niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział XIX


            — Pulvis Arefe? Elfi pył? — spytała Hermiona, patrząc na Snape’a z niedowierzaniem. — Przecież to niemożliwe!
            — Dopiero trzymałaś go w rękach, Granger. Możesz mi wierzyć, że jest jak najbardziej realny i prawdziwy. Dodatkowo, to nie do końca… że się tak wyrażę, „czysty” Pulvis Arefe, bo gdy dokładniej się przyjrzysz i ogarniesz te swoje kudły, być może zdołasz dostrzec opiłki złota, które wzbogacają i wzmacniają jego właściwości.
            Hermiona mimowolnie wyciągnęła rękę w jego stronę, jakby chcąc dotknąć mitycznego składnika. Jednak pod wpływem ostrego wzroku Mistrza Eliksirów równie szybko ją cofnęła.
             — Chyba nie myślisz, że pozwoliłbym, abyś miała z nim do czynienia więcej niż ten raz, gdy nie miałem o tym pojęcia. — prychnął złośliwie, odsuwając fiolkę daleko poza jej zasięg. — Lepiej dla ciebie, jeśli zdążyłaś przypatrzyć się dobrze, bo szczerze wątpię, byś kiedykolwiek jeszcze natrafiła na niego.
            Chcąc, nie chcąc, musiała mu przyznać rację. Pulvis Arefe nie był czymś, do czego dostęp mieli zwykli śmiertelnicy. Ba! Nawet wspominano o nim tylko w nielicznych księgach, a ona sama natrafiła na wzmiankę o nim podczas poszukiwań w Dziele Ksiąg Zakazanych. Hermiona zaś nie byłaby Hermioną, gdyby nie zapisała sobie w pamięci tak interesującego faktu, zwłaszcza, gdy mógł coś znaczyć. A ponieważ fiolka, która jakimś cudem trafiła w posiadanie profesora Snape’a, wydawała się być opróżniona do połowy, Gryfonka zaczęła się zastanawiać, czy nie był to jakiś trop. Niestety, by się tego dowiedzieć, musiała subtelnie podpytać nauczyciela. To jednak stanowiło niemały kłopot, gdyż Snape należał do nadzwyczaj podejrzliwych ludzi. Nie wspominając już o tym, że wręcz jej nie znosił, uważając za przemądrzałą Wiem-To-Wszystko, co z przyjemnością wytykał Hermionie na każdej lekcji. Ta nie miała również gwarancji, że Mistrz Eliksirów zechce odpowiedzieć na jej pytania… Zwłaszcza odpowiedzieć na nie zgodnie z prawdą.
            — Jakie właściwości? — zastanowiła się głośno, mając nadzieję, że może wymknie mu się coś, co być może nakieruje ich, czy trop Pulvis Arefe był trafny.
            Brwi Snape’a nieomal nie zniknęły pod krawędzią czarnych, lekko tłustych włosów.
            — Czyli jednak jest coś, czego nie wiesz? No proszę, cóż za niespodzianka — zakpił. — Trzeba uwiecznić ten dzień dla potomnych! Pozwolisz, że zaznaczę dzisiejszą datę w kalendarzu? Mimo to nie możemy pozwolić, żeby twoja reputacja Panny Wiem-To-Wszystko ucierpiała… Otóż Elfi Pył ma szereg różnych zastosowań, pomimo tego, że jego zdobycie jest niemal niemożliwe… A przynamniej graniczy z cudem.
            — W takim razie skąd pan go ma? 
            Zacisnął zęby, patrząc na nią ostro.
            — Jeśli chcesz dowiedzieć się czegokolwiek więcej, proponuję ci chwila nie przerywać i przestać zadawać idiotyczne pytania. Natomiast to, jak ta fiolka trafiła w moje posiadanie nie jest w najmniejszej części twoją sprawą.
To tylko podsyciło ciekawość Hermiony, lecz tym razem dziewczyna ugryzła się w język, nie chcąc, by profesor Snape skończył opowiadać. Już pomijając względy tego, że ta informacja mogła być bardzo przydatna, po prostu ją to ciekawiło. Ciekawość zabiła kota, podpowiedział usłużnie jej umysł, może w twoim przypadku historia skończy się podobnie? Hermiona zignorowała jednak to, zajęta tym, że może się czegoś dowiedzieć. Eliksiry wprawdzie nie były jej ulubioną dyscypliną magiczną (a już zwłaszcza ich nauczyciel!) ale, fakt faktem, lubiła to, że spod jej rąk wychodziło coś, co powstawało w wyniku połączenia kilku na pozór banalnych ingrediencji. Musiała przyznać, że była to magia sama w sobie, chociaż różdżki używało się raczej nieczęsto.
— … Właśnie ten szereg zastosowań powoduje, że jest tak cenny. Przede wszystkim jednak wynika to z tego, że Pulvis Arefe używa się w różnego rodzaju eliksirach uzdrawiających, a jego szczypta położona na ranę sprawia, że ta bardzo szybko się goi, niezależnie od tego, jak ta jest poważna… Pod tym względem jest równie skuteczny, co Eliksir Rodwana.  Ale jak mówiłem, zbyt rzadko się go spotyka, by wykorzystywać go do takich głupot. Poza tym występuje w niektórych czarnomagicznych miksturach…
— Czarnomagicznych? — powtórzyła za nim Hermiona, żałując, że nie ma przy sobie pergaminu i inkaustu, by słowo w słowo zapisać, co mówił.
Jej pytanie spotkało się z bardzo widocznym niezadowoleniem Snape’a.
— Tak, Granger, tak właśnie powiedziałem — warknął. — Nie mam zamiaru się powtarzać!
— Przepraszam, profesorze.
Mina Mistrza Eliksirów dobitnie świadczyła o tym, że ani myśli jej wybaczyć.
— I masz za co! — stwierdził jadowicie, po czym kontynuował: — Jeśli  chodzi o same właściwości, dotyczą one przede wszystkim lecznictwa. W większej ilości to po prostu trucizna, która swoją mocą dorównuje Doloriserum; w razie gdyby kiedyś przyszło ci na myśl próbować pożyczyć sobie szczyptę lub więcej. Wystarczy jeden dodatkowy gram, by zamiast komuś pomóc, skazać go na godziny agonii przed śmiercią, której nie sposób uniknąć. Podobnie wygląda to w przypadku warzenia eliksirów z jego dodatkiem. Tylko Mistrz Eliksirów może sobie poradzić z tak kapryśnym składnikiem — podsumował z dziwną miną. — A i tak niektórym się nie udało.
— Co się z nimi stało? — Hermiona spodziewała się, jaka odpowiedź padnie, ale mimo to ta uderzyła w nią z siłą fali tsunami.
— Nie żyją. — Głos Snape’a był całkowicie beznamiętny. Zdawać się mogło, że mówił o czymś tak samo prozaicznym jak zjedzenie obiadu lub położenie się spać. — Czy te twoje kłaki utrudniają ci odbieranie informacji?
Zignorowała ten przytyk, skupiając się na tym, co powiedział wcześniej. Przecież nie mogło być, żeby tak szybko się zdradził… Prawda?        
— A pan? — Widząc pytające spojrzenie profesora, Hermiona sprecyzowała: — Potrafi pan uwarzyć takie eliksiry?
