Na początku bardzo bym chciała podziękować Wam za tak miłe i przychylne komentarze. Mam nadzieję, że nie zepsuję tego opowiadania z biegiem czasu. Tym razem rozdział będzie zadedykowany Kamili i Nuadell (choć Ty już chyba zdążyłam się do tego przyzwyczaić, co?). Na wyróżnienie zasługuje również Basia oraz niezastąpiona Iza. Dziękuję Wam!
A Was zapraszam na nowy rozdział, tym razem nieco dłuższy. Mam nadzieję, że Wam się spodoba! :) Życzę miłej lektury i do następnego razu.
~*~*~
Rano obudziły go
promienie słońca, które przedostawały się przez otaczające łóżko kotary z
czerwonego aksamitu, zupełnie jakby ich nie było. Blask padał na jego twarz,
przyjemnie ją ogrzewając. A przynajmniej byłoby to przyjemne, gdyby nie fakt,
że Harry Potter nie miał najmniejszego zamiaru wstawać, nawet będąc budzonym w
tak miły sposób. Chłopak wymruczał tylko niewyraźnie parę słów, po czym,
marszcząc zabawnie nos, przekręcił się na drugi bok i naciągnął kołdrę najwyżej
jak się dało, a gdy i to nie pomogło, po prostu nakrył głowę poduszką. Nie dane
mu było jednak zapaść z powrotem w błogi sen, bo ledwie zdążył na powrót
przysnąć, dobiegł go tupot – choć trafniej można by to określić: łomot –
nieubłaganie zbliżających się do jego łóżka stóp. Ich właściciel, nie bawiąc
się w delikatność, rozsunął kotary i bezpardonowo zrzucił Wybrańca z łóżka,
nawet nie dbając o to, by ukryć złośliwy chichot.
— Wstawaj, Harry! — Do rudowłosej osóbki dołączył jej
brat, również wyrwany ze snu. — Za chwilę śniadanie! — Ginny szczerzyła się
wesoło, zupełnie nieświadoma, iż jej ofiara właśnie oprzytomniała i zaczęła
knuć, jak by to się na niej zemścić.
Harry zdawał sobie sprawę, że ma ograniczone możliwości.
Niestety, wizyta w dormitorium dziewcząt odpadała, bo ilekroć próbował tam wejść chłopak bez
towarzyszącej mu lokatorki, schody zamieniały się w cholernie śliską
zjeżdżalnię… Co oczywiście kończyło się niezbyt przyjemnie, bez względu na
intencje delikwenta. Nie żeby Harry nigdy nie próbował się tam dostać na własną
rękę. W końcu był dość zdolnym czarodziejem! Jednak nie pomogły żadne znane mu
zaklęcia – zawsze lądował cały posiniaczony na dole. O dziwo nie działało to w obie
strony, bo taka sobie Ginny nie miała najmniejszego problemu z wejściem do dormitorium
swojego chłopaka i zafundowaniem mu powyższej pobudki. Z tego też powodu Harry
próbował ominąć to zabezpieczenie niezliczoną ilość razy z nadzieją, że w końcu
uda mu się odegrać na swojej ukochanej.
Bezsilnie opadł na podłogę, zakrywając oczy ramieniem.
— Dajcie spokój... Ja chcę spać! — Śmiech tylko przybrał
na sile. — Naprawdę! — Nagle zrobiło się podejrzanie cicho. Zaraz potem jednak rozległ
się chlust i powietrze rozdarł wrzask Harry'ego. — Chyba sobie żartujecie!
Obiecaliście tego więcej nie robić...
— Wybacz, stary, nie mogliśmy się powstrzymać. —
Rudowłose rodzeństwo rozchichotało się na dobre; aż dziw, że delikwenci w ogóle
mogli ustać na nogach... Co i tak nie było do końca prawdą, bo teraz musieli
opierać się o kolumienki łóżka, by nie upaść.
Jedno spojrzenie na szeroki uśmiech Rona i Wybraniec już
wiedział, że nocna sprzeczka poszła w niepamięć. Chociaż niewykluczone, że
miało na to wpływ to, jak Harry w tej chwili wyglądał. A trzeba wiedzieć, iż z
mokrymi kosmykami przyklejonymi do czoła i nadąsanym wyrazem twarzy
przedstawiał sobą nadzwyczaj żałosny widok. Któż w końcu gniewałby się na osobę
w takiej pozycji, szczególnie, gdy ta szczękała zębami z zimna? Trzeba by chyba
już zupełnie nie mieć serca.
Chłopak, zdając sobie z tego sprawę, rzucił im tylko
mordercze spojrzenie, którego nie powstydziłby się nawet bazyliszek – a o tym
Harry akurat coś wiedział – i, porywając z szafki nocnej okulary i ubrania,
ruszył do łazienki. Tam szybko doprowadził się do względnego porządku. Jak
zwykle próbował zrobić coś z wiecznie rozwichrzonymi włosami, ale skończyło się
na próbach. Po paru minutach westchnął z rezygnacją, godząc się z losem. W
sumie nie miał pojęcia, po co to robił, skoro i tak wiedział, jaki będzie
efekt. W końcu tylko rzucił zaklęcie, które sprawiło, że z jego ubrań znikły
wszelkie zagniecenia i fałdki. Podwinąwszy za długie nogawki ciemnych spodni
(nadal nosił ubrania po Dudleyu, chociaż tym razem była to raczej kwestia
sentymentu aniżeli konieczności), poprawił tylko białą koszulę. Na wierzch
narzucił ostatni element mundurka, który niegdyś nosili uczniowie Hogwartu –
szatę z wyszytym na piersi emblematem złoto-czerwonego lwa, godła Gryffindoru,
po czym jeszcze zawiązał niedbale krawat w takich samych kolorach. Różdżkę
szybkim ruchem wepchnął do kieszeni i, tak przygotowany, wrócił do przyjaciół.
