— Panno Granger, panie
Malfoy, zaczekajcie chwilę, proszę — powiedziała jeszcze profesor McGonagall,
zanim rzeczona dwójka wstała ze swoim miejsc w Wielkiej Sali. — Prefekci,
proszę zaprowadzić uczniów do dormitoriów. A was — pani profesor zmierzyła
wspomnianą parę wzrokiem, czekając, aż wrzawa nieco się uciszy i oboje usłyszą
jej polecenie pomimo dzielącej ich
odległości — oczekuję za piętnaście minut w moim gabinecie.
Słysząc to, młodzież zaczęła się podnosić i powoli, wśród
śmiechów i gwaru, opuszczać Wielką Salę za prefektami, kierując się w stronę
swoich pokojów wspólnych. Jedynie pierwszoroczniaki łypały dookoła z nieustanną
ciekawością, nie bardzo wiedząc, co robić. Na szczęście prefekci przejęli
inicjatywę i pozbawili ich problemu błądzenia po przepastnych korytarzach
Hogwartu, przywołując pierwszorocznych do siebie i z uśmiechem wyprowadzając z
Wielkiej Sali. W końcu przy stole Gryffindoru pozostali jedynie Harry, Ron i
Hermiona, wpatrujący się w siedzącego po drugiej stronie Wielkiej Sali Malfoya.
Hermiona spojrzała na swoich przyjaciół ze strachem
przemieszanym z ciekawością. Czego McGonagall chciała od niej... I przede
wszystkim po co był im potrzebny Malfoy? W końcu to, co zasugerowała jej w
pociągu Ginny było po prostu niemożliwe, niewykonalne i nienormalne! Draco
Malfoy prefektem naczelnym? Jeszcze gdyby został mianowany tylko prefektem w swoim własnym domu, mogłaby to zrozumieć, bo mimo
wszystko jego ojciec nadal miał cenne wpływy… Ale naczelnym, który miałby wraz
z nią nadzorować całą szkołę?! To było tak niewiarygodne, że zachciało jej się
śmiać. Ludzie mogli się zmieniać, ale to nie jest powód, by nagle zacząć bezgranicznie
im ufać. W końcu Malfoy już nieraz pokazał, co dla niego znaczy nowiutka,
błyszcząca odznaka, wykorzystując przyznaną mu władzę w każdy możliwy sposób i
nadużywając jej na każdym kroku.
— Poczekamy na ciebie w pokoju wspólnym, jeśli chcesz —
zaproponował w końcu Ron, wyrywając ją z tych mało przyjemnych rozmyślań. —
Potem będziesz mogła nam opowiedzieć, czego od ciebie chciała. I co z tym
wspólnego ma ta cholerna szuja.
Dziewczyna na te słowa tylko przewróciła oczami i
pocałowała go szybko.
— To widzimy się za jakiś czas. Postaram się załatwić to jak
najszybciej, ale nic nie obiecuję, więc jakbym nie pojawiła się za jakąś
godzinę czy półtora, idźcie spać. Najwyżej opowiem wam o wszystkim jutro. —
Uśmiechnęła się, machając im, gdy wychodzili.
Kiedy Harry i Ron zniknęli za drzwiami, na powrót pogrążyła
się w myślach. Wyrwała ją z nich dopiero dłoń, która delikatnie oparła się o jej
ramię.
— Granger. — Usłyszała zimny głos, zupełnie niepasujący
do tego dotyku.
— Malfoy. — Odwróciła się, przy okazji strząsając jego
dłoń. — Co ty tu robisz? — Co jak co, ale jego obecność przy stole Gryfonów nie
była czymś normalnym, a wręcz przeciwnie. W ciągu tych sześciu lat, które
spędziła w Hogwarcie, widziała go w tym miejscu bodajże parę razy... I nigdy nie
była to przyjacielska wizyta.
— McGonagall mnie przysłała. Mam ci przypomnieć, że mamy
do niej iść.
