Jak zwykle rozdział betowała Iza, bez której tekst wyszedłby dużo gorzej. Nie powiem, miałam z nim trochę problemów, jednak liczę na to, że nie będzie to dostrzegalne. :) Chyba najgorzej było z końcówką, by dobrze oddać sposób myślenia Snape'a - zarazem kocham i nienawidzę tej postaci, bo nad nią muszę spędzać najwięcej czasu...
Ale kończę narzekać, a Was natomiast serdecznie zapraszam do czytania i mam nadzieję, że tekst się Wam spodoba.
~*~*~
Widząc
po raz pierwszy mury Hogwartu, każdy był porażony ogromem tego zamku. Hermiona
i Snape nie stanowili wyjątku… Lecz okazało się, że to, co było widoczne z
błoni, było niczym w porównaniu z bezbrzeżną przestrzenią ukrytą głęboko pod
ziemią, o czym właśnie przekonali się nasi bohaterowie. Zarówno Hermiona, jak i
jej profesor – a trzeba przyznać, że było to nie lada wyczynem – dyszeli teraz
ciężko, zmęczeni wielogodzinną wędrówką rurami. W świetle z różdżki Mistrza Eliksirów
przemierzyli już parę mil, nie zatrzymując się ani razu. Jednak nie to wywołało
zmęczenie; jeszcze gorszym okazał się fakt, że przez cały ten czas nie udało im
się znaleźć choćby jednego suchego odcinka drogi. Ale czego innego można było
spodziewać się po zamkowych rurach kanalizacyjnych?
— Panie profesorze… — W ciszy, do
tej pory przerywanej tylko jednostajnym chlupotem wody i szmerem ich oddechów,
dał się słyszeć cichy głos Hermiony. Odezwała się po raz pierwszy od chwili,
gdy Snape użył na niej legilimencji, bojąc się sprowokować go ponownie.
— Czego chcesz, Granger?
— Mógłby pan… — Nic, najmniejszy
znak nie wskazywał na to, że ją słyszał. — Moja głowa…
— Coś nie tak z twoją głową? Czyżbyś
dopiero teraz to zauważyła? — Ilości jadu w głosie z całą powagą mogłaby mu
pozazdrościć kobra.
Hermiona mimo to czekała, aż się
odwróci. W ogóle nie chciała zwracać na siebie jego uwagi, lecz pomimo upływu
kilku godzin, krwawiąca rana na czole nadal się nie zasklepiła, a krew już
niemal całkowicie zalała jej oczy. Może miało na to wpływ wilgotne powietrze?
Jak należało się spodziewać, nie doczekała się odpowiedzi, ani też żadnej
reakcji z jego strony. Profesor Snape nadal niewzruszenie szedł przed siebie,
jakby Hermiona nie odezwała się ani słowem.
— Czy mógłby pan choć przez chwilę
być poważny? — Nadal brak reakcji. — Proszę poczekać!
Zatrzymał się tak niespodziewanie,
że wpadła na niego, przez ciemność nie zauważając w porę zmiany pozycji
mężczyzny. Ku jej zdziwieniu, wyciągnął rękę, ratując ją przed upadkiem i
zupełnie przecząc swojemu zachowaniu sprzed minuty. Hermiona aż zamrugała, nie
mogąc otrząsnąć się z szoku. Co do…?
— Ani drgnij! — Usłyszała cichy szept.
Hermiona jednak nie byłaby sobą,
gdyby nie uniosła się na palcach i nie wyjrzała nad ramieniem swojego
profesora. Przez moment nie miała pojęcia, o co Snape’owi chodziło, lecz po
chwili, kiedy jeszcze odrobinę uniosła głowę, oczom dziewczyny ukazał się
widok, który zmroził jej krew w żyłach. Ze sklepienia zwisał olbrzymi,
czarnowłosy stwór, wypełniający swoją sylwetką prawie całą wolną przestrzeń.