— Hermiona już wstała? — zapytał Ginny.
— Kiedy byłam u niej, ubierała się i mówiła, że poczeka
na nas w pokoju wspólnym. Ma dla nas plany zajęć od McGonagall.
— Już? — Zdziwił się Neville. — Przecież zawsze rozdawali
je nam po śniadaniu.
— Znając Hermionę, poleciała po nie od razu jak wstała. —
Zaśmiali się chłopcy.
— Nieubrana?
Harry tylko uniósł brwi, pozostawiając pytanie Rona bez
odpowiedzi. Choć nie wątpił, że wizja Hermiony biegającej w nocnej koszuli lub
szlafroku w nocy po zamku bardzo przypadała przyjacielowi do gustu, wolał nie
wdawać się w dyskusję na ten temat. Co jak co, ale nie chciał słuchać o
niektórych szczegółach ich życia – to tak, jakby Ginny zaczęła zwierzać się
Ronowi z jego własnych poczynań! Cóż, nawet w przyjaźni niektórymi rzeczami nie
powinno się dzielić... Szczególnie jeśli tworzyło się związek z najbliższą
przyjaciółką bądź, co gorsza, siostrą najlepszego przyjaciela.
—
Ubrana, Ron, ubrana. Teraz tylko przebierała się w szaty. Przecież połowa
szkoły dostałaby palpitacji, gdyby pojawiła się na lekcjach w tych swoich
całych mugolskich swetrach.
—
Niby racja — zgodzili się przyjaciele, przypominając sobie, jakie problemy miał
kiedyś Harry z powodu pojawienia się na Uczcie Powitalnej nieprzebrany w szaty
czarodziejów.
—
Chociaż w sumie nie miałbym nic przeciwko zobaczeniu ich min, gdyby kiedyś coś
takiego zrobiła…
—
Ale raczej nie będziesz miał takiej okazji.
—
A szkoda. Byłoby co wspominać! — Roześmiał się Harry, po czym spojrzał na
zegarek, który dostał rok temu na swoje siedemnaste urodziny od Weasleyów. —
Chodźcie trochę szybciej, bo się spóźnimy.
Ruszyli więc na dół, od razu natykając się na Hermionę siedzącą
na korytarzu i zajętą czytaniem jakiegoś grubego tomiszcza. Dopiero kiedy Harry
odchrząknął, z rumieńcami na policzkach oderwała się od niego, spoglądając na
nich z nieco nieprzytomnym wyrazem twarzy.
— Już zdążyłaś pójść do biblioteki? — Roześmiał się Ron.
— Przecież przeczytałaś chyba wszystkie książki, jakie tam są! To jeszcze coś
zostało? — urwał, gdy dziewczyna spojrzała na niego wzrokiem godnym samego
Władcy Piekieł, oprzytomniawszy w jednej sekundzie.
— Dostałam to od twojej mamy w wakacje. Powiedziała, że
może mi się przydać. — Pokazała mu okładkę. Numerologia
dla zaawansowanych.
— Podręcznik? — Uniósł brwi.
Tylko pokręciła głową, po czym podała im małe świstki
papieru, które okazały się ich planami lekcji.
— Nie jest tak źle. Obrona przed czarną magią, dwie
godziny eliksirów, zaklęcia
i zielarstwo — skwitował Harry. — Ciekawe, kogo tym razem dadzą do obrony. McGonagall ci coś mówiła? Bo przy stole nie widziałem nikogo nowego.
i zielarstwo — skwitował Harry. — Ciekawe, kogo tym razem dadzą do obrony. McGonagall ci coś mówiła? Bo przy stole nie widziałem nikogo nowego.
— Nie. — Pokręciła głową, a brązowe loki rozsypały się na
jej ramionach. — Nic nie wspominała. No i musieli znaleźć kogoś do eliksirów...
Sam wiesz, co się stało ze Snape'em.
No tak, Severus Snape. Nienawidzili go od pierwszej klasy
– z całkowitą wzajemnością – ale w zeszłym roku nieco się to pozmieniało.
Okazało się, że podobny do nietoperza profesor, były Śmierciożerca, szpiegował
dla Dumbledore'a Lorda Voldemorta. Ostatecznie czarnoksiężnik go zabił, myśląc,
że ten jest właścicielem Czarnej Różdżki, na której mu zależało. Snape,
umierając przez ukąszenie Nagini, oddał swoje wspomnienia Harry'emu. Chłopak po
zobaczeniu ich wrócił z mieszanymi uczuciami do Mistrza Eliksirów, który okazał
się chronić go za wszelką cenę, wielokrotnie ratując życie Wybrańca z
narażeniem własnego. Niestety, nie zdołał on odwdzięczyć się Snape'owi tym
samym. Jad Nagini sprawił, że mężczyzna umarł, nim Harry zdołał choćby pomyśleć
o wysłaniu patronusa z wiadomością do zamku.
— A nie miał uczyć tego Slughorn? Przecież na Uczcie
Powitalnej siedział przy stole nauczycielskim, sam widziałem!