Przewróciła oczami, nie wierząc mu.
— A tak serio?
— Sugerujesz, że kłamię, Granger? — Jego stalowoszare
oczy zmrużyły się
w nieskrywanej złości, co nie wróżyło nic dobrego.
w nieskrywanej złości, co nie wróżyło nic dobrego.
Jednak był pewien szczegół, którego chłopak najwyraźniej
nie wziął pod uwagę: a mianowicie taki, że Hermiona nie była już tą
przestraszoną pierwszoklasistką, bojącą się tego arystokraty od siedmiu
boleści. O nie, te czasy minęły bezpowrotnie. Ostatni rok wycisnął na niej
piętno, sprawił, że dorosła i przestała się wszystkim tak bardzo przejmować.
Wtedy naprawdę były ważniejsze zmartwienia, na które należało zwrócić uwagę,
aniżeli Malfoy i jego docinki, choć nie mogła powiedzieć, że te w ogóle jej nie
ruszały. Przyzwyczaiła się jednak do niepochlebnych spojrzeń, których jej,
szlamie, nie szczędzono, dlatego groźna mina Ślizgona nie zrobiła na niej
większego wrażenia.
— Nie. — Minęła go, podnosząc dumnie głowę i ze śmiechem
odnotowując, że zdziwiła go tym... A przynajmniej można było to wywnioskować po
jego nieco zdezorientowanej minie. — Ja to wiem. McGonagall nigdy nie prosiłaby
cię o nic, Malfoy. Wszyscy pamiętają, kim jesteś. — Zerknęła znacząco na jego
lewe przedramię.
Znieruchomiał.
Jak ta szlama
śmiała mu to wypominać? Od dawna próbował o tym zapomnieć, a ona... Zabrakło
mu słów. Najgorsze było to, że miała rację i nic, co by powiedział, tego nie
zmieniało. Mógł wymyślać cięte riposty, rzucać obelgami jak z rękawa, ale fakt
pozostawał faktem: dla całego Hogwartu nadal był śmierciożercą, który najlepsze,
co mógłby zrobić dla świata to umrzeć w możliwie jak największych męczarniach. Wypuścił
ze świstem powietrze, tracąc ochotę na jakąkolwiek dalszą sprzeczkę z idącą
obok dziewczyną, która – mniej lub bardziej świadomie – ugodziła w nim
najczulszy, najbardziej delikatny punkt. Jego sylwetka jakby zapadła się w
sobie, gdy opuścił głowę, by nie ujrzała emocji kłębiących się w jego zimnych
oczach. Niektórych rzeczy nie potrafił ukryć nawet arystokrata taki jak on.
Bez słowa podążał za nią aż do gabinetu McGonagall. Zaraz
jednak musieli zawrócić, bo przypomnieli sobie, że kobieta już w nim nie urzęduje,
obierając w posiadanie – z nieskrywaną niechęcią – gabinet dyrektora. Po schodach
podążyli na kolejne piętro, wiedząc już, że się spóźnili. Na Malfoyu nie
zrobiło to większego wrażenia, czego nie można było powiedzieć o towarzyszącej
mu dziewczynie. Hermiona raz po raz zerkała na zegarek na dłoni i z każdą
mijającą chwilą przyśpieszała niemal do biegu. Chłopaka jednak to nie
obchodziło. Szedł spacerowym krokiem i, wcisnąwszy dłonie w kieszenie ciemnych
spodni, obserwował mijane portrety z typowym dla niego drwiącym uśmieszkiem,
który powrócił, gdy tylko na powrót się opanował. Postacie w ramach nie były mu
dłużne, bo twardo odwzajemniały spojrzenie. Niektóre zerkały na niego z
pogardą, u innych zaś było to swoiste obrzydzenie pomieszane ze strachem.
— Zdrajca... — Niósł się niczym wiatr cichy szept ich dawno
namalowanych ust.