Odpowiedział niemal błyskawicznie:
— Zważywszy na to, że stoję tutaj i prowadzę z tobą tą bezsensowną dyskusję, odpowiedź wydaje się oczywista.
Jeśli to, co powiedział, było prawdą – a Hermiona szczerze wątpiła, by Snape tylko pusto się przechwalał – zdarzyło mu się warzyć już takie eliksiry. Tłumaczyło to do połowy opróżnioną fiolkę. Gryfonkę zastanawiało tylko przeznaczenie tych mikstur; wolała jednak nie nadwyrężać poważnie już nadwątlonej cierpliwości Snape’a i nie wypytywać go dalej. Stanowiło to dość potężną pokusę, której trudno było się oprzeć.
Akurat rozmyślała nad szansami, jakie miała, by wyjść z lochu żywą i całą po zadaniu interesującego ją pytania, gdy dobiegł ją jego głos:
            — Zastanawia mnie jedynie, skąd wiesz o Pulvis Arefe, Granger? Z moich wiadomości wynika, że podobna wiedza z reguły nie jest dostępna dla uczniów, nawet dla was, a nie przypominam sobie, bym wspominał o nim na lekcji lub zadawał o nim esej.
            Tia. Chyba nie ma sensu nawet próbować, pomyślała z przekąsem Hermiona, zastanawiając się nad własną odpowiedzią. Bo przyznanie się, z jakiego źródła miała takie informacje, nie wchodziło w grę – mimo wcześniejszych zapewnień, że Snape nie ma ochoty bawić się w wyjaśnianie przyczyn jej śmierci, nadal nie była taka pewna, iż nic by jej się nie stało. Szczególnie, gdyby w jakiś sposób profesor dowiedział się o celu poszukiwań.
            — Gdzieś przeczytałam — odparła w końcu, doszedłszy do wniosku, że powiedzenie części prawdy będzie najbezpieczniejszą opcją.
            — Doprawdy? Znane mi są tylko trzy tytuły, w których Pulvis Arefe został wspomniany, a dziwnym zbiegiem okoliczności, jeden z nich znajduje się w Dziale Ksiąg Zakazanych, podczas gdy pozostałe dwa w moim posiadaniu. Ponieważ zaś nie mam w zwyczaju pożyczać swoich ksiąg byle komu, a o włamaniu do mojej prywatnej biblioteki bez wątpienia bym wiedział…
            — No wie pan co! — zaprotestowała z oburzeniem Hermiona, w środku drżąc z przerażenia.
— Teraz pozostaje tylko pytanie, jak to się stało, że w pani ręce trafiły Najczarniejsze Eliksiry — kontynuował.
            Hermiona zaklęła w myślach. Dlaczego nie mogła powstrzymać swojej ciekawości? Gdyby tylko milczała, nie musiałaby teraz obawiać się…
            — Dobrze było wiedzieć, do jakich środków może uciec się Voldemort, szczególnie mając pod ręką dobrego Mistrza Eliksirów.
            To była prawda. Czego by nie powiedzieć o Snape’ie, nie można było mu odmówić talentu w dziedzinie, której nauczał. W swoim fachu był jednym z najlepszych i nie dało się tego zakwestionować. Jednak pomimo tego, skądinąd, ukrytego komplementu, Snape nie wydawał się zadowolony, że wspomniała o jego roli, którą odegrał u boku Lorda Voldemorta.
            — Chyba zapominasz, z kim rozmawiasz, Granger — wysyczał, patrząc na nią, jakby była czymś ohydnym, co przyczepiło mu się do buta.
            — Nie, panie profesorze.
            Wykrzywił się do niej po raz ostatni, po czym odłożył flakonik na półkę, przywołał czarny, oprawiony w skórę notatnik  i pióro, by wyskrobać szybko parę znaków. Gdy skończył, podsunął go Hermionie pod nos. Na czystym pergaminie widniało zapisane jego pismem:

Gryffindor
- 5 punktów (bezczelność)
- 5 punktów (bezczelność)
- 10 punktów (brak szacunku dla nauczyciela oraz bezczelne insynuacje)

            — Co? — wykrztusiła. — Sir?  — dodała szybko, widząc, że przymierza się, by odjąć jej domowi kolejne punkty.
            Na jego twarz wpłynął szyderczy uśmiech zadowolenia.
             — To nauczy cię zwracać się z szacunkiem do osób, które na to zasługują. Ostrzegałem cię. Od teraz za każde twoje wykroczenie – a nie wątpię, że będzie ich wiele – będę zapisywał punkty, które potem odejmiemy twojemu domowi.
            — Ale…
            — Zamierzasz protestować? — Zamoczył pióro w atramencie, przyłożył je do kartki i spojrzał na nią z oczekiwaniem. — Z przyjemnością dodam do naszej listy jeszcze kilka pozycji.
            W to to ja nie wątpię! pomyślała Hermiona, jednak na głos tylko zaprotestowała z oburzeniem:
            — To niesprawiedliwe!
            — Nikt nie mówił, że życie jest fair, Granger. Jeśli jeszcze tego nie przyjęłaś do wiadomości, dobrze ci radzę zacząć się do tego przyzwyczajać. Czym szybciej pozbędziesz się takiego myślenia, tym lepiej dla ciebie. — Pomimo tonu Mistrza Eliksirów, Hermiona miała wrażenie, że faktycznie w tej kąśliwej uwadze zamaskowana jest rada.
            — Pan po prostu nie lubi mnie, ponieważ jestem Gryfonką.
            — Poprawka. Nie lubię cię, bo jesteś męczącą Wiem-To-Wszystko, która nie dość że wysadziła moją klasę, niemal zabiła nas oboje, to zaraz upuści składniki na podłogę. Zaś twoja przynależność do domu tylko to wszystko cementuje — wycedził. — Weź się w końcu do roboty! Przypomnę ci, że to szlaban, a nie spotkanie towarzyskie. Gdy wrócę, to — wskazał na stojące wokół niej słoiki — ma być skończone! Ach… I jeszcze jedno. — Nagle wyciągnął z kieszeni malutką fiolkę wypełnioną przejrzystym płynem, który do złudzenia przypominał wodę. — Wiesz, co to jest, Granger?
            Przełknęła ślinę, w ułamku sekundy zdając sobie sprawę z tego, że bynajmniej nie była to zwykła woda.
            — Veritaserum?
            — Mógłbym podarować pani domowi za tę błyskotliwą odpowiedź… — sarknął, a jego warga delikatnie zadrgała w parodii uśmiechu. — Doskonale… Mam nadzieję, że wiesz, do czego służy.
            — Wiem — szepnęła, nagle bojąc się kierunku, w którym zmierzała ta rozmowa. Mogła sobie znać (kiepsko, bo kiepsko) oklumencję, ale z Veritaserum nie poradziłaby sobie. Wprawdzie istniało na nie antidotum, ale było dla niej całkowicie niedostępne.