— Zostaje w zamku, ale podobno nie chce już uczyć. No i
nie zapominaj, że były jeszcze dwa wolne miejsca, więc pewnie po prosu się
spóźnili czy coś. Zresztą... Chodźmy po prostu na śniadanie, na pewno się
dowiemy.
Nic bardziej mylnego. Gdy weszli do Wielkiej Sali, grono
nauczycieli pojawiło się w takim samym składzie, w jakim występowało poprzedniego
dnia. Po obu stronach miejsca malutkiego Flitwicka nadal stały dwa krzesła
wolne, a McGonagall w dalszym ciągu nie kwapiła się do wyjaśniania
czegokolwiek, mimo że przy wszystkich stołach panowała wrzawa. Najwidoczniej
nie tylko oni byli ciekawi, kto podejmie pracę brakujących nauczycieli, tym
bardziej że przez całe wakacje nikt nie zająknął się ani słowem na ten temat. Wkrótce
trójka przyjaciół zauważyła, że dyrektorka obserwowała ich spod swoich okularów
w drucianych oprawkach. Gdy odwzajemnili jej spojrzenie, usta profesorki wykrzywił niesprecyzowany grymas, którego żadne ze Złotej Trójki z Gryffindoru nie zdołało odczytać. Przypominał na pierwszy rzut oka uśmiech, lecz uczniowie, nauczeni doświadczeniem, wiedzieli już, że to nie do końca to, że kryło się za tym coś jeszcze.
w drucianych oprawkach. Gdy odwzajemnili jej spojrzenie, usta profesorki wykrzywił niesprecyzowany grymas, którego żadne ze Złotej Trójki z Gryffindoru nie zdołało odczytać. Przypominał na pierwszy rzut oka uśmiech, lecz uczniowie, nauczeni doświadczeniem, wiedzieli już, że to nie do końca to, że kryło się za tym coś jeszcze.
— Wiecie co? To dziwne — wymamrotała w końcu Hermiona,
nakładając na talerz grzankę i grubo smarując ją dżemem truskawkowym. — Ona
chyba robi to specjalnie. Zupełnie jakby to była jakaś...
— ... niespodzianka czy coś — dokończył Harry, podążając
za jej spojrzeniem. Nie dało się ukryć, że taka mina McGonagall nie zwiastowała
niczego dobrego. Opiekunka Gryffindoru miała dość specyficzne poczucie humoru.
— Ale Malfoy chyba coś wie. — Wskazał na blondyna, który z podekscytowaniem
wyjaśniał coś Parkinson i Nottowi, mocno gestykulując.
Faktycznie, Draco wydawał się niezwykle zaaferowany i
dumny z siebie. Zazwyczaj tak było, gdy wiedział coś, czego nie powinien lub
gdy udało mu się coś przeskrobać, a nikt tego nie odkrył. Ponieważ jednak nie
rzucił Muffliato, prawdopodobnie nie
było to coś nielegalnego. Co nie zmieniało faktu, że cały stół Ślizgonów,
uważnie przysłuchujący się dyskusji, wydawał się bardzo zadowolony z siebie.
Każdy, przechodząc obok do wyjścia, zerkał w ich kierunku
z ciekawością. Ron, Harry i Hermiona nie byli wyjątkiem.
— On coś knuje — skwitował Ron, kiedy chłopak, widząc
ich, momentalnie zamilkł i uśmiechnął się niepokojąco. — Na pewno.
— Jakby było w tym coś dziwnego — prychnęła Ginny, która
dotąd przysłuchiwała się tylko całej rozmowie.
Tym razem zarówno Harry jak i Hermiona ani myśleli się z
nimi nie zgadzać i bronić Malfoya. Chłopak może i mógł się zmienić, ale na pewno
nie przestał kombinować. Co prawda raczej nie pragnął już śmierci Harry'ego i na pewno nie był
Śmierciożercą, jednak gdyby Pottera spotkał jakiś wypadek, na pewno nie omieszkałby
wyrazić swej radości. Skąd ta pewność? Była ona podyktowana siedmioletnią z nim
znajomością, podczas której zdążyli już się nauczyć, że Malfoy uśmiechnięty w
ten konkretny sposób niechybnie zwiastował kłopoty. Po prostu niektóre rzeczy
zawsze pozostawały takie same.
— Skoro tak, to w końcu będzie musiał się tym pochwalić i
się wygada — ucięła Hermiona, widząc, że chłopcy już przygotowują się do
rozpoczęcia dyskusji. — Poza tym,
o co mu może chodzić? Już po wojnie, więc wątpię, żeby mógł zrobić coś złego. Pewnie chodzi o jakiś nieszkodliwy kawał.
o co mu może chodzić? Już po wojnie, więc wątpię, żeby mógł zrobić coś złego. Pewnie chodzi o jakiś nieszkodliwy kawał.
— Naprawdę, Hermiono? Nieszkodliwy? Malfoy i coś
nieszkodliwego? Przecież te słowa nawet nie powinny występować obok siebie —
skwitował Harry, a Ron ze śmiechem objął naburmuszoną dziewczynę ramieniem.
— Zresztą, gdyby było to coś ważnego, musiałby mi
powiedzieć — kontynuowała Hermiona, jakby żaden z jej przyjaciół się nie
odezwał.
— A to czemu?