Wbrew sobie odetchnął z ulgą, gdy już stali przed
drzwiami dawnej siedziby Dumbledore'a, obecnie zajmowanej przez McGonagall. W
końcu nie musiał słuchać głosów, które towarzyszyły mu, gdziekolwiek się pojawił
od chwili przybycia do Hogwartu.
Jeśli młody Malfoy miał być szczery, sam się dziwił
byłemu dyrektorowi, że ten się zgodził, aby kontynuował naukę. Dokładnie rzecz
biorąc: zastrzegł to w swoim testamencie. Niesamowite, by ktokolwiek prosił, aby
jego niedoszły zabójca nie tylko uszedł bezkarnie, ale nawet dostał swoistą
nagrodę w postaci możliwości ukończenia szkoły. Śmierciożerca w Hogwarcie – pomyślał Draco i mimowolnie uśmiechnął
się pod nosem. Jednak Dumbledore to Dumbledore. Nic nie dziwiło Malfoya
bardziej niż Dropsowa zdolność do wybaczania i dostrzegania dobra w każdym,
nawet w Voldemorcie. Tylko on mógł coś takiego znaleźć w przesiąkniętym do
szpiku kości złem czarnoksiężniku, czym nieświadomie zaskarbił sobie niechętny
szacunek młodzieńca.
Z tych oto rozmyślań wyrwał go dopiero surowy głos
profesorki.
— Spóźniliście się.
Nie zdziwiło go, że Granger momentalnie spłonęła
rumieńcem i zaczęła się usprawiedliwiać.
— Bardzo przepraszamy, pani profesor. Obiecuję, że to się
więcej nie powtórzy... Musiałam jeszcze porozmawiać z Harrym i Ronem, i nie
zauważyliśmy, kiedy minęło to piętnaście minut! — A Malfoy stwierdził, że nie ma potrzeby się śpieszyć, dodała w
myślach, nie mając pojęcia, czemu zdecydowała się nie wkopywać Ślizgona.
— Proszę się uspokoić, panno Granger. — Profesor
McGonagall rzuciła jej ostre spojrzenie zza drucianych oprawek swoich okularów.
Po chwili jednak jej wzrok znacznie złagodniał. — Rozumiem, że mieliście bardzo
wiele do omówienia. Tym razem nie wyciągnę konsekwencji, bo jest to mimo
wszystko wytłumaczenie, ale jeśli to
jeszcze kiedykolwiek będzie miało miejsce... Nie byłoby właściwie w pierwszym
tygodniu karać prefektów naczelnych, nie uważasz?
Obok siebie dosłyszała ciche prychnięcie.
— Też mi coś... — Malfoy nie mógł się powstrzymać. Nie
cierpiał McGonagall, od kiedy zobaczył ją w pierwszej klasie. Może miało to
związek z tym, że nie pobłażała Ślizgonom jak Snape… Chociaż nie było
wątpliwości, że przyczyniły się do tego także szlabany, które już nieraz
dostawał od profesorki, a których nawet opiekunowi jego domu i samemu
Lucjuszowi nie udawało się w większości odwołać. To już do końca zniechęciło
chłopaka do niej. A bynajmniej nie była to wrogość nieodwzajemniona, choć
nauczycielka transmutacji nie okazywała tego tak otwarcie.
