czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział III


Na początku bardzo bym chciała podziękować Wam za tak miłe i przychylne komentarze. Mam nadzieję, że nie zepsuję tego opowiadania z biegiem czasu. Tym razem rozdział będzie zadedykowany Kamili i Nuadell (choć Ty już chyba zdążyłam się do tego przyzwyczaić, co?). Na wyróżnienie zasługuje również Basia oraz niezastąpiona Iza. Dziękuję Wam! 
A Was zapraszam na nowy rozdział, tym razem nieco dłuższy. Mam nadzieję, że Wam się spodoba! :) Życzę miłej lektury i do następnego razu. 

~*~*~

         Rano obudziły go promienie słońca, które przedostawały się przez otaczające łóżko kotary z czerwonego aksamitu, zupełnie jakby ich nie było. Blask padał na jego twarz, przyjemnie ją ogrzewając. A przynajmniej byłoby to przyjemne, gdyby nie fakt, że Harry Potter nie miał najmniejszego zamiaru wstawać, nawet będąc budzonym w tak miły sposób. Chłopak wymruczał tylko niewyraźnie parę słów, po czym, marszcząc zabawnie nos, przekręcił się na drugi bok i naciągnął kołdrę najwyżej jak się dało, a gdy i to nie pomogło, po prostu nakrył głowę poduszką. Nie dane mu było jednak zapaść z powrotem w błogi sen, bo ledwie zdążył na powrót przysnąć, dobiegł go tupot – choć trafniej można by to określić: łomot – nieubłaganie zbliżających się do jego łóżka stóp. Ich właściciel, nie bawiąc się w delikatność, rozsunął kotary i bezpardonowo zrzucił Wybrańca z łóżka, nawet nie dbając o to, by ukryć złośliwy chichot.
            — Wstawaj, Harry! — Do rudowłosej osóbki dołączył jej brat, również wyrwany ze snu. — Za chwilę śniadanie! — Ginny szczerzyła się wesoło, zupełnie nieświadoma, iż jej ofiara właśnie oprzytomniała i zaczęła knuć, jak by to się na niej zemścić.
            Harry zdawał sobie sprawę, że ma ograniczone możliwości. Niestety, wizyta w dormitorium dziewcząt odpadała, bo ilekroć próbował tam wejść chłopak bez towarzyszącej mu lokatorki, schody zamieniały się w cholernie śliską zjeżdżalnię… Co oczywiście kończyło się niezbyt przyjemnie, bez względu na intencje delikwenta. Nie żeby Harry nigdy nie próbował się tam dostać na własną rękę. W końcu był dość zdolnym czarodziejem! Jednak nie pomogły żadne znane mu zaklęcia – zawsze lądował cały posiniaczony na dole. O dziwo nie działało to w obie strony, bo taka sobie Ginny nie miała najmniejszego problemu z wejściem do dormitorium swojego chłopaka i zafundowaniem mu powyższej pobudki. Z tego też powodu Harry próbował ominąć to zabezpieczenie niezliczoną ilość razy z nadzieją, że w końcu uda mu się odegrać na swojej ukochanej.
            Bezsilnie opadł na podłogę, zakrywając oczy ramieniem.
            — Dajcie spokój... Ja chcę spać! — Śmiech tylko przybrał na sile. — Naprawdę! — Nagle zrobiło się podejrzanie cicho. Zaraz potem jednak rozległ się chlust i powietrze rozdarł wrzask Harry'ego. — Chyba sobie żartujecie! Obiecaliście tego więcej nie robić...
            — Wybacz, stary, nie mogliśmy się powstrzymać. — Rudowłose rodzeństwo rozchichotało się na dobre; aż dziw, że delikwenci w ogóle mogli ustać na nogach... Co i tak nie było do końca prawdą, bo teraz musieli opierać się o kolumienki łóżka, by nie upaść.
            Jedno spojrzenie na szeroki uśmiech Rona i Wybraniec już wiedział, że nocna sprzeczka poszła w niepamięć. Chociaż niewykluczone, że miało na to wpływ to, jak Harry w tej chwili wyglądał. A trzeba wiedzieć, iż z mokrymi kosmykami przyklejonymi do czoła i nadąsanym wyrazem twarzy przedstawiał sobą nadzwyczaj żałosny widok. Któż w końcu gniewałby się na osobę w takiej pozycji, szczególnie, gdy ta szczękała zębami z zimna? Trzeba by chyba już zupełnie nie mieć serca.
            Chłopak, zdając sobie z tego sprawę, rzucił im tylko mordercze spojrzenie, którego nie powstydziłby się nawet bazyliszek – a o tym Harry akurat coś wiedział – i, porywając z szafki nocnej okulary i ubrania, ruszył do łazienki. Tam szybko doprowadził się do względnego porządku. Jak zwykle próbował zrobić coś z wiecznie rozwichrzonymi włosami, ale skończyło się na próbach. Po paru minutach westchnął z rezygnacją, godząc się z losem. W sumie nie miał pojęcia, po co to robił, skoro i tak wiedział, jaki będzie efekt. W końcu tylko rzucił zaklęcie, które sprawiło, że z jego ubrań znikły wszelkie zagniecenia i fałdki. Podwinąwszy za długie nogawki ciemnych spodni (nadal nosił ubrania po Dudleyu, chociaż tym razem była to raczej kwestia sentymentu aniżeli konieczności), poprawił tylko białą koszulę. Na wierzch narzucił ostatni element mundurka, który niegdyś nosili uczniowie Hogwartu – szatę z wyszytym na piersi emblematem złoto-czerwonego lwa, godła Gryffindoru, po czym jeszcze zawiązał niedbale krawat w takich samych kolorach. Różdżkę szybkim ruchem wepchnął do kieszeni i, tak przygotowany, wrócił do przyjaciół.