— Jestem Prefektem Naczelnym, jak i on, i jego
obowiązkiem jest dzielić się ze mną wszystkim, co ma jakikolwiek związek ze
szkołą. Poza tym ma bardzo ograniczone pole działania, bo wystarczy małe potknięcie
i profesor McGonagall go wywali…
— Przez poprzednie siedem lat jakoś nikomu to nie
przeszkadzało — zaperzył się Ron, a Harry z zapałem przytaknął.
— Teraz to zupełnie inna sytuacja.
Jej
wypowiedź nie przyniosła spodziewanego efektu, bo Harry i Ron zmierzyli ją
tylko pełnym niedowierzania spojrzeniem, po czym szybko zmienili temat, w duchu
odnotowując, że przedyskutują to dokładniej, gdy w pobliżu nie będzie Hermiony.
Jednakże wchodząc po schodach na drugie piętro, gdzie
aktualnie mieściła się klasa obrony przed czarną magią, nadal na głos
rozważali, co takiego mógł kombinować Ślizgon. Nawet siedząc w ławkach jeszcze o
tym dyskutowali, ale nie doszli do żadnych konkretnych wniosków. W końcu
musieli przerwać, gdyż lekcja już się zaczęła. Do sali weszła najprawdziwsza
żeńska kopia Lockharta – młoda, opalona czarownica z blond włosami i fiołkowymi
oczami, która najprawdopodobniej miała wśród krewnych jakąś wilę, ponieważ w
inny sposób nie dało się wytłumaczyć jej powalającej urody. Przypominała
troszkę Fleur, kiedy, olśniewając uśmiechem, usiadła przy biurku i oparła
podbródek na splecionych palcach. Zwróciła tym samym na siebie uwagę całej
męskiej części uczniów, którzy obserwowali ją teraz, nie ośmielając się nawet
głośniej odetchnąć w obawie, że swoisty czar może prysnąć. Dziewczyny nie
podzielały jednak entuzjazmu swoich kolegów i tylko łypały nieprzychylnie na
nową nauczycielkę, co chwila posyłając koleżankom porozumiewawcze uśmiechy.
Tymczasem kobieta nadal przypatrywała się każdemu z
osobna, a z jej twarzy nie znikał uśmiech. W końcu odezwała się cichym,
melodyjnym głosem, który jak nic innego pasował do jej urody.
— Nazywam się profesor Selene Delacour... — I wszystko
jasne, kolejna kuzynka bratowej Rona. Doprawdy, czy wszędzie musiało się
dosłownie roić od jego krewnych? Chociaż na dobrą sprawę wszystkie rody czystej
krwi były ze sobą spokrewnione, więc idąc tym tropem, Wesleyowie mieli za kuzynostwo
Malfoyów. — Wolałabym jednak, abyście
zwracali się do mnie po imieniu. W obecności innych nauczycieli jednak
tego nie róbcie, gdyż mogłoby to zostać niewłaściwie odczytane — przerwała na
chwilę, by znów spojrzeć na uczniów. — Tymczasem przejdźmy już do lekcji...
Proszę, wyciągnijcie podręczniki i otwórzcie je na pierwszym rozdziale.
Klasa wykonała polecenie, nie spuszczając wzroku z
profesor Delacour... A raczej Selene. Nawet osoby, które
zwykle przysypiały na końcu sali, tym razem uważały i były nadzwyczaj przytomne.
— Rozmawiałam już z profesor McGonagall. Powiedziała, że
w poprzednich latach dość dobrze omówiliście stworzenia czarnomagiczne,
zaczęliście też uroki i zaklęcia z profesorem Snape’em. I chociaż był dobrym nauczycielem i dostatecznie
zapoznał was z Zaklęciami Niewybaczalnymi oraz przeciwzaklęciami dotyczącymi niektórych
zaklęć używanych przez Śmierciożerców, jesteście w tyle, jeśli chodzi o
pozostałe klątwy. Wiem, że wielu z was, jeśli nie wszyscy, walczyliście przeciw
Czarnemu Panu, ale to nie wszystko. W tym roku będziemy zajmować się zaklęciami, które są nawet gorsze od Avady,
chociaż wydaje się to niemożliwe.
— Czy ona właśnie skrytykowała Snape'a? — wyszeptał
Harry, patrząc na Hermionę ze zdziwieniem pomieszanym z nabożnym podziwem
skierowanym ku nowej nauczycielce.
Hermiona nie odpowiedziała, ale chłopak niemal widział,
jak w jej głowie obracają się trybiki, gdy analizowała słowa kobiety, która
stała teraz przy katedrze.
Przez całą godzinę madame – choć wielu miało nadzieję, że
jeszcze madamoisielle – Delacour mówiła z pasją, wyglądając przy tym,
jakby rozkoszowała się każdym słowem, gdy opisywała im skutki trzech klątw: Sectumsempry, Danse Macabre i Sorris. Pierwszą z nich doskonale znał
Harry i Draco, którzy w chwili, gdy profesor Delacour... Selene o nim
wspomniała, spojrzeli na siebie. Obaj pamiętali moment, kiedy Wybraniec użył na
Ślizgonie tej klątwy, o mało go nie zabijając. Zaklęcie, które powodowało, że
ciało ofiary rozcinały jakby niewidzialne miecze, było koszmarne, ale jak się
okazało nie najgorsze, gdyż czym dłużej słuchali, tym większe ogarniało ich
przerażenie.
— Danse Macabre
powoduje, że człowiek, na którego rzucimy tę klątwę, zaczyna się dusić.