— Panie Malfoy, chciałby pan coś dodać? — Kiedy młodzieniec
się nie odezwał, kontynuowała. — Proszę pamiętać, że jest pan tutaj tylko i
wyłącznie na życzenie profesora Dumbledore'a. Od początku byłam przeciwna pana
kontynuowaniu nauki w Hogwarcie, więc uprzejmie proszę o nie nadużywanie mojej
cierpliwości, dobrze? Dziękuję. — Przerwała na chwilę, patrząc na osłupiałą
twarz Hermiony. — Ale zmierzając do sedna. Już wiecie, że
w tym roku oboje będziecie pełnić funkcje prefektów naczelnych. To wprawdzie wasz ostatni rok, ale patrząc na wyniki, które osiągaliście w poprzednich latach, myślę, że nie będziecie mieć większego problemu z waszymi obowiązkami. Jeśli jednak nie czujecie się na siłach podjęcia się tego zadania, musicie powiedzieć mi to teraz.
w tym roku oboje będziecie pełnić funkcje prefektów naczelnych. To wprawdzie wasz ostatni rok, ale patrząc na wyniki, które osiągaliście w poprzednich latach, myślę, że nie będziecie mieć większego problemu z waszymi obowiązkami. Jeśli jednak nie czujecie się na siłach podjęcia się tego zadania, musicie powiedzieć mi to teraz.
Jednak ani Hermiona ani Draco nie zamierzali zrezygnować,
dając tym samym satysfakcję drugiemu. Teraz tylko patrzyli na siebie nawzajem,
czekając, aż to drugie się podda. Nic takiego jednak nie nastąpiło, więc
nauczycielka mówiła dalej:
— Ponieważ
byliście już prefektami, rozumiem, że orientujecie się, jak będzie wyglądało
to, co będziecie robić przez cały kolejny rok. Co środę macie obowiązek
patrolować w nocy zamek i błonia. Jeśli chodzi o podział dyżurów, które możecie
pełnić również osobno, daję wam w tej kwestii wolną rękę, choć wasze ustalenia
musicie skonsultować ze mną. Na waszych barkach spoczywa również organizacja
pracy pozostałych prefektów oraz nadzór nad wszystkimi imprezami, które będą
się w tym roku odbywać w zamku. Nie muszę wam chyba mówić, że za wykroczenie
możecie odejmować punkty wszystkim domom, a także dawać szlabany, które potem
będziecie czasem nadzorować. Co ja jeszcze...
W tej chwili Draco wyłączył się kompletnie i przestał
słuchać profesorki. Wszystko to już wiedział, a wątpił, by nagle pojawiły się
nowe zasady. Znał swoje przywileje... W końcu skądś trzeba wiedzieć, czego
można nadużywać. Na samą myśl o tym na jego twarz wstąpił uśmiech zadowolenia z
siebie.
— Czy wszystko jasne? — dokończyła profesor McGonagall.
Pokiwali głowami i zaczęli kierować swoje kroki do drzwi,
kiedy Hermiona sobie o czymś przypomniała.
— Pani profesor, a co z naszym dormitorium?
— Ach, tak, oczywiście... Wejścia do niego znajdują się
niedaleko wejść do waszych pokojów wspólnych. Dormitorium jest połączone,
abyście nie musieli biegać po całym zamku, żeby się ze sobą skontaktować.
Łazienkę jak na razie również macie wspólną, ale najprawdopodobniej zmienimy to
jeszcze przed Bożym Narodzeniem, tak więc bez obaw. Zaraz wszystko wam pokażę.
Najpierw jednak pójdziemy do lochów, gdzie znajduje się nowy pokój pana Malfoya.
Po parunastu minutach stali już przed ścianą, która
oddzielała ich od pokoju wspólnego Ślizgonów. Hermiona zastanawiała się, czy
pomimo upływu pięciu lat coś się tam zmieniło. W drugiej klasie Harry i Ron
dostali się do środka – oczywiście łamiąc po drodze większość, jeśli nie
wszystkie punkty regulaminu – jako Grabbe i Goyle. Hermionie stety lub niestety
się to nie udało. Jednak nic nie straciła, bo wizyta chłopaków niewiele dała.
