a kości przebijają skórę. Dobry — jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech — czarnoksiężnik może sprawić, że będzie to tylko uczucie i nie odniesiecie zbyt wielkich obrażeń, jeśli tylko będzie miał na to ochotę, ale najczęściej powoduje ono śmierć. Przeciwzaklęcie potrafi wymówić niewiele osób i wymaga ono ogromnej mocy, której, ośmielę się stwierdzić, nie posiada żadne z was. Nawet ty, Harry Potterze, mógłbyś nauczyć się tych słów, a szczerze wątpię, byś cokolwiek tym zdziałał. — Spojrzała prosto na niego. — Kto wie, kiedy Danse Macabre było bardzo popularne?
            Ręka Hermiony wystrzeliła w górę równocześnie z tą podniesioną przez Dracona.
            — Proszę, proszę. Aż dwie osoby? Ciekawe... W takim razie najpierw pan, panie...
            — Draco Malfoy — podpowiedział chłopak, o dziwo bez choćby cienia uśmiechu. — Danse Macabre było bardzo często używane pośród Śmierciożerców, najczęściej jako kara. — Szybkie spojrzenie chłopaka na boki utwierdziło ich w przekonaniu, że Malfoy zorientował  się, że powiedział więcej, niżby chciał. Spuścił wzrok, a na jego bladych policzkach wykwitły delikatne rumieńce. Nie planował przypominać wszystkim, kim do niedawna był.
            — Doskonale, Draco! Pięć punktów dla Slytherinu. Skoro jesteście tak dobrze poinformowani, może w takim razie ktoś nam powie, na czym polega klątwa Sorris? — Wskazała na Hermionę, której ręka nawet nie drgnęła, nadal uniesiona wysoko nad głową dziewczyny. — Słucham, panno...
            — Granger. Hermiona Granger. — Twarz brązowowłosej rozświetlił szeroki uśmiech. W końcu mogła się wykazać. — Sorris wypala oczy przeciwnikowi. Nie ma na to przeciwzaklęcia, a jeśli jest rzucone z doświadczeniem, jeśli mogę to tak nazwać, i wielką nienawiścią, ma taką moc, że nie pomoże nawet zaklęcie tarczy.
            Selene spojrzała na nią badawczo, po czym przeniosła wzrok na książkę.
            — Jestem pod wrażeniem. Na szczęście nie jesteście aż tak bardzo w tyle, jak myślałam na początku. Znakomicie... Panna Granger zdobywa pięć punktów dla swojego domu. Mam nadzieję, że tak zostanie do końca roku i będzie nam się nadal tak dobrze współpracowało. — Zerknęła na zegarek. — Do końca lekcji pięć minut, więc nie widzę przeszkód, byście mieli chwilę dla siebie. Na następny tydzień od każdego z was poproszę dwie rolki pergaminu na temat Zaklęć Niewybaczalnych jako przypomnienie wiadomości z poprzednich lat.
            — Nie wierzę, ledwie zaczął się rok szkolny, a ta już zadaje wypracowanie — mruknął Ron, otrząsnąwszy się odrobinę z uroku roztaczanego przez Selene. — Nie wiem, jak was, ale mnie nie dziwi, że Malfoy tak dobrze wiedział, o co chodzi z tym całym Danse Macabre. Ha, pewnie nieraz sam je rzucał!
            Hermiona odwróciła się do niego i spojrzała nań morderczo, chociaż w głębi duszy się z nim zgadzała. A przynajmniej jeśli chodziło o to, że Draco go używał. Sama widziała, gdy była uwięziona w Malfoy Manor. Tak samo jak inne rzeczy, które nadal nawiedzały ją w sennych koszmarach.
            — Ron! Ja też wiedziałam to, co on i jakoś nie powiedziałbyś tego samego o mnie, hm? — Skarciła go.
            — No... Nie. Ale to Malfoy! Na pewno tego używał, nie wmawiaj mi, że nie — zaperzył się chłopak.
            Już miała powiedzieć coś, czego najprawdopodobniej potem by żałowała, ale powstrzymał ją Harry, który gestem poprosił, by nachylili się do niego.
            — A mi się wydaje, że ta cała Selene jest jakaś dziwna — szepnął, patrząc na nich pytająco, szukając w ich spojrzeniach potwierdzenia. — Jak na mój gust, jakoś za bardzo się zachwyca tymi klątwami. Jakby nie mogła się doczekać, aż rzuci którąś z nich na nas, nie zauważyliście? Poza tym widzieliście, jak ona na mnie patrzy?
            — Ja tam bym chciał, żeby na mnie patrzyła... No dobra, dobra! Nie obrażaj się, przecież wiesz, że żartuję! — Ron szybko się opamiętał, widząc jak Hermiona krzywi się na jego słowa.