            — Hermiona już wstała? — zapytał Ginny.
            — Kiedy byłam u niej, ubierała się i mówiła, że poczeka na nas w pokoju wspólnym. Ma dla nas plany zajęć od McGonagall.
            — Już? — Zdziwił się Neville. — Przecież zawsze rozdawali je nam po śniadaniu.
            — Znając Hermionę, poleciała po nie od razu jak wstała. — Zaśmiali się chłopcy.
            — Nieubrana?
            Harry tylko uniósł brwi, pozostawiając pytanie Rona bez odpowiedzi. Choć nie wątpił, że wizja Hermiony biegającej w nocnej koszuli lub szlafroku w nocy po zamku bardzo przypadała przyjacielowi do gustu, wolał nie wdawać się w dyskusję na ten temat. Co jak co, ale nie chciał słuchać o niektórych szczegółach ich życia – to tak, jakby Ginny zaczęła zwierzać się Ronowi z jego własnych poczynań! Cóż, nawet w przyjaźni niektórymi rzeczami nie powinno się dzielić... Szczególnie jeśli tworzyło się związek z najbliższą przyjaciółką bądź, co gorsza, siostrą najlepszego przyjaciela.
— Ubrana, Ron, ubrana. Teraz tylko przebierała się w szaty. Przecież połowa szkoły dostałaby palpitacji, gdyby pojawiła się na lekcjach w tych swoich całych mugolskich swetrach.
— Niby racja — zgodzili się przyjaciele, przypominając sobie, jakie problemy miał kiedyś Harry z powodu pojawienia się na Uczcie Powitalnej nieprzebrany w szaty czarodziejów.
— Chociaż w sumie nie miałbym nic przeciwko zobaczeniu ich min, gdyby kiedyś coś takiego zrobiła…
— Ale raczej nie będziesz miał takiej okazji.
— A szkoda. Byłoby co wspominać! — Roześmiał się Harry, po czym spojrzał na zegarek, który dostał rok temu na swoje siedemnaste urodziny od Weasleyów. — Chodźcie trochę szybciej, bo się spóźnimy.
            Ruszyli więc na dół, od razu natykając się na Hermionę siedzącą na korytarzu i zajętą czytaniem jakiegoś grubego tomiszcza. Dopiero kiedy Harry odchrząknął, z rumieńcami na policzkach oderwała się od niego, spoglądając na nich z nieco nieprzytomnym wyrazem twarzy.
            — Już zdążyłaś pójść do biblioteki? — Roześmiał się Ron. — Przecież przeczytałaś chyba wszystkie książki, jakie tam są! To jeszcze coś zostało? — urwał, gdy dziewczyna spojrzała na niego wzrokiem godnym samego Władcy Piekieł, oprzytomniawszy w jednej sekundzie.
            — Dostałam to od twojej mamy w wakacje. Powiedziała, że może mi się przydać. — Pokazała mu okładkę. Numerologia dla zaawansowanych.
            — Podręcznik? — Uniósł brwi.
            Tylko pokręciła głową, po czym podała im małe świstki papieru, które okazały się ich planami lekcji.
            — Nie jest tak źle. Obrona przed czarną magią, dwie godziny eliksirów, zaklęcia
i zielarstwo — skwitował Harry. — Ciekawe, kogo tym razem dadzą do obrony. McGonagall ci coś mówiła? Bo przy stole nie widziałem nikogo nowego.
            — Nie. — Pokręciła głową, a brązowe loki rozsypały się na jej ramionach. — Nic nie wspominała. No i musieli znaleźć kogoś do eliksirów... Sam wiesz, co się stało ze Snape'em.
            No tak, Severus Snape. Nienawidzili go od pierwszej klasy – z całkowitą wzajemnością – ale w zeszłym roku nieco się to pozmieniało. Okazało się, że podobny do nietoperza profesor, były Śmierciożerca, szpiegował dla Dumbledore'a Lorda Voldemorta. Ostatecznie czarnoksiężnik go zabił, myśląc, że ten jest właścicielem Czarnej Różdżki, na której mu zależało. Snape, umierając przez ukąszenie Nagini, oddał swoje wspomnienia Harry'emu. Chłopak po zobaczeniu ich wrócił z mieszanymi uczuciami do Mistrza Eliksirów, który okazał się chronić go za wszelką cenę, wielokrotnie ratując życie Wybrańca z narażeniem własnego. Niestety, nie zdołał on odwdzięczyć się Snape'owi tym samym. Jad Nagini sprawił, że mężczyzna umarł, nim Harry zdołał choćby pomyśleć o wysłaniu patronusa z wiadomością do zamku.