Jednak to nie jego rozmiary tak przeraziły Hermionę: ów potwór miał pięć
długich szyi, na których umieszczone były małe w porównaniu do całego cielska
głowy. Z każdej z nich zaś łypały na nich dwie pary krwistoczerwonych,
święcących w ciemności ślepi. Rozległ się głośny syk, kiedy bestia zwróciła
jeden ze swoich łbów w ich kierunku, węsząc wielkimi chrapami i szczerząc zęby.
Od razu na myśl nasuwało się skojarzenie z grecką Scyllą, czyhającą na
strudzonych wędrowców tak samo, jak owa kwintopeda – bo tak brzmiała właściwa
nazwa monstrum – na nich.
— Avada Kedavra!
Z uniesionej niczym miecz różdżki Snape’a wystrzelił
zielony promień, który, rozświetlając cały korytarz, pomknął w stronę
kwintopedy. Odbił się jednak od pancerza chroniącego jej ciało, nie robiąc
potworowi żadnej krzywdy, i z zawrotną prędkością zawrócił w ich kierunku.
Migotanie światła i łaskotanie, które bestia poczuła przy odbiciu zaklęcia,
zaczęło powodować, że zaciekawienie, które ją ogarnęło na widok pierwszych od
dziesięcioleci gości, ustępowało
powoli rozsierdzeniu.
— Padnij! — Nim Hermiona zdążyła
choćby odetchnąć, Snape pociągnął ją za sobą w wodę, niechybnie ratując jej
życie, gdyż zielona smuga światła minęła ich o włos. — Granger, musisz rzucić
zaklęcie razem ze mną, inaczej nie zadziała! — powiedział, kiedy na powrót
wynurzyli się kilka stóp dalej.
— Moja różdżka… Złamała się podczas
upadku — wydyszała Hermiona.
Snape zaklął tylko w odpowiedzi.
— Musi być jakiś inny sposób…
— Inny sposób?!
—Tak, inny sposób! Granger, myśl! —
Nagle oczy Mistrza Eliksirów rozszerzyły się w wyrazie zrozumienia. — Mam! —
Sięgnął do kieszeni swojej przemoczonej doszczętnie szaty i wyciągnął z niej
malutką, ciemną fiolkę. — Rzucisz tym w nią, kiedy powiem: teraz, zrozumiano?
Hermiona kiwnęła głową, jednocześnie
wyciągając rękę po eliksir. Kiedy indziej nie posiadałaby się ze zdumienia, że
profesor Snape powierzył jej coś tak ważnego, lecz teraz sytuacja wyglądała
inaczej. Poza tym, nie miała złudzeń, że poprosił ją o pomoc tylko z braku
innych możliwości. Zerknęła ciekawie na fiolkę, zastanawiając się, jakie
właściwości ma jej zawartość… I jak zadziała na kwintopedę.
— Tylko tego nie spieprz, bo inaczej
zginiemy… — rzekł Snape, bardziej do siebie niż do niej, zastanawiając się
nagle, jak to się stało, że znalazł się w takiej sytuacji. Jednak o ile
Phantasma była ewidentnie jej winą, tutaj nie mógł powiedzieć, że Panna
Wiem-To-Wszystko miała na to jakikolwiek wpływ. Chociaż, jakby nie patrzeć,
gdyby nie ona, nic takiego nie miałoby w ogóle miejsca!
Szybko oczyścił umysł i skupił się
na jednym celu: zabić. Rysy jego twarzy stwardniały, kiedy zbierał moc, by
zadać bestii cios kończący jej istnienie. Przymknął na chwilę powieki, by zaraz
na powrót je rozewrzeć i upewnić się, że Granger uważnie na niego patrzy.