Dowiedzieli się tylko, że lochy nie były zbyt przytulnym miejscem do
mieszkania. Wtedy nawet radość z tego, że udało jej się – chyba jako jedynej
drugoklasistce w historii – uwarzyć samodzielnie Eliksir Wielosokowy nie
zdołała odsunąć na bok uczucia wstydu, którego doświadczyła, gdy zdała sobie sprawę,
że włos Millicenty okazał się być sierścią jej kota. W efekcie dziewczyna
spędziła w Skrzydle Szpitalnym dość długi czas, zanim udało się jej w końcu
pozbyć wąsów i ogona. I chociaż teraz wspominała tamto wydarzenie ze śmiechem,
wtenczas wcale jej do niego nie było...
McGonagall zapukała trzy razy w wystającą cegłę obok
pochodni, gdzie zaraz pojawił się zarys drzwi. Wymamrotała cicho parę słów po
łacinie, a te powoli się uchyliły.
— Proszę, oto pana wejście, Malfoy. Jeśli pan chce, może
zmienić hasło.
Przesunęła się, aby wpuścić chłopaka, który nie
zaszczycając ich ani jednym spojrzeniem, wszedł do środka i zamknął drzwi, nim
Hermiona zdążyła choćby zerknąć do środka. Nie przybrały one jednak, jak się
spodziewała, poprzedniego wyglądu, doskonale wkomponowując się w ścianę.
Zamiast tego na ciemnym drewnie pojawiła się posrebrzana plakietka z napisem:
"DRACON MALFOY - PREFEKT NACZELNY". Pod napisem widniał niewielki wąż
– godło Slytherinu. Dziewczyna domyśliła się, że było to po to, by uczniowie miejący
sprawę do prefektów nie musieli się zbytnio trudzić ze znalezieniem ich kwater,
z czym mogliby mieć niejaki problem, gdyby drzwi były ukryte tak jak wcześniej.
Kiedy kobiety wyszły z lochów, Hermiona uznała, że to
odpowiedni moment, aby zapytać o coś, co od rozmowy z Ginny uparcie chodziło
jej po głowie.
— Profesor McGonagall, czy nie mogłabym zostać w starym
dormitorium? — Jej głos przybrał błagalny ton, kiedy patrzyła na stojącą obok
kobietę. — Naprawdę wolałabym się nigdzie nie przenosić...
Nauczycielka westchnęła.
— Chwilowo możesz zostać tam, gdzie jesteś — powiedziała
w końcu. — Ale nie obiecuję, że długo tak zostanie, co najwyżej miesiąc, może
dwa... Znasz w końcu przepisy. Na wszelki wypadek wiesz jednak, gdzie szukać pana
Malfoya, więc na razie nie powinno być większych problemów. Muszę cię jednak
prosić, byś spróbowała się z nim jakoś dogadać. W końcu będziecie spędzać sporo
czasu razem. Poza tym postaraj się przebywać w swoim nowym pokoju dość często,
ponieważ Krukoni i Puchoni nie znają hasła do wieży Gryffindoru, a również mogą
mieć do ciebie sprawę... A szczerze wątpię, by mieli ochotę zwracać się z nimi
do pana Malfoya. — Ostatnie słowa wyrzekła, uśmiechając się w sposób, który
zupełnie nie pasował do niej, a który bynajmniej nie trącił sympatią do
Ślizgona.
Rozmawiając dość luźno, dotarły do drugiej części zamku,
gdzie znajdowała się wieża Gryffindoru. Kobieta szybko pokazała jej miejsce, w
którym ukryte były drzwi do wspólnego dormitorium, a raczej czegoś w rodzaju
salonu, którego na razie – dzięki Bogu – nie musiała dzielić z Malfoyem. Obok też
znajdowały się drzwi do pokoju prefekt naczelnej. Co ciekawe, okazało się, że
hasło było identyczne, jak to w lochach. Hermiona nie wiedziała, jak wygląda
pokój chłopaka, ale ten należący do niej od razu przypadł jej do gustu.