            — Widzisz, Granger, kiedyś mogłoby się zdarzyć, że ta ręka nieopatrznie by mi zadrżała… — Przechylił delikatnie fiolkę, parodiując gest wylewania płynu. — Dziwnym trafem stałoby się to akurat nad twoją herbatą… sokiem, kawą, czy co ty tam pijesz. Wystarczyłaby jedna kropla, bym dowiedział się o każdym twoim sekrecie. — Jego usta wykrzywił sadystyczny grymas. — I mówiąc „każdy”, naprawdę mam to na myśli. A jeśli wydaje ci się, że zawaham się i nie uczynię tego, by dowiedzieć się, co stało się w klasie i dlaczego zrobiłaś, co zrobiłaś, jesteś głupsza, niż myślałem. — Schował Veritaserum na powrót do kieszeni i uśmiechnął się na widok szoku na twarzy Hermiony. Podobny wyraz miała buzia Pottera, gdy niemal identyczne przemówienie wygłosił parę lat temu.
            Hermiona pokręciła głową i zamrugała, kiedy gwałtowanie odwrócił się i wyszedł z gabinetu, trzymając w dłoni swoją cenną fiolkę z Pulvis Arefe. Dopiero kiedy odgłos jego kroków ucichł za drzwiami, odważyła się odetchnął głębiej. Tak niewiele brakowało! Jednak strach szybko wyparował, ustępując miejsca złości, która zaczęła się w niej nagle kotłować. Była wściekła na siebie i na Snape’a: na siebie, za to, że nie odpowiadała na jego uwagi w równie złośliwym tonie, na niego, że był nauczycielem, przez co nie mogła tego robić oraz za jego groźby, zniewagi… Za to, że była zmuszona przebywać w jego towarzystwie więcej niż było to konieczne (jej umysł pominął fakt, że w lochach znalazła się poniekąd na własne życzenie). Powoli zaczęła podzielać niechęć Harry’ego i Rona do nauczyciela i zrozumiała, czemu go nie lubią – pomijając oczywiście ich wiarę w to, że Snape był zdrajcą.
Za każdym razem, gdy Mistrz Eliksirów otwierał usta, by wypowiedzieć kolejny uszczypliwy komentarz, aż korciło ją, by odgryźć się mu w podobnym tonie. Dopiero szorując ostatni z kolei słoik i wyciągając z niego obrzydliwe ingrediencje, zdała sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy mogła to robić! W końcu niezależnie od tego Snape i tak odjąłby jej punkty… A tak przynajmniej miałaby satysfakcję z tego, że nie siedzi po raz kolejny cicho… Już pomijając sam fakt, że chyba nie było innego sposobu, by udało jej się przetrwać cały rok tego szlabanu.
            Nie masz pojęcia, z kim zadarłeś, Snape, stwierdziła w końcu w myślach i uśmiechnęła się, obiecując sobie, że kolejny szlaban nie będzie wyglądał tak samo, jak wcześniejsze. Gdyby w tym momencie mężczyzna przebywał w lochach, niechybnie ten uśmiech wywołałby w nim mieszane uczucia. 

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział XVIII


Z dedykacją dla e_schonheit, której komentarz zajął więcej miejsca niż rozdziały niektórych osób. Dziękuję za miłe słowa i życzę wszystkim wesołych świąt!

~*~*~

         Rozmowa z Draco na temat Rona nie przeszła bez echa – w pewnym sensie stało się to punktem zapalnym do zmiany ich relacji z toleruję-cię-bo-muszę na całkiem przyjazne. Nić porozumienia, która już wcześniej się między nimi nawiązała, stała się mocniejsza i trwalsza. Może powodem było, że do wspólnego celu dołączyło teraz niejakie zaufanie? Młody Malfoy nie miał pojęcia, ale w sumie nie oponował też za mocno; teraz stało się jasne, dlaczego w poprzednich latach tak bardzo lubił dokuczać Złotej Trójcy Gryffindoru. Spowodowała to po prostu zazdrość o łączącą ich więź i bliskość. To, że Harry, Ron i Hermiona zawsze, pomimo wszystkich przeszkód, trzymali się razem. Rzecz jasna nie oznaczało to, że nagle zaczął darzyć sympatią Bliznowatego i Wieprzleja, lecz zaczął coraz bardziej przekonywać się do Hermiony.
            Do tych wszystkich uczuć dołączyła również radość z tego, że Gryfonka coraz lepiej radziła sobie z oklumencją. Po tym, gdy dostała od niego księgi, które cudem udało mu się pożyczyć od profesora Snape’a, już bez większych problemów radziła sobie z podsyłaniem Draco fałszywych obrazów dotyczących ich spotkań, a wyrzucenie go ze swojego umysłu nie zajmowało jej dużo czasu, nawet gdy zaciekle się przed tym bronił. Ślizgon musiał więc bez bicia przyznać, że nawet w starciu z Mistrzem Eliksirów mogła mieć dość spore szanse, zwłaszcza że ten nie miał pojęcia, o jej umiejętnościach w tym kierunku. Nie ukrywał, że bardzo go to cieszyło – w końcu nietrudno było przewidzieć, że gdyby wszystko się wydało, jego arystokratyczna skóra dość znacznie by na tym ucierpiała. Jednak, jak to zwykle bywało, jeśli coś szło dobrze, dwie lub trzy rzeczy musiały pójść źle. Tak było również i w tym przypadku. Oboje chodzili wściekli, bo do rozwiązania zagadki, która splotła ich losy razem, nie przybliżyli się ani o krok, nadal tkwiąc w martwym punkcie i zastanawiając się nad tym, jakiego języka użył Snape podczas szyfrowania swoich notatek. Odrzucili już większość opcji: w tym łacinę, francuski, goblideugucki, runy i chyba z dziesięć innych. Angielski odpadał już w przedbiegach.
            — Może po prostu pójdziemy i zapytamy go o to wprost? — odezwał się w pewną deszczową sobotę Draco. — Nie mamy nawet punktu zaczepienia! — Rzucił pergaminem, na którym widniały dziwne litery i znaki zapisane znajomym, wąskim i ostrym pismem.
            Hermiona spojrzała na niego z irytacją, po czym wolno podniosła się z dywanu, na którym leżała, wertując stare księgi. Było jej tam o wiele wygodniej niż w fotelu, jak również dużo cieplej, szczególnie, że zawsze umiejscawiała się w pobliżu kominka.
            — Jasne, Draco. — Spojrzała na zegarek, który nosiła na przegubie dłoni. — Zawsze możesz iść ze mną na dzisiejszy szlaban, jestem pewna, że profesor Snape będzie zachwycony! Już nawet wiem, jak możesz zacząć: Panie profesorze, może mi pan powiedzieć, w jakim języku zapisał pan swoje notatki? Albo najlepiej je przetłumaczyć, oszczędzając nam fatygi — ciągnęła, uśmiechając się sarkastycznie. — A gdyby pan nam zdradził, w jaki sposób udało się panu przeżyć, bylibyśmy nad wyraz zobowiązani. Założę się, że to szczyt jego marzeń!
            Chłopak zasępił się i na powrót podniósł notatki do oczu.
            — Nie musisz od razu tak ironizować…
            Hermiona tylko wzruszyła ramionami. Przeciągnęła się, wyrzucając ręce wysoko nad głowę, aż wszystkie kości w jej ciele wydały z siebie ostrzegawczy trzask. Ziewnęła jeszcze raz i drugi, po czym zaczęła składać wszystkie księgi na jeden stosik, starając się, by nikt, kto przypadkiem mógłby zajrzeć do Salonu Prefektów Naczelnych, nie znalazłby w tym porządku ani sensu.