Zaklęcie odcina mu dopływ powietrza i zamienia krew w najprawdziwszy ogień,
więc ofiara spala się od środka. Mięśnie są rozcinane, a kości przebijają
skórę. Dobry — jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech — czarnoksiężnik może
sprawić, że będzie to tylko uczucie i nie odniesiecie zbyt wielkich obrażeń,
jeśli tylko będzie miał na to ochotę, ale najczęściej powoduje ono śmierć.
Przeciwzaklęcie potrafi wymówić niewiele osób i wymaga ono ogromnej mocy,
której, ośmielę się stwierdzić, nie posiada żadne z was. Nawet ty, Harry
Potterze, mógłbyś nauczyć się tych słów, a szczerze wątpię, byś cokolwiek tym
zdziałał. — Spojrzała prosto na niego. — Kto wie, kiedy Danse Macabre było bardzo popularne?
Ręka Hermiony wystrzeliła w górę równocześnie z tą
podniesioną przez Dracona.
— Proszę, proszę. Aż dwie osoby? Ciekawe... W takim razie
najpierw pan, panie...
— Draco Malfoy — podpowiedział chłopak, o dziwo bez
choćby cienia uśmiechu. — Danse Macabre było
bardzo często używane pośród Śmierciożerców, najczęściej jako kara. — Szybkie
spojrzenie chłopaka na boki utwierdziło ich w przekonaniu, że Malfoy zorientował się, że powiedział więcej, niżby chciał.
Spuścił wzrok, a na jego bladych policzkach wykwitły delikatne rumieńce. Nie
planował przypominać wszystkim, kim do niedawna był.
— Doskonale, Draco! Pięć punktów dla Slytherinu. Skoro
jesteście tak dobrze poinformowani, może w takim razie ktoś nam powie, na czym
polega klątwa Sorris? — Wskazała na
Hermionę, której ręka nawet nie drgnęła, nadal uniesiona wysoko nad głową
dziewczyny. — Słucham, panno...
— Granger. Hermiona Granger. — Twarz brązowowłosej
rozświetlił szeroki uśmiech. W końcu mogła się wykazać. — Sorris wypala oczy przeciwnikowi. Nie ma na to przeciwzaklęcia, a
jeśli jest rzucone z doświadczeniem, jeśli mogę to tak nazwać, i wielką
nienawiścią, ma taką moc, że nie pomoże nawet zaklęcie tarczy.
Selene spojrzała na nią badawczo, po czym przeniosła
wzrok na książkę.
— Jestem pod wrażeniem. Na szczęście nie jesteście aż tak
bardzo w tyle, jak myślałam na początku. Znakomicie... Panna Granger zdobywa
pięć punktów dla swojego domu. Mam nadzieję, że tak zostanie do końca roku i
będzie nam się nadal tak dobrze współpracowało. — Zerknęła na zegarek. — Do
końca lekcji pięć minut, więc nie widzę przeszkód, byście mieli chwilę dla
siebie. Na następny tydzień od każdego z was poproszę dwie rolki pergaminu na
temat Zaklęć Niewybaczalnych jako przypomnienie wiadomości z poprzednich lat.
— Nie wierzę, ledwie zaczął się rok szkolny, a ta już
zadaje wypracowanie — mruknął Ron, otrząsnąwszy się odrobinę z uroku
roztaczanego przez Selene. — Nie wiem, jak was, ale mnie nie dziwi, że Malfoy
tak dobrze wiedział, o co chodzi z tym całym Danse Macabre. Ha, pewnie nieraz sam je rzucał!
Hermiona odwróciła się do niego i spojrzała nań
morderczo, chociaż w głębi duszy się z nim zgadzała. A przynajmniej jeśli
chodziło o to, że Draco go używał. Sama widziała, gdy była uwięziona w Malfoy
Manor. Tak samo jak inne rzeczy, które nadal nawiedzały ją w sennych koszmarach.
— Ron! Ja też wiedziałam to, co on i jakoś nie
powiedziałbyś tego samego o mnie, hm? — Skarciła go.
— No... Nie. Ale to Malfoy! Na pewno tego używał, nie
wmawiaj mi, że nie — zaperzył się chłopak.
Już miała powiedzieć coś, czego najprawdopodobniej potem
by żałowała, ale powstrzymał ją Harry, który gestem poprosił, by nachylili się
do niego.
— A mi się wydaje, że ta cała Selene jest jakaś dziwna —
szepnął, patrząc na nich pytająco, szukając w ich spojrzeniach potwierdzenia. —
Jak na mój gust, jakoś za bardzo się zachwyca tymi klątwami. Jakby nie mogła
się doczekać, aż rzuci którąś z nich na nas, nie zauważyliście? Poza tym widzieliście,
jak ona na mnie patrzy?
— Ja tam bym chciał, żeby na mnie patrzyła... No dobra,
dobra! Nie obrażaj się, przecież wiesz, że żartuję! — Ron szybko się opamiętał,
widząc jak Hermiona krzywi się na jego słowa.
— Jesteście wolni! — Przerwał im jedwabisty głos
profesorki, która faktycznie obserwowała ich. Poczuli się nieswojo. Wydawała
się zrobić coś z czarem wili, bo męska część klasy nie gapiła się na nią teraz
tak nachalnie... Choć może było to bardziej związane
z jej wykładem. — Na następną lekcję przygotuję dla was coś... Ciekawego.
z jej wykładem. — Na następną lekcję przygotuję dla was coś... Ciekawego.