            — A nie miał uczyć tego Slughorn? Przecież na Uczcie Powitalnej siedział przy stole nauczycielskim, sam widziałem!
            — Zostaje w zamku, ale podobno nie chce już uczyć. No i nie zapominaj, że były jeszcze dwa wolne miejsca, więc pewnie po prosu się spóźnili czy coś. Zresztą... Chodźmy po prostu na śniadanie, na pewno się dowiemy.
            Nic bardziej mylnego. Gdy weszli do Wielkiej Sali, grono nauczycieli pojawiło się w takim samym składzie, w jakim występowało poprzedniego dnia. Po obu stronach miejsca malutkiego Flitwicka nadal stały dwa krzesła wolne, a McGonagall w dalszym ciągu nie kwapiła się do wyjaśniania czegokolwiek, mimo że przy wszystkich stołach panowała wrzawa. Najwidoczniej nie tylko oni byli ciekawi, kto podejmie pracę brakujących nauczycieli, tym bardziej że przez całe wakacje nikt nie zająknął się ani słowem na ten temat. Wkrótce trójka przyjaciół zauważyła, że dyrektorka obserwowała ich spod swoich okularów
w drucianych oprawkach. Gdy odwzajemnili jej spojrzenie, usta profesorki wykrzywił niesprecyzowany grymas, którego żadne ze Złotej Trójki z Gryffindoru nie zdołało odczytać. Przypominał na pierwszy rzut oka uśmiech, lecz uczniowie, nauczeni doświadczeniem, wiedzieli już, że to nie do końca to, że kryło się za tym coś jeszcze.
            — Wiecie co? To dziwne — wymamrotała w końcu Hermiona, nakładając na talerz grzankę i grubo smarując ją dżemem truskawkowym. — Ona chyba robi to specjalnie. Zupełnie jakby to była jakaś...
            — ... niespodzianka czy coś — dokończył Harry, podążając za jej spojrzeniem. Nie dało się ukryć, że taka mina McGonagall nie zwiastowała niczego dobrego. Opiekunka Gryffindoru miała dość specyficzne poczucie humoru. — Ale Malfoy chyba coś wie. — Wskazał na blondyna, który z podekscytowaniem wyjaśniał coś Parkinson i Nottowi, mocno gestykulując.
            Faktycznie, Draco wydawał się niezwykle zaaferowany i dumny z siebie. Zazwyczaj tak było, gdy wiedział coś, czego nie powinien lub gdy udało mu się coś przeskrobać, a nikt tego nie odkrył. Ponieważ jednak nie rzucił Muffliato, prawdopodobnie nie było to coś nielegalnego. Co nie zmieniało faktu, że cały stół Ślizgonów, uważnie przysłuchujący się dyskusji, wydawał się bardzo zadowolony z siebie.
            Każdy, przechodząc obok do wyjścia, zerkał w ich kierunku z ciekawością. Ron, Harry i Hermiona nie byli wyjątkiem.
            — On coś knuje — skwitował Ron, kiedy chłopak, widząc ich, momentalnie zamilkł i uśmiechnął się niepokojąco. — Na pewno.
            — Jakby było w tym coś dziwnego — prychnęła Ginny, która dotąd przysłuchiwała się tylko całej rozmowie.
            Tym razem zarówno Harry jak i Hermiona ani myśleli się z nimi nie zgadzać i bronić Malfoya. Chłopak może i mógł się zmienić, ale na pewno nie przestał kombinować. Co prawda raczej nie pragnął  już śmierci Harry'ego i na pewno nie był Śmierciożercą, jednak gdyby Pottera spotkał jakiś wypadek, na pewno nie omieszkałby wyrazić swej radości. Skąd ta pewność? Była ona podyktowana siedmioletnią z nim znajomością, podczas której zdążyli już się nauczyć, że Malfoy uśmiechnięty w ten konkretny sposób niechybnie zwiastował kłopoty. Po prostu niektóre rzeczy zawsze pozostawały takie same.
            — Skoro tak, to w końcu będzie musiał się tym pochwalić i się wygada — ucięła Hermiona, widząc, że chłopcy już przygotowują się do rozpoczęcia dyskusji. — Poza tym,
o co mu może chodzić? Już po wojnie, więc wątpię, żeby mógł zrobić coś złego. Pewnie chodzi o jakiś nieszkodliwy kawał.
            — Naprawdę, Hermiono? Nieszkodliwy? Malfoy i coś nieszkodliwego? Przecież te słowa nawet nie powinny występować obok siebie — skwitował Harry, a Ron ze śmiechem objął naburmuszoną dziewczynę ramieniem.
            — Zresztą, gdyby było to coś ważnego, musiałby mi powiedzieć — kontynuowała Hermiona, jakby żaden z jej przyjaciół się nie odezwał.
            — A to czemu?
            — Jestem Prefektem Naczelnym, jak i on, i jego obowiązkiem jest dzielić się ze mną wszystkim, co ma jakikolwiek związek ze szkołą. Poza tym ma bardzo ograniczone pole działania, bo wystarczy małe potknięcie i profesor McGonagall go wywali…
            — Przez poprzednie siedem lat jakoś nikomu to nie przeszkadzało — zaperzył się Ron, a Harry z zapałem przytaknął.