            — Jesteście wolni! — Przerwał im jedwabisty głos profesorki, która faktycznie obserwowała ich. Poczuli się nieswojo. Wydawała się zrobić coś z czarem wili, bo męska część klasy nie gapiła się na nią teraz tak nachalnie... Choć może było to bardziej związane
z jej wykładem. — Na następną lekcję przygotuję dla was coś... Ciekawego.
            Kiedy wychodzili, zewsząd słyszeli podekscytowane głosy, z podnieceniem rozprawiające o minionej lekcji. Niektórzy zachwycali się nową nauczycielką, inni usiłowali zgadnąć, co też czeka ich za dwa dni. Na wszystkich jednak profesor Delacour zrobiła niesłychane wrażenie, porównywalne nawet do emocji po pokazie Moody'ego w czwartej klasie. Nagle Hermiona zaczęła się zastanawiać, co też kobieta mogła pokazać młodszym uczniom, skoro im zaprezentowała uroki, z którymi zapoznawano dopiero aurorów – a i ci nie zawsze znali klątwy podobne do Danse Macabre. Wszystkie – no może z wyjątkiem Sectumsempry –  były wyższą czarną magią, o czym doskonale świadczyły słowa Malfoya, że używano ich wobec Śmierciożerców w charakterze kar. Swoją drogą, Hermiona nie wyobrażała sobie, żeby mogła rzucić takie zaklęcie na drugiego człowieka. Już prędzej posłużyłaby się Avadą, która zabijała w ułamku sekundy, niż skazywała kogoś na śmierć w męczarniach. Agonię, kiedy ten płonął w męczarniach, dusząc się. Co oczywiście nie znaczyło, że śpieszyło jej się do uśmiercania, szczególnie, że wojna już minęła, a Voldemort nie żył. Tak naprawdę żadne z nich nie miało ochoty nigdy więcej mieć do czynienia ze śmiercią, czemu trudno było się dziwić.
            — Nie zastanawia was, dlaczego ona na Voldemorta mówiła Czarny Pan? — zapytała nagle idących obok chłopaków, którzy słysząc to, zatrzymali się w pół kroku.
            — Co?
            — Nie zauważyliście?
            Harry na początku pokręcił głową, lecz szybko potem zaklął głośno, nagle zdając sobie sprawę, że jego przyjaciółka miała rację.        
            — Ale... Przecież ani McGonagall ani Dumbledore nie dopuściliby, żeby ktoś, kto miał powiązania z Voldemortem trafił do Hogwartu. — Wyraził nadzieję, rzucając ku Hermionie spojrzenie zza okularów.
            — A Malfoy? — Ron nie omieszkał wspomnieć Dracona. Czasem aż zakrawało to na obsesję, tak bardzo się go czepiał. Nawet Harry i Hermiona, którzy bez wątpienia za Ślizgonem nie przepadali, nie byli aż uczuleni na jego punkcie. A w szczególności Wybraniec, na którego liście wrogów na drugim miejscu uplasował się właśnie Malfoy. —
I Snape?
            — Nie zapominajcie, że Snape był w Zakonie Feniksa. Zresztą wczoraj McGonagall powiedziała, że Dumbledore wyraźnie zaznaczył w swoim testamencie, iż jeśli tylko ta fretka będzie chciała wrócić do szkoły, nikt nie ma prawa robić problemów — rzekła Hermiona, milczeniem pomijając kwestię Snape'a. Jeśli istniał ktoś, kogo Ron nienawidził bardziej niż Malfoya, to na pewno był to Snape. Chłopak nawet po jego śmierci nie przestał pomstować na nauczyciela, który nigdy nie opuścił okazji, by wytknąć mu jego "braku mózgu".
            Słysząc tę nowinę, obaj spojrzeli na nią ze zdumieniem. Hermiona skinęła głową na potwierdzenie. Przez przypadek wczoraj o tym nie wspomniała, chociaż osobiście wątpiła, by ta informacja była im potrzebna do życia.
            — A więc... — zaczął Ron.
            — Nie zaczyna się zdania od "a więc" — przerwała mu Hermiona, ale ten, niczym nie zrażony, kontynuował.
            — ...on jest tutaj tylko warunkowo, mówisz? I wystarczy, że zrobi coś nieodpowiedniego, a wyleci? — W jego oczach zaczęły pojawiać się złośliwe ogniki, gdy patrzył na nią, szukając potwierdzenia. Gdy Hermiona niechętnie kiwnęła głową, wyglądał, jakby właśnie nadeszło Boże Narodzenie.
            — Nie zrobisz tego... — szepnęła z nieudawanym przestrachem w głosie.