Kiedy wychodzili, zewsząd słyszeli podekscytowane głosy,
z podnieceniem rozprawiające o minionej lekcji. Niektórzy zachwycali się nową
nauczycielką, inni usiłowali zgadnąć, co też czeka ich za dwa dni. Na
wszystkich jednak profesor Delacour zrobiła niesłychane wrażenie, porównywalne
nawet do emocji po pokazie Moody'ego w czwartej klasie. Nagle Hermiona zaczęła
się zastanawiać, co też kobieta mogła pokazać młodszym uczniom, skoro im
zaprezentowała uroki, z którymi zapoznawano dopiero aurorów – a i ci nie zawsze
znali klątwy podobne do Danse Macabre. Wszystkie
– no może z wyjątkiem Sectumsempry – były wyższą czarną magią, o czym
doskonale świadczyły słowa Malfoya, że używano ich wobec Śmierciożerców w charakterze
kar. Swoją drogą, Hermiona nie wyobrażała sobie, żeby mogła rzucić takie
zaklęcie na drugiego człowieka. Już prędzej posłużyłaby się Avadą, która
zabijała w ułamku sekundy, niż skazywała kogoś na śmierć w męczarniach. Agonię, kiedy ten płonął w męczarniach, dusząc się. Co
oczywiście nie znaczyło, że śpieszyło jej się do uśmiercania, szczególnie, że
wojna już minęła, a Voldemort nie żył. Tak naprawdę żadne z nich nie miało
ochoty nigdy więcej mieć do czynienia ze śmiercią, czemu trudno było się dziwić.
— Nie zastanawia was, dlaczego ona na Voldemorta mówiła
Czarny Pan? — zapytała nagle idących obok chłopaków, którzy słysząc to,
zatrzymali się w pół kroku.
— Co?
— Nie zauważyliście?
Harry na początku pokręcił głową, lecz szybko potem
zaklął głośno, nagle zdając sobie sprawę, że jego przyjaciółka miała rację.
— Ale... Przecież ani McGonagall ani Dumbledore nie
dopuściliby, żeby ktoś, kto miał powiązania z Voldemortem trafił do Hogwartu. —
Wyraził nadzieję, rzucając ku Hermionie spojrzenie zza okularów.
— A Malfoy? — Ron nie omieszkał wspomnieć Dracona. Czasem
aż zakrawało to na obsesję, tak bardzo się go czepiał. Nawet Harry i Hermiona,
którzy bez wątpienia za Ślizgonem nie przepadali, nie byli aż uczuleni na jego
punkcie. A w szczególności Wybraniec, na którego liście wrogów na drugim
miejscu uplasował się właśnie Malfoy. —
I Snape?
I Snape?
— Nie zapominajcie, że Snape był w Zakonie Feniksa.
Zresztą wczoraj McGonagall powiedziała, że Dumbledore wyraźnie zaznaczył w
swoim testamencie, iż jeśli tylko ta fretka będzie chciała wrócić do szkoły,
nikt nie ma prawa robić problemów — rzekła Hermiona, milczeniem pomijając
kwestię Snape'a. Jeśli istniał ktoś, kogo Ron nienawidził bardziej niż Malfoya,
to na pewno był to Snape. Chłopak nawet po jego śmierci nie przestał pomstować
na nauczyciela, który nigdy nie opuścił okazji, by wytknąć mu jego "braku
mózgu".
Słysząc tę nowinę, obaj spojrzeli na nią ze zdumieniem. Hermiona
skinęła głową na potwierdzenie. Przez przypadek wczoraj o tym nie wspomniała,
chociaż osobiście wątpiła, by ta informacja była im potrzebna do życia.
— A więc... — zaczął Ron.
— Nie zaczyna się zdania od "a więc" —
przerwała mu Hermiona, ale ten, niczym nie zrażony, kontynuował.
— ...on jest tutaj tylko warunkowo, mówisz? I wystarczy,
że zrobi coś nieodpowiedniego, a wyleci? — W jego oczach zaczęły pojawiać się
złośliwe ogniki, gdy patrzył na nią, szukając potwierdzenia. Gdy Hermiona
niechętnie kiwnęła głową, wyglądał, jakby właśnie nadeszło Boże Narodzenie.
— Nie zrobisz tego... — szepnęła z nieudawanym
przestrachem w głosie.
— Tak myślisz? — Jeśli chodziło o Malfoya, ten milusi
Ron, jej narzeczony, był bezwzględny. Nienawidził go z całego serca, zresztą
była to nienawiść odwzajemniona. Nie ulegało wątpliwościom, że gdyby Ślizgon
miał wybierać, kogo chciałby się pozbyć bez większych konsekwencji, padłoby na
rudowłosego Wieprzleja, jak go pogardliwie nazywał.
— Ron, nie możesz! On nic ci nie zrobił. — Próbowała go
przekonać, kiedy schodzili do lochów. Tym razem jednak Harry jej nie poparł.
Owszem, nie miał nic przeciwko próbie zakopania topora wojennego pomiędzy
Gryffindorem a Slytherinem, ale gdyby dało się pozbyć Malfoya... Nie uważał
tego za nic złego. Z radością pomógłby przyjacielowi, gdy ten wymyśli jakiś
plan.
— Jesteście okropni! — podsumowała w końcu dziewczyna,
zauważając, że nic nie wskóra. Po trosze ją to bawiło, a po trosze denerwowało
i nie miała pojęcia, które z uczuć wyprze drugie.