            — Już idziesz? — zapytał Draco, zerkając na nią z ciekawością.
            — Zaraz siódma. Nie chcę, żeby twój ojczulek chrzestny obdarł mnie ze skóry i przerobił na składniki do eliksirów, bo się spóźniłam.
            Odpowiedział jej wybuch śmiechu, kiedy Malfoy odgarniał włosy, które zaczęły już opadać mu do oczu. Hermiona dokuczała mu z tego powodu, mówiąc, że już nie ma tak idealnej fryzury, co uznawał niemal za obrazę majestatu… Aczkolwiek w dalszym ciągu nie zamierzał przyciąć blond kosmyków. Zastanawiała się, czy robił to z przekory, czy po prostu zdecydował się zmienić image – w końcu tyle rzeczy już było innych, więc czemu nie również to?
            — Nie zrobi tego.
            Zerknęła na niego z powątpiewaniem.
            — Naprawdę? Ostatnio mi groził, że zaczęło mu już brakować ludzkich ingrediencji.
            — Z nagłym zaginięciem ucznia wiązałoby się za dużo papierkowej roboty. Uwierz mi, Snape ma wystarczająco roboty, choćby z pilnowaniem ciebie, żeby imać się czegoś takiego… Więc jesteś bezpieczna.
            Skwitowała to tylko prychnięciem.
            — Przykro mi, Malfoy, ale wolę nie ryzykować. Nie wiem jak ty, ale ja lubię części mojego ciała na swoich miejscach i nie pociąga mnie myśl, że mogłyby być zamarynowane w lochach. — Uśmiechnęła się z goryczą. — Nie wspominając już o tym, że już wystarczająco uprzykrza mi życie, kiedy muszę widywać go codziennie. Przecież ja już prawie zamieszkałam w jego gabinecie! Nie chcę nawet myśleć o tym, co by zrobił, gdybym zaczęła się spóźniać.
            Wzruszenie ramionami.
No tak, Malfoy jako pupilek profesora Snape’a nie miał najmniejszych podstaw, by przejmować się konsekwencjami, nawet gdy Mistrz Eliksirów nie był już zmuszony mu nadskakiwać z uwagi na swoją pozycję w Wewnętrznym Kręgu Lorda Voldemorta. Nie żeby kiedykolwiek zdarzyło się, by ten dostał szlaban; nie licząc oczywiście sytuacji w pierwszej klasie, gdy profesor Snape nie mógł nic zrobić, by tego uniknąć. Wszyscy w końcu wiedzieli, że nie była to tylko fasada i Snape faktycznie wprost nienawidził Gryfonów, pałając za to nieskrywaną sympatią w stosunku do swoich podopiecznych z Domu Węża. Z czym wcale się nie krył.
— Jeśli chcesz, możesz wyjść ode mnie. Będziesz miała o wiele bliżej — głos Malfoya wstrzymał ją w pół kroku w drodze na górę, do jej sypialni.
Hermiona spojrzała na Draco z nieskrywanym zdziwieniem.
— Uch! — zająknęła się. — Dziękuję?
— Mhm… — mruknął tylko cicho. — Sprawdzę jeszcze raz tę książkę, bo wydaje mi się, że widziałem coś, co mogłoby nam pomóc. Ale mam już dość; chyba nawet kod Enigmy był łatwiejszy do złamania — mamrotał do siebie.
            Jej oczy powiększyły się do rozmiarów galeonów, gdy usłyszała wzmiankę o legendarnym wręcz szyfrze Enigmy. Nie miała pojęcia, skąd Draco mógł znać to pojęcia; w końcu to na kilometr zalatywało mugolami! Nikt z jego pozycją z pewnością nie powinien hańbić swojej nieskazitelnie czystej krwi wiedzą, o czymś, co było dziełem ludzi niemagicznych. Nieważne, jak genialne było.
            Z tych rozważań wyrwał ją dopiero głos Draco, który na chwilę oderwał się od książki.
            — Granger! Podobno nie chciałaś się spóźnić?
            Obrzuciła go morderczym spojrzeniem i już jej nie było. W kilka sekund przeszła przez sypialnię swojego współlokatora, po czym doskoczyła do klamki. Ponieważ już wiedziała, że pokój jest dokładnym odwzorowaniem jej własnego, nie rozglądała się dookoła. Nie zwróciła uwagi na porozwalane po podłodze skarpetki i bieliznę, która zaczęła tworzyć już sterty, ani na nieposłane łóżko z wymiętą pościelą. Pilnowała jedynie, by przypadkiem na coś nie nadepnąć. Malfoy mógł być sobie zakichanym arystokratą, ale jego pokój okazywał się po prostu pokojem nastolatka. Pokojem, do którego lepiej nie wchodzić bez potrzeby… No chyba że mając w pogotowiu zaklęcie bąblogłowy. Szybko odsunęła torbę Draco sprzed drzwi, otworzyła je i wyszła na korytarz. Chłopak miał rację: stąd było naprawdę niedaleko do gabinetu profesora Snape’a, gdzie miała się – po raz kolejny – zjawić.
            Dobiegała już ósma, gdy stanęła przed drzwiami prowadzącymi do królestwa Mistrza Eliksirów. W ciągu ostatnich tygodni zdążyła poznać niemal każdy jego kącik… Poznać i dokładnie wysprzątać. Jak na razie nie tknęła jedynie cennych składników Snape’a, ale przeczuwała, że i na to przyjdzie czas; nie mogła w końcu do czerwca tylko czyścić kociołków! Chociaż nadal nie mogła uwierzyć, że w zamku było ich tyle…
            Zapukała i, jak na zawołanie, odpowiedziało jej warknięcie:
            — Wejść.
            — Dobry wieczór.
Hermiona uśmiechnęła się lekko, widząc grymas na twarzy Snape’a. Była pewna, że gdyby miał większy wybór, odesłałby ją jak najdalej. Ostatnio nawet pokusił się o uwagę, że najchętniej kazałby jej odrabiać szlaban z najgorszą osobą w zamku, ale gdy stwierdziła, iż właśnie to robi, Mistrz Eliksirów tylko spojrzał na nią morderczo i odjął Gryffindorowi resztki punktów. Mimo to tą nieprzyjemność całkowicie wynagrodziło jej to, że jej odpowiedź na chwilę pozbawiła go animuszu. Był to chyba pierwszy raz, od kiedy znała swojego profesora, gdy Snape’owi zabrakło ciętej riposty, co sprawiło, że Hermiona nie posiadała się z dumy.
            — Dla kogo dobry, dla tego dobry… — odezwał się, odwracając głowę w jej stronę i strosząc brwi. — Podejdź tutaj, panno Granger. Na razie opróżnij i wyczyść te słoiki. — Wskazał dłonią półkę na wysokości jego ramion, na której roiło się od oślizgłych składników. Snape najwyraźniej zauważył, że nie jest zachwycona tym, co przypadło jej w udziale, bo na jego wąskich wargach zagościł złośliwy półuśmieszek. — Coś się stało?