            — Teraz to zupełnie inna sytuacja.
Jej wypowiedź nie przyniosła spodziewanego efektu, bo Harry i Ron zmierzyli ją tylko pełnym niedowierzania spojrzeniem, po czym szybko zmienili temat, w duchu odnotowując, że przedyskutują to dokładniej, gdy w pobliżu nie będzie Hermiony.
            Jednakże wchodząc po schodach na drugie piętro, gdzie aktualnie mieściła się klasa obrony przed czarną magią, nadal na głos rozważali, co takiego mógł kombinować Ślizgon. Nawet siedząc w ławkach jeszcze o tym dyskutowali, ale nie doszli do żadnych konkretnych wniosków. W końcu musieli przerwać, gdyż lekcja już się zaczęła. Do sali weszła najprawdziwsza żeńska kopia Lockharta – młoda, opalona czarownica z blond włosami i fiołkowymi oczami, która najprawdopodobniej miała wśród krewnych jakąś wilę, ponieważ w inny sposób nie dało się wytłumaczyć jej powalającej urody. Przypominała troszkę Fleur, kiedy, olśniewając uśmiechem, usiadła przy biurku i oparła podbródek na splecionych palcach. Zwróciła tym samym na siebie uwagę całej męskiej części uczniów, którzy obserwowali ją teraz, nie ośmielając się nawet głośniej odetchnąć w obawie, że swoisty czar może prysnąć. Dziewczyny nie podzielały jednak entuzjazmu swoich kolegów i tylko łypały nieprzychylnie na nową nauczycielkę, co chwila posyłając koleżankom porozumiewawcze uśmiechy.
            Tymczasem kobieta nadal przypatrywała się każdemu z osobna, a z jej twarzy nie znikał uśmiech. W końcu odezwała się cichym, melodyjnym głosem, który jak nic innego pasował do jej urody.
            — Nazywam się profesor Selene Delacour... — I wszystko jasne, kolejna kuzynka bratowej Rona. Doprawdy, czy wszędzie musiało się dosłownie roić od jego krewnych? Chociaż na dobrą sprawę wszystkie rody czystej krwi były ze sobą spokrewnione, więc idąc tym tropem, Wesleyowie mieli za kuzynostwo Malfoyów. — Wolałabym jednak, abyście  zwracali się do mnie po imieniu. W obecności innych nauczycieli jednak tego nie róbcie, gdyż mogłoby to zostać niewłaściwie odczytane — przerwała na chwilę, by znów spojrzeć na uczniów. — Tymczasem przejdźmy już do lekcji... Proszę, wyciągnijcie podręczniki i otwórzcie je na pierwszym rozdziale.
            Klasa wykonała polecenie, nie spuszczając wzroku z profesor Delacour...  A raczej Selene. Nawet osoby, które zwykle przysypiały na końcu sali, tym razem uważały i były nadzwyczaj przytomne.
            — Rozmawiałam już z profesor McGonagall. Powiedziała, że w poprzednich latach dość dobrze omówiliście stworzenia czarnomagiczne, zaczęliście też uroki i zaklęcia z profesorem Snape’em. I chociaż był dobrym nauczycielem i dostatecznie zapoznał was z Zaklęciami Niewybaczalnymi oraz przeciwzaklęciami dotyczącymi niektórych zaklęć używanych przez Śmierciożerców, jesteście w tyle, jeśli chodzi o pozostałe klątwy. Wiem, że wielu z was, jeśli nie wszyscy, walczyliście przeciw Czarnemu Panu, ale to nie wszystko. W tym roku będziemy zajmować się zaklęciami, które są nawet gorsze od Avady, chociaż wydaje się to niemożliwe.
            — Czy ona właśnie skrytykowała Snape'a? — wyszeptał Harry, patrząc na Hermionę ze zdziwieniem pomieszanym z nabożnym podziwem skierowanym ku nowej nauczycielce.
            Hermiona nie odpowiedziała, ale chłopak niemal widział, jak w jej głowie obracają się trybiki, gdy analizowała słowa kobiety, która stała teraz przy katedrze.
            Przez całą godzinę madame – choć wielu miało nadzieję, że jeszcze madamoisielle –  Delacour mówiła z pasją, wyglądając przy tym, jakby rozkoszowała się każdym słowem, gdy opisywała im skutki trzech klątw: Sectumsempry, Danse Macabre i Sorris. Pierwszą z nich doskonale znał Harry i Draco, którzy w chwili, gdy profesor Delacour... Selene o nim wspomniała, spojrzeli na siebie. Obaj pamiętali moment, kiedy Wybraniec użył na Ślizgonie tej klątwy, o mało go nie zabijając. Zaklęcie, które powodowało, że ciało ofiary rozcinały jakby niewidzialne miecze, było koszmarne, ale jak się okazało nie najgorsze, gdyż czym dłużej słuchali, tym większe ogarniało ich przerażenie.