            — Tak myślisz? — Jeśli chodziło o Malfoya, ten milusi Ron, jej narzeczony, był bezwzględny. Nienawidził go z całego serca, zresztą była to nienawiść odwzajemniona. Nie ulegało wątpliwościom, że gdyby Ślizgon miał wybierać, kogo chciałby się pozbyć bez większych konsekwencji, padłoby na rudowłosego Wieprzleja, jak go pogardliwie nazywał.
            — Ron, nie możesz! On nic ci nie zrobił. — Próbowała go przekonać, kiedy schodzili do lochów. Tym razem jednak Harry jej nie poparł. Owszem, nie miał nic przeciwko próbie zakopania topora wojennego pomiędzy Gryffindorem a Slytherinem, ale gdyby dało się pozbyć Malfoya... Nie uważał tego za nic złego. Z radością pomógłby przyjacielowi, gdy ten wymyśli jakiś plan.
            — Jesteście okropni! — podsumowała w końcu dziewczyna, zauważając, że nic nie wskóra. Po trosze ją to bawiło, a po trosze denerwowało i nie miała pojęcia, które z uczuć wyprze drugie.
            Gdy dotarli do lochów oświetlonych jedynie przez migotliwe światło pochodni przymocowanych do ścian przez żelazne uchwyty, cieszyła się, że wzięła bluzę. Przez wakacje zdążyła zapomnieć, jak wielka mogła być różnica temperatury pomiędzy błoniami a podziemiami. Gdyby nie dodatkowa warstwa ubrań, teraz pewnie trzęsłaby się z zimna, a niestety nie mogła uwięzić w słoiku płomyczka, jak to zwykle robiła i ogrzać się przy nim. Czar ogrzewający, który rzuciła tuż przed zejściem do lochów, troszkę pomagał. Jednak mimo wszystko nie mogła powstrzymać drżenia, na co Ron przytulił ją do siebie. Było ono spowodowane bardziej ponurą atmosferą podziemi zamku niż zimnem, lecz Hermiona nie miała zamiaru protestować. Stali tak przed drewnianymi, wzmacnianymi wieloma zaklęciami drzwiami, czekając aż zejdzie się reszta grupy, która miała w tym roku uczęszczać na eliksiry. Była ich piętnastka i brakowało jedynie Parkinson, czarnowłosej Ślizgonki o twarzy mopsa, która rok wcześniej aż paliła się do wydania Harry'ego Voldemortowi. Jeśli mieli być szczerzy, większym szokiem było zobaczenie w pociągu jej niż Malfoya. Przecież dziewczyny nienawidziła niemal cała szkoła!
            Rzeczona Ślizgonka dołączyła do nich, nim minęło pięć minut. Szybko przecisnęła się przez tłumek i pchnęła ciężkie drzwi, aż te stanęły otworem. Klasa, do której weszli, nie zmieniła się ani na jotę przez te osiem lat. Nadal budziła niepokój, a pod sufitem gromadziła się para, nadając wnętrzu przerażający klimat, który niejednokrotnie sprawiał, że uczniowie drżeli. I to bynajmniej nie z zimna. Aby wszystko było kompletne, brakowało jedynie Snape'a, który wszedłby do klasy, łopocząc swoimi czarnymi szatami i skierowałby obsydianowe oczy na nich, budząc przerażenie i niechętny szacunek. Nikt nie sądził, że będzie im go brakować, ale... Mimo wszystko Hogwart był dziwny bez niego. Może nie tak pusty jak bez Dumbledore'a, jednak coś było nie tak. Harry teraz żałował jak nigdy, że tyle razy życzył mu śmierci. Mimo wszystko, nigdy nie myślał, że tak się stanie. I teraz miał wyrzuty sumienia, większe nawet od tych, gdy widział, jak życie uchodziło z ciała profesora.
            Ich rozmyślania przerwał cichy chichot Ślizgonów, którzy wydawali się z czegoś nadzwyczaj zadowoleni. Harry w końcu nie wytrzymał.
            — Z czego rżycie?!
            — Potter, Gryffindor traci pięć punktów za niewłaściwe zwracanie się do swoich kolegów. — Rozległ się cichy, sykliwy głos, który tak dobrze znał.
            Słysząc go, całe Złote Trio momentalnie zaniemówiło. To niemożliwe...! Nieliczni Ślizgoni również zamarli zszokowani. Wyglądali, jakby zobaczyli ducha, kiedy tak pół stali, pół siedzieli z otwartymi oczami wpatrując się w stronę wyjścia z klasy.
            — Ale... nie... co... Przecież to niemożliwe! — zaczął się jąkać, patrząc jak zza drzwi wychodzi wysoka, chuda postać odziana jedynie w czerń. Mężczyzna podszedł do jego stanowiska i uśmiechnął się diabolicznie.