            Dużo ją kosztowało ukrycie obrzydzenia, które wywoływała zawartość słoików. Zaczęła się zastanawiać, czy uda jej się pohamować odruch wymiotny, gdy zabierze się za ich czyszczenie. Nie wspominając już o tym, że przypomniała sobie myśli, które nawiedzały jej głowę, nim nie przekroczyła progu jego gabinetu. Odpowiedziała dopiero po chwili, przełknąwszy wpierw głośno ślinę.
            — To nic, panie profesorze.
            — No ja myślę! — prychnął. — Mniemam, że zrozumiałaś, co masz zrobić? Każdy słoik osobno. Już raz niemal nas zabiłaś; nie mam zamiaru stwarzać okazji ku temu, byś mogła zrobić to ponownie. Dotarło to do ciebie?
            — Tak.
            — Więc co teraz zrobisz?
            Hermiona westchnęła z frustracji i zacisnęła dłonie w pięści, chowając je za plecami. Nie miała zamiaru dać Snape’owi satysfakcji z tego, że jego starania się opłaciły i udało mu się znów wyprowadzić ją z równowagi.
            — Mam wyczyścić każdy słoik osobno, pilnując, aby ingrediencje się nie pomieszały. — wyrecytowała. — I nas nie zabić — nie mogła się powstrzymać, by tego nie dodać.
            — Dokładnie. Przypomnij mi, żebym odjął ci pięć punktów za bezczelność, gdy już będziecie mieć jakiekolwiek. — Jak mogła myśleć, że tym razem również uda jej się z nim wygrać? — Wracając do twoich zadań, nie zapomnij sprawdzić, czy składniki nadają się do użytku… Wydaje mi się, że niektóre słoiki stały tu nawet za moich czasów… Wyciągasz ingrediencje, sprawdzasz, czy są zdatne do użytku, naczynia myjesz, wycierasz, na powrót wkładasz składniki, a na koniec, zanim odstawisz wszystko z powrotem, rzucasz zaklęcie konserwujące. Wszystko jasne?
            — Jak słońce. — Jego wzorem wykrzywiła wargi, nie mogąc znieść traktowania jej, jakby była niedorozwiniętym umysłowo dzieckiem. Chociaż zdawało jej się, że za taką ją czasami miał.
            Tym razem zignorował jej uwagę.
            — Na co więc czekasz?
            Nie odpowiedziała, podchodząc do regału, gdzie stał. Aż załamała ręce na widok ilości słoików, którymi miała się zająć, szczególnie, że półka była poza zasięgiem jej wzroku. Była pewna, że profesor Snape specjalnie wybrał ją, aby utrudnić jej pracę. Ze zrezygnowaniem podwinęła rękawy szaty i ściągnęła pierwsze z wielu naczyń; Mistrz Eliksirów przez chwilę przyglądał się temu, jak stawała na palcach z uciechą, lecz po chwili sam również zajął się pracą. Hermiona zdziwiła się tym – zazwyczaj, gdy przychodziła do jego gabinetu, czytał lub sprawdzał eseje. Dzisiejszego wieczoru jednak najwyraźniej postanowił pewną część pracy wykonać własnoręcznie. Co ciekawe, wyglądało na to, że sam robił to, co ona… Z tą różnicą, że mu szło o wiele szybciej i nie krzywił się tak bardzo na zawartość słoików.
            W końcu udało jej się ściągnąć naczynia. Porozstawiała je wokół siebie na podłodze, po czym usiadła w samym środku tego okręgu.
            — Jeśli trafisz na ingrediencje, co do których stanu masz wątpliwości, zostaw je. Pozostałe wrzucisz do tego kosza — mówiąc to, Snape machnął różdżką, przywołując do niej sporych rozmiarów wiadro, identyczne z tym, które stało u jego boku. — Musisz zrobić to ręcznie, nie używając magii; w przeciwnym razie zaklęcie może niewłaściwie zareagować z którymś ze składników.
            Hermiona miała niemałe problemy z nieokazywanie zaskoczenia, w które wprawił ją stosunkowo spokojny i profesjonalny ton nauczyciela. Wydawał się zapomnieć, do kogo mówi. Było to tak niespodziewane, zwłaszcza po poprzednich złośliwościach, że na chwilę zaniemówiła; na szczęście Snape wydawał się na tyle zajęty swoją pracą, by nie zwrócić na to większej uwagi. Mimo to dziewczyna na chwilę spuściła głowę, nie wiedząc, jak zareagować na taką zmianę.
            — A czy nie będzie problemu, jeśli składniki się zmieszają? — Po chwili namysłu stwierdziła, że warto byłoby wykorzystać niecodzienną sytuację do zadania pytań, na które normalnie Snape raczej by jej nie pozwolił. — Ma pan tutaj ich bardzo wiele i mogę się założyć, że duża część z nich ze sobą reagują!
            Profesor pokręcił głową.
            — Bynajmniej. W tym przypadku nie ma takiej opcji, ponieważ na te wiadra został rzucony specjalny czar, który ma zapobiegać podobnym wypadkom. — Powrócił do swojego zwykłego, wrednego tonu: — Chyba nie myślałaś, że zaryzykowałbym, dając ci coś innego? Znając twoje możliwości, w tym samym czasie wrzuciłabyś najbardziej niebezpieczne składniki, jakie znajdują się w tym pokoju. Użyj czasem tego, co masz pomiędzy uszami, Granger!
            Teraz, gdy jej o tym powiedział, wydawało jej się to oczywiste.
            — Już pomijając sam fakt, że gdybyś uległa nieszczęśliwemu wypadkowi, miałbym zbyt wiele roboty z wypełnianiem papierów związanych ze śmiercią ucznia — dodał złośliwie po chwili ciszy.
            Odpowiedź wymknęła jej się, zanim zdążyła pomyśleć.
            — Czyli jestem bezpieczna?
            — Słucham? — Uniesienie brwi.
            — Powiedział pan, że gdyby coś mi się stało, miałby pan za dużo kłopotów.
            — Granger… Kolejne minus pięć punktów. Chyba zacznę to zapisywać — mruknął do siebie.
            Tym razem pohamowała się, gryząc się mocno w język. Śladem Snape’a wróciła do pracy, uznawszy, że chciałaby wydostać się z lochów przed północą. Zadanie okazało się łatwiejsze, niż wyglądało na to na początku, chociaż sięganie po słoiki sprawiało jej trochę trudności. Na szczęście po paru sytuacjach, gdy o mało co nie rozbiła cennych naczyń, rozlewając ich zawartość na siebie, Mistrza Eliksirów, ten spojrzał na nią z politowaniem i rzekł:
            — Czyżby panna Wiem-To-Wszystko nie wpadła na to, by wziąć krzesło lub użyć prostego zaklęcia lewitującego?