Podniósł rękę, zginając palce w wyrazie odliczania. Trzy… Dwa… Jeden… Jego usta
bezgłośnie wymawiały słowa, aż w końcu…
— Teraz! — krzyknął, a z jego
różdżki ponownie wyleciał promień. Tym razem składał się on jednak z
najprawdziwszej ferii barw, choć nadal dominowała zieleń. Nie była to typowa
Avada; by rzucić zaklęcie o takiej sile, potrzebny był prawdziwy ogrom
nienawiści, którą należało zebrać i wycelować w konkretny cel.
W tym samym czasie, kiedy rozbrzmiał
jego głos, Hermiona zamachnęła się i z całych sił, które cudem udało jej się
znaleźć, cisnęła fiolkę z eliksirem w stronę stwora. Szkiełko z eliksirem
trafiło w pancerz na piersi, rozbryzgując się i pokrywając go w całości
ciemnym, opalizującym płynem, który sprawiał, że ochronna warstwa powoli
zanikała. W chwili, gdy tylko dotknęła ona ciała bestii, ta syknęła wściekle i
zwinęła się w paroksyzmie bólu. Jednak tak szybko jak się zaczął, zniknął, gdyż
w to samo miejsce trafił promień wystrzelony przez Snape’a. Kwintopeda tylko
zatrzęsła się po raz ostatni, zaryczała, obnażając zęby wszystkich pięciu
przerażających paszczy, po czym bezładną masą padła w wodę, rozchlapując ją na
wszystkie strony.
Hermiona zamrugała; musiał minąć
dobry moment, nim dotarło do niej, że pomysł Mistrza Eliksirów poskutkował i
wciąż żyją. Odetchnęła głęboko i spojrzała na profesora stojącego obok niej.
Przez cały ten czas, od kiedy rzucił zaklęcie, ani drgnął.
— Profesorze? — zagadnęła nieśmiało,
nadal jednak z pewnej odległości, nie chcąc, by znowu powtórzyły się wydarzenia
sprzed paru godzin, kiedy ją zaatakował. — Udało się! — Jej twarz rozjaśnił
uśmiech, który jednak zbladł w tej samej chwili, w której Snape odwrócił głowę
w jej kierunku. Momentalnie spuściła wzrok, co skwitował cichym prychnięciem.
— Żyjemy, więc musiało się udać.
Wypuściła powoli powietrze, usiłując
opanować nadal rozszalałe serce.
— Jak oni mogą coś takiego trzymać w
szkole?! Przecież gdyby to się wydostałoby, powtórzyłyby się wydarzenia, które
rozegrały się po otwarciu Komnaty Tajemnic!
— Mam wrażenie, że ten wasz cały
Hagrid byłby zachwycony, mogąc zainstalować takiego pupilka w swojej chatce.
Również Filch nie pogardziłby kolejnym czymś, co w końcu zaczęłoby trzymać
uczniów w ryzach. — Snape skrzywił się. — Mówiąc jednak szczerze, wątpię, by
ktokolwiek wiedział, że coś takiego się tu znajduje. Nie mamy w zwyczaju
trzymać w Hogwarcie niebezpiecznych stworzeń…
— A Puszek?
Profesor tylko rzucił jej mordercze
spojrzenie, mówiące bardzo wyraźnie, by nie wtrącała się w nie swoje sprawy.
Ewidentnie nadal miał w pamięci ich oskarżenia, że to on chciał wykraść Kamień
Filozoficzny, podczas gdy prawdziwym zdrajcą był Quirrell, skrywający pod swoim
kapturem Lorda Voldemorta.
— Gdyby nie to, że Gryffindor nie ma
już punktów, które można byłoby odjąć, twój dom ucierpiałby za tę
impertynencję, Granger.
— Ale przecież mieliśmy ponad sto
punktów! — zaprotestowała Hermiona, której instynkt samozachowawczy
najwyraźniej wyparował wraz ze słynnym rozsądkiem.
— Dokładnie: mieliście.