            — Niespodzianka, panie Potter — wysyczał tylko, ledwo poruszając ustami, w efekcie czego tylko oni, choć i tak z trudem, mogli go usłyszeć. 
            — Ale... przecież pan nie żyje! Sam widziałem... — Zjawa jednak ani myślała zniknąć. Zjawa, bo czym innym mógł być? Nieważne, że jak na ducha wydawał się odrobinę zbyt materialny?
            — Ani słowa więcej. Po lekcji. — Powiewając nieśmiertelnym płaszczem stanął na środku i wykonał szybki gest bladą dłonią, przez co na tablicy zaczęły się pojawiać litery. — Na uwarzenie tego macie dwie godziny. — Po wydaniu ostatnich wskazówek zasiadł za biurkiem i z uśmiechem na wąskich wargach oparł brodę o złączone palce.
            Harry nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Albo raczej w to, kogo widzi. Przecież to nie mogła być prawda...! Sam widział jego ciało. Wyczuwał, że nie ma pulsu, że nie oddycha. Jak więc ten sam mężczyzna mógł stać nad jego kociołkiem i odejmować jego domowi punkty za jego "głupotę". Zresztą nawet Hermionie dziś nie szło: ręce jej drżały, miała problemy z siekaniem ingrediencji i tylko mamrotała coś pod nosem, raz po raz odgarniając z policzków i czoła włosy, które pod wpływem pary wymykały się z warkocza, którego sam jej zaplótł. Eliksiry jeszcze nigdy nie minęły im tak szybko, to była jedyna rzecz, której w ciągu ostatnich godzin byli pewni.
            — Potter i Granger, do mnie. Weasley, ty również! — dodał Snape, kiedy w końcu fiolki ze wszystkimi eliksirami znalazły się na jego biurku, a on zadał im pracę, nad którą bez wątpliwości będą musieli ślęczeć godzinami.
            Ponieważ oprócz nich w sali nie było żadnego Gryfona, a jedynie Ślizgoni, nie mieli co liczyć na wsparcie, bo ci ostatni po prostu śmiali się w głos. Jednakże po chwili nawet oni wyszli z lochów, zostawiając ich na łasce bądź niełasce cudem ożywionego profesora.
            — Pan przecież nie żyje... — rzuciła mało elokwentnie Hermiona, kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim z uczniów.
            Mężczyzna tylko uniósł jedną brew w tak znajomym geście poirytowania.
            — Zapewniam cię, że jak najbardziej żyję, Granger. Powiem więcej: nawet miałem się całkiem dobrze, dopóki nie dowiedziałem się, że znowu wracacie do zamku — sarknął.
            — Ale... jak... Harry mówił, że widział...
            Jego irytacja tylko się pogłębiła.
            — Dla twojej wiadomości, i tym razem pan Potter się pomylił. — Przerwał na chwilę
i spojrzał na nią nieco dziwnie. — Pamiętacie, jak wam powiedziałem, że mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet...
            — ... a nawet powstrzymać śmierć — szeptem dokończyła z nim Hermiona, co skwitował tylko lekkim skinięciem głowy. — To pan nam powiedział pierwszej klasie. Nie sądziłam, że to...
            — Prawda? A jednak, panno Granger. Nie żartowałem.
            Doskonale pamiętała słowa, które wypowiedział, gdy pierwszy raz weszli do sali eliksirów. Była pewna, że robił to specjalnie, ale czarował, dosłownie wprowadzał
w trans swoim głosem, opowiadając o eliksirach, które były sztuką, może nawet najbardziej magiczną ze wszystkich, których uczyli się w ciągu tych wszystkich lat. Hermiona miała przeczucie, że Snape nie kłamał, mówiąc, że prócz Eliksiru Życia istnieją inne mikstury, które potrafią wyrwać kogoś niemal z samych ramion śmierci. Choć przecież na pozór było to zupełnie nierealne. I mówiła to czarownica. Tak wielką moc miała wprawdzie również krew jednorożca, lecz... Nie, to na pewno nie mogło być to. Harry widział martwe ciało profesora, a nie było nic, co mogło przywrócić osobę już umarłą...
            Jednak w jakiś dziwny sposób okazywało się, że była to prawda. Mistrz Eliksirów powrócił do świata żywych i cała trójka wątpiła, by zamierzał umierać ponownie. I na pewno miał zamiar zachowywać się tak jak zwykle, umilając życie Gryfonom, wlepiając szlabany i odejmując punkty.
            Severus Snape uśmiechnął się złośliwie, zupełnie jakby wiedział, jakie myśli przebiegały teraz przez biedną głowę Hermiony.