            Hermiona zarumieniła się, zdając sobie sprawę z tego, że już drugi raz w ciągu niespełna pół godziny wytknął jej coś, co było oczywistą oczywistością. Udało jej się ośmieszyć, jak nic! Kiedy skorzystała jednak z „rady” Snape’a, poszło jej o wiele sprawniej… A przynajmniej nie musiała się obawiać o to, że skończy cała w wątrobie pancernika lub dawno zeschniętych językach traszek. Tym razem dziękowała Merlinowi za to, że od czasu pierwszego szlabanu, gdy wróciła z poranionymi dłońmi, zaczęła nosić do lochów rękawice ze smoczej skóry. Jednak najbardziej w tym wszystkim przeszkadzał jej nie widok ciemnych, oślizgłych mas niewiadomego pochodzenia, ale zapach, który wydzielał się z wypełnionego już w połowie wiadra. Przyprawiał on ją niemalże o mdłości, a już na pewno powodował obrzydzenie i chęć ucieczki od niego jak najdalej. Ingrediencje, których używali podczas lekcji eliksirów, wydzielały subtelne wonie i jej nie przeszkadzały; Hermiona mogła nawet z czystym sumieniem rzec, że nawet je lubiła. Oczywiście nie zrobiłaby tego przy przyjaciołach, ale taka była prawda.
            Przez dość długi czas ani ona ani profesor Snape się nie odzywali (to akurat nie było dziwne, gdyż dziś był pierwszy dzień, gdy Mistrz Eliksirów odezwał się do niej; nie licząc wydawanych poleceń oraz zwyczajowego „dobry wieczór” i „do widzenia”.) pracując, w, bądź co bądź, dość przyjemnym milczeniu. Minęło już dobre półtorej godziny, gdy przerwała je Hermiona.
            — Panie profesorze… — zaczęła, wyciągając ku niemu małą fiolkę wypełnioną do połowy opalizującym, sypkim proszkiem. — Nie jestem pewna, co zrobić z tym… — nie znała jednak prawidłowej nazwy owego „czegoś”, więc skończyła niezdarnie — tym.
            Snape zwrócił się do niej z miną, która nie zachęcała do dalszej dyskusji, lecz gdy ujrzał zawartość naczynka, jego twarz nieco złagodniała. Ujął je w dłonie, traktując niemalże z namaszczeniem.
            — Ach tak — rzekł cicho. — Panno Granger, miała pani przed chwilą okazję trzymać w rękach jeden z najdroższych i najbardziej cennych składników na świecie.
            Hermiona zmarszczyła brwi, przeszukując w myślach listę ingrediencji, którym nadano takie miana. Kły i jad bazyliszka, pióra chimery (które całkiem przypadkiem stanowiły rdzeń jej różdżki), sok i kora z Drzewa Życia, krew jednorożca, tak rzadki, że niemal legendarny kwiat paproci, równie cenny Pulvis Arefe, niektóre kamienie szlachetne… Bursztyn z wyspy Coran… Woda z Księżycowego Źródła… Chwila. Opalizujący proszek? Przecież to nie może być…
            — Pulvis Arefe? Elfi pył? — spytała z niedowierzaniem.  


sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział XVII


               — Co tak długo? — zapytał Malfoy, kiedy Hermiona parę minut przed północą weszła do wspólnego salonu Prefektów Naczelnych.
            — Jesteś pewny, że chcesz wiedzieć? — odrzekła ta, przeciągając się z westchnieniem i podchodząc bliżej.
            Przez to znalazła się kręgu światła, jakie dawał ogień z płonącego kominka i porozstawiane w strategicznych miejscach świece. Oczy Ślizgona rozszerzyły się nieco na odrobinę niecodzienny widok.  Mianowicie Hermiona wyglądała, jakby ją zemdliło, nie wspominając już o dziwnym wymięciu ubrań i rozczochranych nawet bardziej niż zwykle włosach.
            — Na Merlina, Granger, co ci się stało? Wyglądasz, jakby ktoś się do ciebie dobierał! — stwierdził, nim zdążył pomyśleć. — Gdzie ty w ogóle byłaś?
            Obrzuciła go spojrzeniem typu co-ty-nie-powiesz, po czym westchnęła ciężko. Zanim odpowiedziała, odgarnęła zbłąkane kosmyki z oczu i uśmiechnęła się lekko, choć niezbyt szczerze. Jednak ktoś, kto nie znałby jej zbyt dobrze (a akurat Draco musiał przyznać, że przez ostatni miesiąc dowiedział się o niej wiele) mógłby pomyśleć, że ten grymas był szczery. Chociaż nie dało się ukryć, że w identyfikacji pomogło młodemu Malfoyowi to, że jako były Śmierciożerca musiał dobrze opanować swoje emocje i nawet lepiej odczytywać je u innych. Od Granger zaś niemal na milę biło rozgoryczenie i zmęczenie.
            — W Pokoju Wspólnym Gryffindoru, a gdzie miałam być?
            Wzruszył tylko ramionami.
            — Co ci jest? — zapytał ponownie.
            — Ron.
            — Wieprzlej? To — ogarnął gestem całą jej postać — jego sprawka?
            — Mhm…
            — W takim razie w czym problem? Z tego, co wiem, to twój narzeczonym, więc powinnaś być przyzwyczajona do jego umizgów. — Wzdrygnął się na samą myśl. — Jakkolwiek ohydne by się nie wydawały… Cholera, nadal pamiętam, jak wisiał na tej… Jak jej tam? Brown? Wiesz, tej z naszego roku.
            — Lavender — podpowiedziała Hermiona, chociaż jej mina wskazywała, że nie jest zadowolona z kierunku, w którym zmierzała ta rozmowa. — A co się stało, że jesteś taki ciekawski, Malfoy? Chyba nie masz nagłego napadu troski, co?
            Wyszczerzył zęby. Dziewczyna nie wiedziała, że w tym, co powiedziała, było trochę racji. W miarę upływu czasu zaczął się o nią odrobinę martwić – w końcu bez niej miałby marne szanse na rozwiązanie zagadki powrotu do żywych jego ojca chrzestnego. Jednak w gruncie rzeczy była to tylko część prawdy, bo naprawdę chciał wiedzieć, co ją gryzło; a najwyraźniej było to ściśle związane z Wieprzlejem, na którego w ten sposób mógł znaleźć coś upokarzającego. Akurat to się nie zmieniło: nadal nie cierpiał pozostałych dwóch trzecich Świętej Trójcy, choć Granger nawet trochę… polubił?
            — Nic z tych rzeczy — odrzekł, a złośliwy uśmieszek nie schodził z jego ust. — Jesteś wyraźnie poruszona, a w takim stanie nie ma szans, byśmy chociaż spróbowali poćwiczyć oklumencję. A musimy. Ominęliśmy już dwie lekcje i nie możemy sobie pozwolić, byś nie robiła większych postępów… Jakoś nie uśmiecha mi się znaleźć w moim soku dyniowym jakiejś obrzydliwej trucizny, bo nie potrafiłaś powściągnąć swoich myśli przy Snape’ie.
            — Proponujesz, żebym ci się zwierzyła, Malfoy?
            — Możesz to nazwać, jak chcesz. Jeśli nie powiesz, o co chodzi, opanuj się, bo chciałbym jeszcze przespać się przed śniadaniem… Bo dziś już nie mam na to szans.