            Danse Macabre powoduje, że człowiek, na którego rzucimy tę klątwę, zaczyna się dusić. Zaklęcie odcina mu dopływ powietrza i zamienia krew w najprawdziwszy ogień, więc ofiara spala się od środka. Mięśnie są rozcinane, a kości przebijają skórę. Dobry — jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech — czarnoksiężnik może sprawić, że będzie to tylko uczucie i nie odniesiecie zbyt wielkich obrażeń, jeśli tylko będzie miał na to ochotę, ale najczęściej powoduje ono śmierć. Przeciwzaklęcie potrafi wymówić niewiele osób i wymaga ono ogromnej mocy, której, ośmielę się stwierdzić, nie posiada żadne z was. Nawet ty, Harry Potterze, mógłbyś nauczyć się tych słów, a szczerze wątpię, byś cokolwiek tym zdziałał. — Spojrzała prosto na niego. — Kto wie, kiedy Danse Macabre było bardzo popularne?
            Ręka Hermiony wystrzeliła w górę równocześnie z tą podniesioną przez Dracona.
            — Proszę, proszę. Aż dwie osoby? Ciekawe... W takim razie najpierw pan, panie...
            — Draco Malfoy — podpowiedział chłopak, o dziwo bez choćby cienia uśmiechu. — Danse Macabre było bardzo często używane pośród Śmierciożerców, najczęściej jako kara. — Szybkie spojrzenie chłopaka na boki utwierdziło ich w przekonaniu, że Malfoy zorientował  się, że powiedział więcej, niżby chciał. Spuścił wzrok, a na jego bladych policzkach wykwitły delikatne rumieńce. Nie planował przypominać wszystkim, kim do niedawna był.
            — Doskonale, Draco! Pięć punktów dla Slytherinu. Skoro jesteście tak dobrze poinformowani, może w takim razie ktoś nam powie, na czym polega klątwa Sorris? — Wskazała na Hermionę, której ręka nawet nie drgnęła, nadal uniesiona wysoko nad głową dziewczyny. — Słucham, panno...
            — Granger. Hermiona Granger. — Twarz brązowowłosej rozświetlił szeroki uśmiech. W końcu mogła się wykazać. — Sorris wypala oczy przeciwnikowi. Nie ma na to przeciwzaklęcia, a jeśli jest rzucone z doświadczeniem, jeśli mogę to tak nazwać, i wielką nienawiścią, ma taką moc, że nie pomoże nawet zaklęcie tarczy.
            Selene spojrzała na nią badawczo, po czym przeniosła wzrok na książkę.
            — Jestem pod wrażeniem. Na szczęście nie jesteście aż tak bardzo w tyle, jak myślałam na początku. Znakomicie... Panna Granger zdobywa pięć punktów dla swojego domu. Mam nadzieję, że tak zostanie do końca roku i będzie nam się nadal tak dobrze współpracowało. — Zerknęła na zegarek. — Do końca lekcji pięć minut, więc nie widzę przeszkód, byście mieli chwilę dla siebie. Na następny tydzień od każdego z was poproszę dwie rolki pergaminu na temat Zaklęć Niewybaczalnych jako przypomnienie wiadomości z poprzednich lat.
            — Nie wierzę, ledwie zaczął się rok szkolny, a ta już zadaje wypracowanie — mruknął Ron, otrząsnąwszy się odrobinę z uroku roztaczanego przez Selene. — Nie wiem, jak was, ale mnie nie dziwi, że Malfoy tak dobrze wiedział, o co chodzi z tym całym Danse Macabre. Ha, pewnie nieraz sam je rzucał!
            Hermiona odwróciła się do niego i spojrzała nań morderczo, chociaż w głębi duszy się z nim zgadzała. A przynajmniej jeśli chodziło o to, że Draco go używał. Sama widziała, gdy była uwięziona w Malfoy Manor. Tak samo jak inne rzeczy, które nadal nawiedzały ją w sennych koszmarach.
            — Ron! Ja też wiedziałam to, co on i jakoś nie powiedziałbyś tego samego o mnie, hm? — Skarciła go.
            — No... Nie. Ale to Malfoy! Na pewno tego używał, nie wmawiaj mi, że nie — zaperzył się chłopak.
            Już miała powiedzieć coś, czego najprawdopodobniej potem by żałowała, ale powstrzymał ją Harry, który gestem poprosił, by nachylili się do niego.
            — A mi się wydaje, że ta cała Selene jest jakaś dziwna — szepnął, patrząc na nich pytająco, szukając w ich spojrzeniach potwierdzenia. — Jak na mój gust, jakoś za bardzo się zachwyca tymi klątwami. Jakby nie mogła się doczekać, aż rzuci którąś z nich na nas, nie zauważyliście? Poza tym widzieliście, jak ona na mnie patrzy?
            — Ja tam bym chciał, żeby na mnie patrzyła... No dobra, dobra! Nie obrażaj się, przecież wiesz, że żartuję! — Ron szybko się opamiętał, widząc jak Hermiona krzywi się na jego słowa.
            — Jesteście wolni! — Przerwał im jedwabisty głos profesorki, która faktycznie obserwowała ich. Poczuli się nieswojo. Wydawała się zrobić coś z czarem wili, bo męska część klasy nie gapiła się na nią teraz tak nachalnie... Choć może było to bardziej związane
z jej wykładem. — Na następną lekcję przygotuję dla was coś... Ciekawego.