Gdy dotarli do lochów oświetlonych jedynie przez
migotliwe światło pochodni przymocowanych do ścian przez żelazne uchwyty,
cieszyła się, że wzięła bluzę. Przez wakacje zdążyła zapomnieć, jak wielka
mogła być różnica temperatury pomiędzy błoniami a podziemiami. Gdyby nie dodatkowa warstwa ubrań, teraz pewnie trzęsłaby się z
zimna, a niestety nie mogła uwięzić w słoiku płomyczka, jak to zwykle robiła i ogrzać
się przy nim. Czar ogrzewający, który rzuciła tuż przed zejściem do lochów,
troszkę pomagał. Jednak mimo wszystko nie mogła powstrzymać drżenia, na co Ron
przytulił ją do siebie. Było ono spowodowane bardziej ponurą atmosferą podziemi
zamku niż zimnem, lecz Hermiona nie miała zamiaru protestować. Stali tak przed
drewnianymi, wzmacnianymi wieloma zaklęciami drzwiami, czekając aż zejdzie się
reszta grupy, która miała w tym roku uczęszczać na eliksiry. Była ich
piętnastka i brakowało jedynie Parkinson, czarnowłosej Ślizgonki o twarzy
mopsa, która rok wcześniej aż paliła się do wydania Harry'ego Voldemortowi.
Jeśli mieli być szczerzy, większym szokiem było zobaczenie w pociągu jej niż
Malfoya. Przecież dziewczyny nienawidziła niemal cała szkoła!
Rzeczona Ślizgonka dołączyła do nich, nim minęło pięć
minut. Szybko przecisnęła się przez tłumek i pchnęła ciężkie drzwi, aż te
stanęły otworem. Klasa, do której weszli, nie zmieniła się ani na jotę przez te
osiem lat. Nadal budziła niepokój, a pod sufitem gromadziła się para, nadając
wnętrzu przerażający klimat, który niejednokrotnie sprawiał, że uczniowie
drżeli. I to bynajmniej nie z zimna. Aby wszystko było kompletne, brakowało
jedynie Snape'a, który wszedłby do klasy, łopocząc swoimi czarnymi szatami i
skierowałby obsydianowe oczy na nich, budząc przerażenie i niechętny szacunek.
Nikt nie sądził, że będzie im go brakować, ale... Mimo wszystko Hogwart był
dziwny bez niego. Może nie tak pusty jak bez Dumbledore'a, jednak coś było nie
tak. Harry teraz żałował jak nigdy, że tyle razy życzył mu śmierci. Mimo
wszystko, nigdy nie myślał, że tak się stanie. I teraz miał wyrzuty sumienia,
większe nawet od tych, gdy widział, jak życie uchodziło z ciała profesora.
Ich rozmyślania przerwał cichy chichot Ślizgonów, którzy
wydawali się z czegoś nadzwyczaj zadowoleni. Harry w końcu nie wytrzymał.
— Z czego rżycie?!
— Potter, Gryffindor traci pięć punktów za niewłaściwe
zwracanie się do swoich kolegów. — Rozległ się cichy, sykliwy głos, który tak
dobrze znał.
Słysząc go, całe Złote Trio momentalnie zaniemówiło. To niemożliwe...! Nieliczni Ślizgoni
również zamarli zszokowani. Wyglądali, jakby zobaczyli ducha, kiedy tak pół
stali, pół siedzieli z otwartymi oczami wpatrując się w stronę wyjścia z klasy.
— Ale... nie... co... Przecież to niemożliwe! — zaczął
się jąkać, patrząc jak zza drzwi wychodzi wysoka, chuda postać odziana jedynie
w czerń. Mężczyzna podszedł do jego stanowiska i uśmiechnął się diabolicznie.
— Niespodzianka, panie Potter — wysyczał tylko, ledwo
poruszając ustami, w efekcie czego tylko oni, choć i tak z trudem, mogli go
usłyszeć.
— Ale... przecież pan nie żyje! Sam widziałem... — Zjawa
jednak ani myślała zniknąć. Zjawa, bo czym innym mógł być? Nieważne, że jak na
ducha wydawał się odrobinę zbyt materialny?
— Ani słowa więcej. Po lekcji. — Powiewając
nieśmiertelnym płaszczem stanął na środku i wykonał szybki gest bladą dłonią,
przez co na tablicy zaczęły się pojawiać litery. — Na uwarzenie tego macie dwie
godziny. — Po wydaniu ostatnich wskazówek zasiadł za biurkiem i z uśmiechem na
wąskich wargach oparł brodę o złączone palce.
Harry nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Albo raczej w to,
kogo widzi. Przecież to nie mogła być prawda...! Sam widział jego ciało.
Wyczuwał, że nie ma pulsu, że nie oddycha. Jak więc ten sam mężczyzna mógł stać
nad jego kociołkiem i odejmować jego domowi punkty za jego "głupotę".
Zresztą nawet Hermionie dziś nie szło: ręce jej drżały, miała problemy z siekaniem ingrediencji i tylko mamrotała coś pod nosem, raz po raz
odgarniając z policzków i czoła włosy, które pod wpływem pary wymykały się z
warkocza, którego sam jej zaplótł. Eliksiry jeszcze nigdy nie minęły im tak
szybko, to była jedyna rzecz, której w ciągu ostatnich godzin byli pewni.