            Hermiona zastanowiła się chwilę. Nie miała pojęcia, czy Malfoy miał tego świadomość, ale jego propozycja była dla niej bardzo na rękę. Już od pewnego czasu potrzebowała się komuś wygadać, kogoś się poradzić, ale nie miała do tego nikogo odpowiedniego: Harry odpadał z racji tego, że był przyjacielem Rona i pomimo wszystkich jego zalet dotrzymywanie tajemnicy zazwyczaj do nich nie należało. Sam Ron odpadał z przyczyn oczywistych… Ginny… Tutaj Hermiona miała niemały problem, bo nie wiedziała, co od połowy wakacji działo się z Weasleyówną. Dziewczyna najczęściej albo po prostu ją ignorowała, albo unikała (byłej?) przyjaciółki za wszelką cenę; zaś w sytuacjach, gdy już przebywały w swoim towarzystwie z inicjatywy osób trzecich, była po prostu wredna. Czasem zdawała się nawet gorsza od Malfoya w czasach jego świetności, co budziło wielki smutek Hermiony. Zaś poza tamtą trójką, tak naprawdę nie miała nikogo. Prawie wszyscy Gryfoni się od niej odwrócili; nawet nie prosili już jej o pomoc w pracach domowych… Hermiona była przez to trochę zagubiona, chociaż starała się tego nie okazywać, nie chcąc martwić przyjaciół. Jednak nie dało się ukryć, że męczyła ją trochę kwestia związana z Ronem.
            — Jesteś pewny, że chcesz słuchać o moich sprawach sercowych? — upewniła się kpiąco.
            Chłopak przez chwilę wyglądał, jakby miał ochotę uciec, jednak szybko się opanował.
            — Jeśli musisz… — mruknął w końcu nieco niechętnie. — Ale wybij sobie z głowy pomysł, że będę służyć za twoją stałą pocieszycielkę! To jednorazowa sytuacja, jedynie na potrzeby naszych zajęć.
            Hermiona parsknęła oburzeniem na widok świętego oburzenia pomieszanego z przerażeniem, które odmalowały się na jego twarzy na samą myśl o czymś podobnym. Jednak szybko się opanowała.
            — Nie wierzę, że ci to mówię. Tylko, Draco, to ważne… Nic ma nie opuścić tego pokoju, rozumiesz? Nic!
            — Jak chcesz. Słowo Ślizgona — mówiąc to, podniósł rękę do czoła w parodii harcerskiego salutu.
            — Jak mniemam, musi mi wystarczyć?
            — Dokładnie — odrzekł bez cienia skrępowania. — Wtedy jakoś mi zaufałaś i nikt niczego się nie dowiedział.
            — Nie miałam większego wyboru, nie pamiętasz? Że już nie wspomnę o tym, że mnie szantażowałeś zmianą zdania, jeśli nie zgodzę się na twoje warunki!
            — Trzeba walczyć o swoje! Nie powiedziałem nic mojemu ojcu chrzestnemu, więc co za różnica…
            Przewróciła oczami, przypominając sobie uczucie strachu, które ją ogarnęło, kiedy wpadła na Malfoya, uciekając przed wściekłym profesorem Snapem. Nie dało się ukryć, że mógł ją wtedy wydać, nie wiedząc nawet, o co chodzi, a nie zrobił tego – była mu za to bardzo wdzięczna, sama nie mając pewności, czy zachowałaby się podobnie na jego miejscu. W końcu gdyby pojawiła się okazja wkopania Malfoya, wtenczas wątpiła, czyby zastanawiała się nad tym chociaż chwilę. Pewne zachowania zostały głęboko zakorzenione, a jego docinki nadal świeże w pamięci. Fakt, teraz było inaczej, ale wtedy…
            — Wiem i już mówiłam, że mam wobec ciebie z tego powodu dług, co niezbyt mi się uśmiecha. Nawet nie wspominając o ostatniej sytuacji… Przecież ja się z tego nigdy nie wypłacę! — mruknęła do siebie.
            Na twarzy Dracona zagościł najbardziej ślizgoński uśmieszek, jaki kiedykolwiek widziała, nie pozostawiając wątpliwości co do niegdysiejszej decyzji Tiary Przydziału.
            — Wiem.
            — Nie wątpię. — Pokręciła głową, starając się zebrać myśli i odwagę, by powiedzieć wszystko, co nie dawało jej spokoju.
            — Granger, wiem, że ta dyskusja jest niezmiernie interesująca… Szczególnie, że prowadzisz ją ze mną, ale przypomnę ci, że nie mam całej nocy i nie mam ochoty spędzać jej na pogaduszkach z tobą; wolę się w końcu przespać. Spójrz na te worki pod oczami – one mnie szpecą! A nie chcesz, bym został oszpecony, prawda?
            — No oczywiście! Przecież co to by była za strata! — jej ton wręcz ociekał sarkazmem.
            — No widzisz. Dlatego mów, co masz mówić i zabierajmy się w końcu do roboty — stwierdził z całym przekonaniem i pewnością siebie. — Wiesz, że muszę wcześniej wstać. Żeby tak — tu wskazał na siebie — wyglądać, trzeba czasu!
            Nie miał pojęcia, czy Hermiona zrozumie, co miał zamiar osiągnąć swoim głupkowatym zachowaniem i nieco dziwnymi uwagami. Po prostu chciał jej dać trochę czasu na namysł i przy okazji poprawić trochę humor. Jednak nie ulegało wątpliwościom, że w jego słowach było dużo racji – jako że nadal mieli wspólną łazienkę, Hermiona nieraz odczuła na sobie to, jak bardzo Draco dbał o swój wygląd. Nie dość, że miał więcej kosmetyków, niż wszystkie dziewczyny z siódmego roku razem wzięte (a patrząc na taką Lavender to był nie lada wyczyn) to na pielęgnacji swojej urody spędzał najczęściej bitą godzinę, jeśli nie dwie… W końcu, po wielu kłótniach, Hermiona nauczyła się, że musi wstawać albo wcześniej od niego, lub szykować się na ostatnią chwilę… Jak było do przewidzenia, skończyło się na tym, że Gryfonka, zupełnie nieprzytomna, musiała zwlekać się z łóżka prawie bladym świtem, żeby zdążyć przed swoim uciążliwym współlokatorem.
         

— Więc? — Draco spojrzał na dziewczynę z oczekiwaniem. — Ziemia do Granger! — Kiedy nie odpowiedziała, zamachał jej dłonią przed oczami.
            Hermiona zamrugała, po czym głośno przełknęła ślinę i zaczęła mówić. Teraz, kiedy komuś o tym opowiadała, wszystkie obawy wydały jej się głupie i błahe – żeby już nie rzec, że zupełnie niepotrzebne. O dziwo jednak Malfoy nie wyraził tego na głos, ba! nawet ani razu jej nie przerwał.
            — To wszystko? — zapytał w końcu.
            Przytaknęła, patrząc na niego i czekając na jakąkolwiek reakcję, choćby miało być to zupełne jej wyśmianie.
            — Tak.
            — Hmmm… — zastanowił się. — Skoro masz takie odczucia względem Wieprzleja, czemu zgodziłaś się za niego wyjść?
            Hermiona spodziewała się wszystkiego, ale nie podobnego pytania, szczególnie, że zostało zadane ze spokojem, bez śladu zwykłej pogardy. To jednak nie było jeszcze aż tak złe; gorszym okazał się fakt, że nie miała pojęcia, jak na nie odpowiedzieć. Dopiero po chwili zdołała na tyle wyjść z szoku, żeby wydukać:
            — Ja… Nie wiem.