            Kiedy wychodzili, zewsząd słyszeli podekscytowane głosy, z podnieceniem rozprawiające o minionej lekcji. Niektórzy zachwycali się nową nauczycielką, inni usiłowali zgadnąć, co też czeka ich za dwa dni. Na wszystkich jednak profesor Delacour zrobiła niesłychane wrażenie, porównywalne nawet do emocji po pokazie Moody'ego w czwartej klasie. Nagle Hermiona zaczęła się zastanawiać, co też kobieta mogła pokazać młodszym uczniom, skoro im zaprezentowała uroki, z którymi zapoznawano dopiero aurorów – a i ci nie zawsze znali klątwy podobne do Danse Macabre. Wszystkie – no może z wyjątkiem Sectumsempry –  były wyższą czarną magią, o czym doskonale świadczyły słowa Malfoya, że używano ich wobec Śmierciożerców w charakterze kar. Swoją drogą, Hermiona nie wyobrażała sobie, żeby mogła rzucić takie zaklęcie na drugiego człowieka. Już prędzej posłużyłaby się Avadą, która zabijała w ułamku sekundy, niż skazywała kogoś na śmierć w męczarniach. Agonię, kiedy ten płonął w męczarniach, dusząc się. Co oczywiście nie znaczyło, że śpieszyło jej się do uśmiercania, szczególnie, że wojna już minęła, a Voldemort nie żył. Tak naprawdę żadne z nich nie miało ochoty nigdy więcej mieć do czynienia ze śmiercią, czemu trudno było się dziwić.
            — Nie zastanawia was, dlaczego ona na Voldemorta mówiła Czarny Pan? — zapytała nagle idących obok chłopaków, którzy słysząc to, zatrzymali się w pół kroku.
            — Co?
            — Nie zauważyliście?
            Harry na początku pokręcił głową, lecz szybko potem zaklął głośno, nagle zdając sobie sprawę, że jego przyjaciółka miała rację.        
            — Ale... Przecież ani McGonagall ani Dumbledore nie dopuściliby, żeby ktoś, kto miał powiązania z Voldemortem trafił do Hogwartu. — Wyraził nadzieję, rzucając ku Hermionie spojrzenie zza okularów.
            — A Malfoy? — Ron nie omieszkał wspomnieć Dracona. Czasem aż zakrawało to na obsesję, tak bardzo się go czepiał. Nawet Harry i Hermiona, którzy bez wątpienia za Ślizgonem nie przepadali, nie byli aż uczuleni na jego punkcie. A w szczególności Wybraniec, na którego liście wrogów na drugim miejscu uplasował się właśnie Malfoy. —
I Snape?
            — Nie zapominajcie, że Snape był w Zakonie Feniksa. Zresztą wczoraj McGonagall powiedziała, że Dumbledore wyraźnie zaznaczył w swoim testamencie, iż jeśli tylko ta fretka będzie chciała wrócić do szkoły, nikt nie ma prawa robić problemów — rzekła Hermiona, milczeniem pomijając kwestię Snape'a. Jeśli istniał ktoś, kogo Ron nienawidził bardziej niż Malfoya, to na pewno był to Snape. Chłopak nawet po jego śmierci nie przestał pomstować na nauczyciela, który nigdy nie opuścił okazji, by wytknąć mu jego "braku mózgu".
            Słysząc tę nowinę, obaj spojrzeli na nią ze zdumieniem. Hermiona skinęła głową na potwierdzenie. Przez przypadek wczoraj o tym nie wspomniała, chociaż osobiście wątpiła, by ta informacja była im potrzebna do życia.
            — A więc... — zaczął Ron.
            — Nie zaczyna się zdania od "a więc" — przerwała mu Hermiona, ale ten, niczym nie zrażony, kontynuował.
            — ...on jest tutaj tylko warunkowo, mówisz? I wystarczy, że zrobi coś nieodpowiedniego, a wyleci? — W jego oczach zaczęły pojawiać się złośliwe ogniki, gdy patrzył na nią, szukając potwierdzenia. Gdy Hermiona niechętnie kiwnęła głową, wyglądał, jakby właśnie nadeszło Boże Narodzenie.
            — Nie zrobisz tego... — szepnęła z nieudawanym przestrachem w głosie.
            — Tak myślisz? — Jeśli chodziło o Malfoya, ten milusi Ron, jej narzeczony, był bezwzględny. Nienawidził go z całego serca, zresztą była to nienawiść odwzajemniona. Nie ulegało wątpliwościom, że gdyby Ślizgon miał wybierać, kogo chciałby się pozbyć bez większych konsekwencji, padłoby na rudowłosego Wieprzleja, jak go pogardliwie nazywał.
            — Ron, nie możesz! On nic ci nie zrobił. — Próbowała go przekonać, kiedy schodzili do lochów. Tym razem jednak Harry jej nie poparł. Owszem, nie miał nic przeciwko próbie zakopania topora wojennego pomiędzy Gryffindorem a Slytherinem, ale gdyby dało się pozbyć Malfoya... Nie uważał tego za nic złego. Z radością pomógłby przyjacielowi, gdy ten wymyśli jakiś plan.