— Potter i Granger, do mnie. Weasley, ty również! — dodał
Snape, kiedy w końcu fiolki ze wszystkimi eliksirami znalazły się na jego
biurku, a on zadał im pracę, nad którą bez wątpliwości będą musieli ślęczeć
godzinami.
Ponieważ oprócz nich w sali nie było żadnego Gryfona, a
jedynie Ślizgoni, nie mieli co liczyć na wsparcie, bo ci ostatni po prostu
śmiali się w głos. Jednakże po chwili nawet oni wyszli z lochów, zostawiając
ich na łasce bądź niełasce cudem ożywionego profesora.
— Pan przecież nie żyje... — rzuciła mało elokwentnie
Hermiona, kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim z uczniów.
Mężczyzna tylko uniósł jedną brew w tak znajomym geście
poirytowania.
— Zapewniam cię, że jak najbardziej żyję, Granger. Powiem więcej: nawet miałem się całkiem dobrze, dopóki nie dowiedziałem się,
że znowu wracacie do zamku — sarknął.
— Ale... jak... Harry mówił, że widział...
Jego irytacja tylko się pogłębiła.
— Dla twojej wiadomości, i tym razem pan Potter się
pomylił. — Przerwał na chwilę
i spojrzał na nią nieco dziwnie. — Pamiętacie, jak wam powiedziałem, że mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet...
i spojrzał na nią nieco dziwnie. — Pamiętacie, jak wam powiedziałem, że mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet...
— ... a nawet powstrzymać śmierć — szeptem dokończyła z
nim Hermiona, co skwitował tylko lekkim skinięciem głowy. — To pan nam
powiedział pierwszej klasie. Nie sądziłam, że to...
— Prawda? A jednak, panno Granger. Nie żartowałem.
Doskonale pamiętała słowa, które wypowiedział, gdy
pierwszy raz weszli do sali eliksirów. Była pewna, że robił to specjalnie, ale
czarował, dosłownie wprowadzał
w trans swoim głosem, opowiadając o eliksirach, które były sztuką, może nawet najbardziej magiczną ze wszystkich, których uczyli się w ciągu tych wszystkich lat. Hermiona miała przeczucie, że Snape nie kłamał, mówiąc, że prócz Eliksiru Życia istnieją inne mikstury, które potrafią wyrwać kogoś niemal z samych ramion śmierci. Choć przecież na pozór było to zupełnie nierealne. I mówiła to czarownica. Tak wielką moc miała wprawdzie również krew jednorożca, lecz... Nie, to na pewno nie mogło być to. Harry widział martwe ciało profesora, a nie było nic, co mogło przywrócić osobę już umarłą...
w trans swoim głosem, opowiadając o eliksirach, które były sztuką, może nawet najbardziej magiczną ze wszystkich, których uczyli się w ciągu tych wszystkich lat. Hermiona miała przeczucie, że Snape nie kłamał, mówiąc, że prócz Eliksiru Życia istnieją inne mikstury, które potrafią wyrwać kogoś niemal z samych ramion śmierci. Choć przecież na pozór było to zupełnie nierealne. I mówiła to czarownica. Tak wielką moc miała wprawdzie również krew jednorożca, lecz... Nie, to na pewno nie mogło być to. Harry widział martwe ciało profesora, a nie było nic, co mogło przywrócić osobę już umarłą...
Jednak w jakiś dziwny sposób okazywało się, że była to
prawda. Mistrz Eliksirów powrócił do świata żywych i cała trójka wątpiła, by
zamierzał umierać ponownie. I na pewno miał zamiar zachowywać się tak jak
zwykle, umilając życie Gryfonom, wlepiając szlabany i odejmując punkty.
Severus Snape uśmiechnął się złośliwie, zupełnie jakby
wiedział, jakie myśli przebiegały teraz przez biedną głowę Hermiony.
Wiesz jakie mam zdanie na temat Twojego bloga. (Kocham, uwielbiam, czekam na więcej. ;-;), więc tylko jeszcze raz pięknie podziękuje za dedykacje. :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie jak reszta, ale nie rozumiem spotkania Snape'a i Golden Trio... mysle ze to powinno byc cos w stylu dlugiej rozmowy o wspomnieniach. Z reszta przeciez teraz juz nie musi sie przed nikim ukrywac i moglby zachowywac sie normalnie w stosunku do Harry'ego i jego przyjaciol
OdpowiedzUsuńNa prawdę ciekawy rozdział! :) Czekam na więcej i życzę weny :3
OdpowiedzUsuńWszystko jest napisane bardzo dobrze podoba mi się ale czegoś mi brakuje a dokładniej Harrego wydaje mi się że za bardziej skupiłaś się na relacjach Ron i Hermiona a zapomniałaś ze też Harry jest z Ginny ale ty tylko taka moja uwaga :)
OdpowiedzUsuńja pierdziele! Kurde Snape żyje, aż mi gały normalnie wyszły na wiesz XD xo totalnie mnie zatkało jak to przeczytałam :3 ta Selene jest podejrzana, a w pierwszej chwili myślałam że Snape jest duchem :o pełen niespodzianek i zaskoczeń rozdział :D po prostu suuper xD lecę na 4! XD ~ Hermiona Stephenson (Misio ^^)
OdpowiedzUsuńDzięki ci Snape żyje kocham kocham cię !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Nie mogłam z tego:
OdpowiedzUsuńnawet miałem się całkiem dobrze, dopóki nie dowiedziałem się, że znowu wracacie do zamku — sarknął.