Wprawdzie urządzono go z przepychem, ale wnętrze się jej podobało. Szczególnie
zachwyciło ją drewniane łóżko – a raczej łoże, bo z powodzeniem zmieściłyby się
na niej co najmniej trzy osoby takie jak ona – z rzeźbionymi kolumienkami,
stojące na środku pomieszczenia, nakryte bordowym kocem, na którym leżało
mnóstwo złotych poduszek. W podobnej kolorystyce utrzymana była reszta pokoju.
Wszędzie królowały barwy jej domu. Meble były staromodne i ciężkie, czyli
takie, jakie lubiła. Pod oknem stało drewniane biurko, na które padała teraz
srebrna poświata księżyca. Poza tym światło dawały tylko migotliwe promyki
świec i ogień trzaskający w kominku. Wszystko to tworzyło bardzo miłą
atmosferę, która z miejsca się jej spodobała. Jedynym, co ją stanowczo
odrzucało, była świadomość obecności Malfoya tuż za ścianą. Nie miała pojęcia,
jak to zrobiono, lecz mimo iż oba wejścia dzieliło ponad pół zamku, byli tak
blisko siebie. Normalnie byłaby zachwycona taką magią i nie omieszkałaby
zapytać profesor McGonagall, jak to możliwe, jednak w tych okolicznościach...
Wyszła z sypialni, z żalem rzucając ostatnie spojrzenie
na przepiękne pomieszczenie, po czym szybko przeszła do portretu Grubej Damy,
która oczywiście spała. I nie była zachwycona, że ktoś ją budzi, nawet jeśli
Hermiona była prefektem. Kobieta z obrazu musiała jednak ustąpić, gdy Gryfonka
podała jej hasło. Z niezadowoleniem mrucząc pod nosem, odsłoniła przejście
prowadzące do Pokoju Wspólnego, gdzie już czekali na nią Harry i Ron.
— Hermiona! No w końcu! — Przyjaciele rzucili jej się na
szyję, tym samym niemal zwalając dziewczynę z nóg. Zachowywali się, jakby nie
było jej parę miesięcy, a nie co najwyżej godzinę... Góra dwie. — Opowiadaj! Kto jest drugim prefektem?
— McGonagall zgodziła się, żebyś została z nami? — Jeden
przez drugiego zasypywali Hermionę pytaniami, nadal przygniatając ją do podłogi
i wydając się o tym zupełnie nie pamiętać.
— Spokojnie! Ron, błagam, zleź w końcu ze mnie, bo nie
mogę już prawie oddychać — wydyszała, zwalając ich z siebie ze śmiechem. — Na
szczęście mogę tu zostać, to jest ta dobra wiadomość... Chociaż nie wiadomo,
czy w najbliższych miesiącach nie będę musiała przenieść się do pokoju prefekt
naczelnej, ale McGonagall powiedziała, że jak na razie nie ma takiej potrzeby.
— A ta zła? — dopowiedział Harry, poprawiając okrągłe
okulary, które niemal zleciały mu z nosa.
— Drugi prefekt.
— Co z nim nie tak?
— To Malfoy — rzekła z grobową miną, od razu tracąc
humor. — Nie mam pojęcia, jak to się stało ani kogo przekupił, czy komu
zagroził, ale wygląda na to, przez to będę musiała się użerać z tą tlenioną
fretką przez cały cholerny rok! Nie wiem jak ja to wytrzymam...
— Co?! — wykrzyknęli chórem, patrząc na nią z
przerażeniem w oczach. — Przecież McGonagall nie mogła...
— A jednak.
— No chyba żeby Malfoy uległ jakiemuś tajemniczemu
wypadkowi — uśmiechnął się Harry, a jego oczy nagle jakby rozbłysły, co
sprawiło, że Hermiona straciła pewność, że przyjaciel żartuje. I w niczym nie
pomagała świadomość, że w czasie Ostatniej Bitwy Ślizgon na dobrą sprawę
walczył ramię w ramię z nimi przeciw Voldemortowi. Najwyraźniej faktycznie
Malfoyowi i Harry'emu zawieszenie broni nie było pisane, gdyż jak nie jeden to
drugi nagle psuł cienką nić porozumienia, która chwilami nawiązywała się
pomiędzy chłopakami.