            — Jesteście okropni! — podsumowała w końcu dziewczyna, zauważając, że nic nie wskóra. Po trosze ją to bawiło, a po trosze denerwowało i nie miała pojęcia, które z uczuć wyprze drugie.
            Gdy dotarli do lochów oświetlonych jedynie przez migotliwe światło pochodni przymocowanych do ścian przez żelazne uchwyty, cieszyła się, że wzięła bluzę. Przez wakacje zdążyła zapomnieć, jak wielka mogła być różnica temperatury pomiędzy błoniami a podziemiami. Gdyby nie dodatkowa warstwa ubrań, teraz pewnie trzęsłaby się z zimna, a niestety nie mogła uwięzić w słoiku płomyczka, jak to zwykle robiła i ogrzać się przy nim. Czar ogrzewający, który rzuciła tuż przed zejściem do lochów, troszkę pomagał. Jednak mimo wszystko nie mogła powstrzymać drżenia, na co Ron przytulił ją do siebie. Było ono spowodowane bardziej ponurą atmosferą podziemi zamku niż zimnem, lecz Hermiona nie miała zamiaru protestować. Stali tak przed drewnianymi, wzmacnianymi wieloma zaklęciami drzwiami, czekając aż zejdzie się reszta grupy, która miała w tym roku uczęszczać na eliksiry. Była ich piętnastka i brakowało jedynie Parkinson, czarnowłosej Ślizgonki o twarzy mopsa, która rok wcześniej aż paliła się do wydania Harry'ego Voldemortowi. Jeśli mieli być szczerzy, większym szokiem było zobaczenie w pociągu jej niż Malfoya. Przecież dziewczyny nienawidziła niemal cała szkoła!
            Rzeczona Ślizgonka dołączyła do nich, nim minęło pięć minut. Szybko przecisnęła się przez tłumek i pchnęła ciężkie drzwi, aż te stanęły otworem. Klasa, do której weszli, nie zmieniła się ani na jotę przez te osiem lat. Nadal budziła niepokój, a pod sufitem gromadziła się para, nadając wnętrzu przerażający klimat, który niejednokrotnie sprawiał, że uczniowie drżeli. I to bynajmniej nie z zimna. Aby wszystko było kompletne, brakowało jedynie Snape'a, który wszedłby do klasy, łopocząc swoimi czarnymi szatami i skierowałby obsydianowe oczy na nich, budząc przerażenie i niechętny szacunek. Nikt nie sądził, że będzie im go brakować, ale... Mimo wszystko Hogwart był dziwny bez niego. Może nie tak pusty jak bez Dumbledore'a, jednak coś było nie tak. Harry teraz żałował jak nigdy, że tyle razy życzył mu śmierci. Mimo wszystko, nigdy nie myślał, że tak się stanie. I teraz miał wyrzuty sumienia, większe nawet od tych, gdy widział, jak życie uchodziło z ciała profesora.
            Ich rozmyślania przerwał cichy chichot Ślizgonów, którzy wydawali się z czegoś nadzwyczaj zadowoleni. Harry w końcu nie wytrzymał.
            — Z czego rżycie?!
            — Potter, Gryffindor traci pięć punktów za niewłaściwe zwracanie się do swoich kolegów. — Rozległ się cichy, sykliwy głos, który tak dobrze znał.
            Słysząc go, całe Złote Trio momentalnie zaniemówiło. To niemożliwe...! Nieliczni Ślizgoni również zamarli zszokowani. Wyglądali, jakby zobaczyli ducha, kiedy tak pół stali, pół siedzieli z otwartymi oczami wpatrując się w stronę wyjścia z klasy.
            — Ale... nie... co... Przecież to niemożliwe! — zaczął się jąkać, patrząc jak zza drzwi wychodzi wysoka, chuda postać odziana jedynie w czerń. Mężczyzna podszedł do jego stanowiska i uśmiechnął się diabolicznie.
            — Niespodzianka, panie Potter — wysyczał tylko, ledwo poruszając ustami, w efekcie czego tylko oni, choć i tak z trudem, mogli go usłyszeć. 
            — Ale... przecież pan nie żyje! Sam widziałem... — Zjawa jednak ani myślała zniknąć. Zjawa, bo czym innym mógł być? Nieważne, że jak na ducha wydawał się odrobinę zbyt materialny?
            — Ani słowa więcej. Po lekcji. — Powiewając nieśmiertelnym płaszczem stanął na środku i wykonał szybki gest bladą dłonią, przez co na tablicy zaczęły się pojawiać litery. — Na uwarzenie tego macie dwie godziny. — Po wydaniu ostatnich wskazówek zasiadł za biurkiem i z uśmiechem na wąskich wargach oparł brodę o złączone palce.