            — Jak to nie wiesz? — W głosie Malfoya pojawiły się znane nutki wyższości. Jednak w tym przypadku wydawało to się w miarę usprawiedliwione.
            — Normalnie! Oświadczył mi od razu, kiedy udało nam się wygrać Ostatnią Bitwę. Wtedy wydawało mi się to dobrym pomysłem, szczególnie, że byłam pewna, że go kocham i że nic lepszego nie mogło mnie spotkać. A teraz, nie wiem, czemu, zaczęłam mieć co do tego wątpliwości… — stwierdziła. — Ale zostawmy to. Nie ma sensu roztrząsać problemów, które tak naprawdę nawet się jeszcze nie pojawiły.
            Malfoy wzruszył ramionami.
            — Jak sobie chcesz, dla mnie to całkowicie obojętne. Czyli zaczynamy?
            — Na to wychodzi.
            — W takim razie przygotuj się. Wiesz, których wspomnień będę szukał i właśnie te masz ukryć… Już z oklumencją jako taką radzisz sobie w miarę dobrze, więc teraz spróbuj poddać mi fałszywe obrazy. Wprawdzie najbardziej wiarygodne byłyby, jeśli odtworzylibyśmy je na żywo, ale… Po prostu spróbuj, okay?
            Skończyli ponad godzinę później, kiedy w końcu Hermionie udało się pokazać Malfoyowi fałszywy powód, dla którego ze sobą rozmawiali. Niestety nie trwało to długo, bo wystarczyło, by chłopak użył większego nacisku, a prawdziwe wspomnienia zaczęły wypływać, dominując przekaz. Na szczęście Gryfonka szybko poradziła sobie z ich ukryciem; wiedzieli jednak, że taka reakcja nie wystarczy, jeśli do jej głowy dobrałby się profesor Snape… Ten, w przeciwieństwie do Malfoya, nie miałby skrupułów, by przestać być delikatnym. Aczkolwiek Hermiona i tak po każdym rzuconym zaklęciu orientowała się, że nie siedzi już wygodnie w fotelu, a leży bądź klęczy na podłodze.
            Już miała pożegnać Draco, gdy ten zatrzymał ją ruchem ręki.
            — Mam pomysł. Możesz spróbować przeczytać o jeszcze innych metodach oklumencji z ksiąg, które musiałem studiować, gdy sam się tego uczyłem. Wątpię, by była jakakolwiek szansa, by on ich nie znał, ale warto spróbować. Potem możemy je przećwiczyć… A z tego, co pamiętam, jest tam dużo o fałszywych obrazach — powiedział z namysłem.
            Usta Hermiony rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Zawsze, gdy wcześniej o czymś przeczytała, łatwiej było jej się tego nauczyć; w całości wtedy polegała na wiedzy, którą wyniosła z ksiąg. Nie znała lepszej metody – a ta zawsze działała. Poniekąd, to w dużej części dzięki książkom osiągała tak wysokie wyniki… Chociaż profesor Snape z upodobaniem jej to wypominał, nienawidząc idealnych odpowiedzi, których zawsze udzielała na jego lekcjach. Problem jednak tkwił w tym, że jej definicje nie odbiegały wielce od tych w podręcznikach.
            — Świetnie. — Zmarszczyła brwi. — Raczej nie znajdę ich w bibliotece, prawda?
            Pokiwał głową.
            — Naprawdę myślisz, że daliby coś takiego, nawet do Działu Ksiąg Zakazanych? Przecież w sumie większość uczniów nie ma większych problemów, żeby się tam dostać; a stary Drops zawsze używał legilimencji… To dlatego zawsze o wszystkim wiedział. Byłoby mu nie na rękę, gdyby zbyt wiele osób dowiedziało się o oklumencji.
            — Profesor Dumbledore?
            — Taak. — Przewrócił oczami. — Co to się stało, że złota Gryfonka Granger nie broni waszego ukochanego świętego dropsoholika?
            — On nie był święty… Nikt nie jest. Jednak o zmarłych powinno się mówić dobrze albo wcale — powtórzyła słowa, które nieraz słyszała w swoim rodzinnym domu. — Nie mają nawet możliwości się bronić.
            Mimo tego niejakiego upomnienia Hermiona nie zanegowała słów Draco. Teraz, gdy jej o tym powiedział, wydało jej się oczywiste, że Dumbledore zwykł uprawiać legilimencji. Dziwiło ją tylko, że wcześniej na to nie wpadła. W końcu stało się jasne, dlaczego były dyrektor był niemal wszechwiedzący.
            — No oczywiście. Bo przecież każdego po śmierci się wybiela… Och. Są tylko pewne wyjątki… — W jego głosie wyraźnie słychać było zmęczenie i rezygnację.
Hermiona nie musiała pytać, by wiedzieć, że mówi o swoich rodzicach… A raczej matce. Po wojnie Draco został półsierotą; Narcyzę trafiło mordercze zaklęcie w bitewnym zgiełku. Kobieta nie walczyła jednak ze Śmierciożercami – podobnie jak syn zmieniła strony. To jednak nie zmieniało faktu, że nadal pośmiertelnie traktowano ją jak popleczniczkę Voldemorta.
Nie odpowiedziała, nie wiedząc, co rzec na jego uwagę. Zabrakło jej słów, a to nie zdarzało się jej często.
— Postaram się załatwić ci te księgi na jutro lub pojutrze… Zależy, kiedy uda mi się namówić Snape’a, żeby znów mi je pożyczył i wymyślić na to w miarę wiarygodne wytłumaczenie. On ma jedyne kopie, nie licząc tych, które są w posiadaniu mojego ojca, w Malfoy Manor — rzekł w końcu, przerywając niezręczną ciszę, która zapadła. Zerknął na nią i wykrzywił usta w dziwnym grymasie. — Lepiej, żeby nigdy się nie dowiedział, w czyje ręce się dostaną.
Wiedziała, że ma absolutną rację. Jednak Malfoy był na tyle beznadziejnym nauczycielem, że wydawało się to najlepszym sposobem, by ukryć prawdę przed profesorem Snape’em. Szkoda tylko, że gdyby coś nie wyszło, Mistrz Eliksirów dowiedziałby się o wszystkim. Nawet jej szlaban byłby niczym w porównaniu z tym, co by wtenczas zrobił.

~*~*~

A teraz małe ogłoszenie: powiem szczerze, że mam trochę trudności z pisaniem tego opowiadania, a na jego miejsce pojawiły się kolejne pomysły (dwa z nich już zaczęłam realizować), projekty osadzone w świecie Piratów z Karaibów oraz Sherlocka Holmesa (jak widać, będzie raczej historycznie). Mimo to tego konkretnego fanfiction bynajmniej nie porzucam, bez obaw! 
Mam za  to pytanie: nie zna ktoś z was osoby, która byłaby skłonna wykonać mi szablon z "Piratów..."? Równie wdzięczna byłabym za informacje o żeglarstwie w połowie XVIII wieku, slangu piratów i marynarzy, budowie statków i wszystkim, co z tym związane. Będę dozgonnie wdzięczna!