— Jakbyś musiał ukryć ciało, służę pomocą! – dodał Ron,
wybuchając śmiechem na myśl o rozprawieniu się ze Ślizgonem raz a porządnie.
Hermiona mimo wszystko zawtórowała im śmiechem, jednakże
po paru minutach przywróciła się do porządku.
— Żarty żartami, ale macie mi obiecać, że nic mu nie
zrobicie... A przynajmniej nie pierwsi, dobrze? — rzekła, patrząc na nich z
mieszanymi uczuciami. W końcu jako prefekt musiała dbać o innych uczniów, nawet
jeśli chodziło o chronienie Malfoya przed mało pokojowymi zamiarami swoich
przyjaciół.
Harry tylko przewrócił oczami i przytaknął, choć nikt nie
dałby głowy, że za plecami nie skrzyżował palców. Ron natomiast nagle odsunął
się od nich i usiadł przy kominku, w milczeniu wpatrując się w ogień.
— Czyli będziesz musiała przebywać z nim? — odezwał się
po długiej chwili.
Na pierwszy rzut oka widać było, że jest zazdrosny.
Ostatnio często się tak zachowywał, kiedy tylko usłyszał o jakimkolwiek chłopaku,
z którym Hermiona choćby rozmawiała, a który nie należał do grona ich
przyjaciół. Byli zaręczeni, ale on nadal myślał, że gdy tylko się odwróci, ktoś
mu ją zabierze. Nie trzeba wspominać, iż te obawy były zupełnie bezpodstawnie,
bo Hermionie ani w głowie była zdrada. Trochę ją to denerwowało, często nawet tego
nie ukrywała, jednak też nie robiła z tego wielkiej afery, bo mimo wszystko
sprawiało jej to przyjemność. Jedyne, co ją dziwiło, to to, że Ron mógł być
zazdrosny o Malfoya. Rozumiała, że go nienawidził z całego serca, jednak... to
był MALFOY! Już prędzej mógłby oskarżyć ją o to, że kombinuje coś przeciwko
niemu z Harrym albo Nevillem!
— Niestety — mruknęła, z trudem tłumiąc potężne
ziewnięcie. — Chłopaki, ja już chyba pójdę spać. Jestem zmęczona, a i jeszcze
jutro będę musiała iść po plany lekcji dla wszystkich... — Wstając, chciała
musnąć ustami policzek Rona, ale ten się odsunął. — Ron, daj spokój, nic mi nie
będzie. Branoc!
— Dobranoc! — odkrzyknął Harry, a rudowłosy tylko skinął
głową, nie odrywając wzroku od ognia. — Ron... Ona ma rację. Nie masz powodu,
by być zazdrosnym. Przecież to Malfoy... Hermiona prędzej zaczęłaby z Hagridem
hodować sklątki, niż dotknęłaby tego gnojka choćby końcem miotły z własnej
woli. Znasz ją. — Dotknął ramienia rudzielca w geście pocieszenia. Chociaż
uważał, że Ron przesadza, nigdy nie przyznałby się do tego przed przyjacielem!
— Zresztą, ona cię kocha...
Rudzielec spojrzał na niego.
— Wiem, wiem. Jesteśmy w końcu zaręczeni. Ale i tak mam
niedobre przeczucia. Nienawidzę Malfoya i naprawdę nie chcę, żeby moja
dziewczyna przebywała w jego pobliżu. Sam wiesz, do czego on jest zdolny.
— Niby. Ale wydaje mi się, że on się trochę zmienił. Poza
tym, jest po naszej stronie.
— To Malfoy! On był śmierciożercą!