            Harry nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Albo raczej w to, kogo widzi. Przecież to nie mogła być prawda...! Sam widział jego ciało. Wyczuwał, że nie ma pulsu, że nie oddycha. Jak więc ten sam mężczyzna mógł stać nad jego kociołkiem i odejmować jego domowi punkty za jego "głupotę". Zresztą nawet Hermionie dziś nie szło: ręce jej drżały, miała problemy z siekaniem ingrediencji i tylko mamrotała coś pod nosem, raz po raz odgarniając z policzków i czoła włosy, które pod wpływem pary wymykały się z warkocza, którego sam jej zaplótł. Eliksiry jeszcze nigdy nie minęły im tak szybko, to była jedyna rzecz, której w ciągu ostatnich godzin byli pewni.
            — Potter i Granger, do mnie. Weasley, ty również! — dodał Snape, kiedy w końcu fiolki ze wszystkimi eliksirami znalazły się na jego biurku, a on zadał im pracę, nad którą bez wątpliwości będą musieli ślęczeć godzinami.
            Ponieważ oprócz nich w sali nie było żadnego Gryfona, a jedynie Ślizgoni, nie mieli co liczyć na wsparcie, bo ci ostatni po prostu śmiali się w głos. Jednakże po chwili nawet oni wyszli z lochów, zostawiając ich na łasce bądź niełasce cudem ożywionego profesora.
            — Pan przecież nie żyje... — rzuciła mało elokwentnie Hermiona, kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim z uczniów.
            Mężczyzna tylko uniósł jedną brew w tak znajomym geście poirytowania.
            — Zapewniam cię, że jak najbardziej żyję, Granger. Powiem więcej: nawet miałem się całkiem dobrze, dopóki nie dowiedziałem się, że znowu wracacie do zamku — sarknął.
            — Ale... jak... Harry mówił, że widział...
            Jego irytacja tylko się pogłębiła.
            — Dla twojej wiadomości, i tym razem pan Potter się pomylił. — Przerwał na chwilę
i spojrzał na nią nieco dziwnie. — Pamiętacie, jak wam powiedziałem, że mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet...
            — ... a nawet powstrzymać śmierć — szeptem dokończyła z nim Hermiona, co skwitował tylko lekkim skinięciem głowy. — To pan nam powiedział pierwszej klasie. Nie sądziłam, że to...
            — Prawda? A jednak, panno Granger. Nie żartowałem.
            Doskonale pamiętała słowa, które wypowiedział, gdy pierwszy raz weszli do sali eliksirów. Była pewna, że robił to specjalnie, ale czarował, dosłownie wprowadzał
w trans swoim głosem, opowiadając o eliksirach, które były sztuką, może nawet najbardziej magiczną ze wszystkich, których uczyli się w ciągu tych wszystkich lat. Hermiona miała przeczucie, że Snape nie kłamał, mówiąc, że prócz Eliksiru Życia istnieją inne mikstury, które potrafią wyrwać kogoś niemal z samych ramion śmierci. Choć przecież na pozór było to zupełnie nierealne. I mówiła to czarownica. Tak wielką moc miała wprawdzie również krew jednorożca, lecz... Nie, to na pewno nie mogło być to. Harry widział martwe ciało profesora, a nie było nic, co mogło przywrócić osobę już umarłą...
            Jednak w jakiś dziwny sposób okazywało się, że była to prawda. Mistrz Eliksirów powrócił do świata żywych i cała trójka wątpiła, by zamierzał umierać ponownie. I na pewno miał zamiar zachowywać się tak jak zwykle, umilając życie Gryfonom, wlepiając szlabany i odejmując punkty.
            Severus Snape uśmiechnął się złośliwie, zupełnie jakby wiedział, jakie myśli przebiegały teraz przez biedną głowę Hermiony.


6 komentarzy:

  1. Wiesz jakie mam zdanie na temat Twojego bloga. (Kocham, uwielbiam, czekam na więcej. ;-;), więc tylko jeszcze raz pięknie podziękuje za dedykacje. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi sie jak reszta, ale nie rozumiem spotkania Snape'a i Golden Trio... mysle ze to powinno byc cos w stylu dlugiej rozmowy o wspomnieniach. Z reszta przeciez teraz juz nie musi sie przed nikim ukrywac i moglby zachowywac sie normalnie w stosunku do Harry'ego i jego przyjaciol

    OdpowiedzUsuń
  3. Na prawdę ciekawy rozdział! :) Czekam na więcej i życzę weny :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko jest napisane bardzo dobrze podoba mi się ale czegoś mi brakuje a dokładniej Harrego wydaje mi się że za bardziej skupiłaś się na relacjach Ron i Hermiona a zapomniałaś ze też Harry jest z Ginny ale ty tylko taka moja uwaga :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ja pierdziele! Kurde Snape żyje, aż mi gały normalnie wyszły na wiesz XD xo totalnie mnie zatkało jak to przeczytałam :3 ta Selene jest podejrzana, a w pierwszej chwili myślałam że Snape jest duchem :o pełen niespodzianek i zaskoczeń rozdział :D po prostu suuper xD lecę na 4! XD ~ Hermiona Stephenson (Misio ^^)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki ci Snape żyje kocham kocham cię !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Nie mogłam z tego:
    nawet miałem się całkiem dobrze, dopóki nie dowiedziałem się, że znowu wracacie do zamku — sarknął.

    OdpowiedzUsuń