— Ron, ludzie się zmieniają. — Potter sam nie wierzył, że
broni Malfoya, ale miał rację. Blondyn po tym, jak uratowali mu życie w Pokoju
Życzeń, odszedł od Voldemorta i pomógł im go pokonać. Harry wprawdzie nie ufał
mu do końca, ale wiedział też, że chłopak ma u niego dług... A Malfoy, jaki by
nie był, tego nie zignoruje.
— Bronisz go?!
— Nie, Ron. Tylko stwierdzam fakt. Nie myśl jednak, że
nie mam nic przeciwko temu, by był prefektem razem z Hermioną. Uwierz, cholernie
mi to przeszkadza, ale nic nie poradzimy, zrozum. Jakoś musimy to przeżyć. Zresztą,
przy odrobinie szczęścia do końca miesiąca podpadnie czymś tak bardzo, że go
wyrzucą.
W odpowiedzi ten tylko spojrzał na niego z westchnieniem,
po czym bez pożegnania ruszył do dormitorium, zostawiając Harry'ego samego.
Wybraniec z ponurą miną wrócił do obserwowania płomieni. Miał nadzieję, że
Ronowi przejdzie do jutra rana, bo nie miał najmniejszej ochoty kłócić się z
przyjacielem, zwłaszcza w pierwszy dzień szkoły. I o co? O Malfoya? Nie widział
w tym najmniejszego sensu. Nie zmieniało to jednak faktu, że rudzielec musiał
zrozumieć, że nie powinni bez przerwy się tak nienawidzić. Szczególnie że Draco
pomagał przy bitwie o Hogwart. Gdyby Ślizgon odrzucił wyciągniętą dłoń, Harry
nie miałby wyrzutów sumienia, ale wydawało mu się, że mimo wszystko byłoby
właściwym dać mu szansę.
Tak chciałby
Dumbledore...
Boże zacznij ty dziewczyno pisać książki,co ? To jest niesamowite.Nie wiem jak to opisac.W szoku jestem.Jeszcze nikt nigdy wywarł na mnie takiego wrażenia.Piszesz z taką lekkoscią i "innością".Cos niesamowitego
OdpowiedzUsuńZacznijmy od tego, że grzeję dupę w aucie i niemiłosiernie mi się nudzi. Aż tu nagle wpadam na pomysl, że zajrzeć na aska. Wiadomość, że dodałaś rozdział od razu przyprawiła mnie o dobry nastrój i szeroki uśmiech na twarzy.
OdpowiedzUsuńZanim przeczytałam pojechaliśmy na obiad stąd tak późmo ten komentarz.
No i... TO PO PROSTU CUDO!
Zgadzam się z osobą wyżej. Koniecznie musisz wydać książkę! Piszesz naprawdę na wysokim poziomie :)
Polecę Twój blog na moim jak będę dodawać kolejny rozdział :D
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci weny i udanego wypoczynku.
Pozdrawiam, Vik. A.
http://istnienie-dramione.blogspot.com
Super podoba mi sie strasznie, i również zapraszam do siebie <3 www.love-is-not-dream-kiss.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTo na prawdę potrafi wciągnąć :) Zajebista robota ;)
OdpowiedzUsuńTakże no, zacznijmy od tego, że bardzo dziękuję za dedykację. xD Hm, no dobrze, do rzeczy. Bardzo mi się podoba. Masz bogate słownictwo i ładne opisy. xD Naprawdę, jestem dumna z Ciebie. ;* Oby tak dalej.!
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i czasu. xD
już widzę jak Mionka urzera się z Draco xD czuję intrygę i napięcie w powietrzu :3 Ron zamiast być zazdrosny powinien spędzać szczęśliwe chwilę z Hermioną :) kolejny cudowny i genialny rozdział <333 coraz bardziej zaczyna mi się to podobać ;D lecę na 3 rozdzialik ;) ~ Hermiona Stephenson (Misio ^^)
OdpowiedzUsuń