Przez głowę Snape’a przebiegła nagle
myśl, że Minerwa może mieć coś przeciwko temu, że w jakiś niezrozumiały sposób
najlepsza od czasów Roweny Ravenclaw czarownica postradała rozum. Szczególnie
nie spodobałoby jej się, że nastąpiło to w czasie, gdy przebywała w jego
towarzystwie – nie żeby miał na to jakiś wpływ. Tak, Granger musiała postradać
rozum… Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nagle zaczęła zwracać się zupełnie bez
szacunku do niego? Choć osobiście nie
widział większej różnicy: jeden uczeń w tę czy we wtę, było mu to zupełnie
obojętne. Niestety, od każdej reguły był wyjątek, a w tym przypadku nie mógł
sobie pozwolić, by Granger stało się coś poważnego – a Merlin świadkiem, że od
kiedy zobaczył ją dziś rano w klasie eliksirów, odczuwał niebywale silną
ochotę, by zrobić jej krzywdę.
— Pokaż tę swoją głowę — powiedział
po przedłużającej się chwili milczenia, podchodząc bliżej. — Ale nie odzywaj
się, na Merlina, bo skończy się to źle!
— Łatwo panu mówić…
Zmroził ją wzrokiem, po czym zbliżył
różdżkę do jej czoła, przyświecając sobie, by obejrzeć ranę. Na jego twarzy
momentalnie pojawił się odpychający grymas, który sprawił, że Hermiona miała
wielką ochotę stwierdzić, że jednak nic jej nie jest i po prostu odsunąć się od
niego jak najdalej.
— Mogłabyś w końcu zrobić coś z tą
szopą… — wymamrotał złośliwie, odgarniając poplątane kosmyki. — I tyle krzyku o
takie zadrapanie?
Przecząc swoim słowom, wyszeptał
zaklęcie oczyszczające i uzdrawiające, sprawiając, że rana szybko się zrosła.
Jedynym śladem po niej pozostało malutkie zaczerwienienie tuż pod linią
kompletnie przemoczonych włosów.
— Dziękuję.
Nie odpowiedział, ruszając przed
siebie. Po chwili wahania Hermiona poszła jego śladem, z niejakim trudem
przechodząc przez trupa kwintopedy. Cielsko nadal zajmowało większość miejsca,
a zęby i pazury straszyły. W świetle różdżki swojego nauczyciela dziewczyna
dostrzegła, że skapują z nich krople cieczy, która bynajmniej nie wyglądała na
wodę. Oboje byli spięci aż do chwili, gdy pozostawili trupa daleko za sobą.
Dopiero wtedy rozluźnili się na tyle, na ile pozwalała sytuacja i odetchnęli z
ulgą. Spotkanie zrobiło wrażenie nawet na Snape’ie, który zawsze szczycił się
tym, że nic nie mogło zbić go z tropu.
— Co było w tej fiolce? — Po
parunastu minutach Hermiona odważyła się zadać nurtujące ją pytanie.
Kiedy w końcu zdała sobie sprawę, że Snape na tę
chwilę nie ma zamiaru próbować dopytywać się o powody, które nią kierowały,
zdecydowała, że nie zniesie kolejnych kilku godzin ciszy. Normalnie nie
zdarzało się, by milczała aż tak długo. Wyjątkiem były zajęcia, ale na tych
rekompensowała to sobie odpowiadaniem na pytania nauczycieli i zadawaniem
własnych.
— Jesteś głucha czy głupia, Granger?
— Ani to, ani to, profesorze — odparła wesoło,
ciesząc się z małego sukcesu. Mistrz Eliksirów jej odpowiedział, a to już było
coś… Nieważne, że w swoim własnym, złośliwym stylu.
— Ośmielę się mieć wątpliwości.
— Dlaczego?
— Powiedziałem już, że nie życzę sobie, byś
cokolwiek mówiła — przypomniał, krzywiąc się. — Trzymaj usta zamknięte i mnie
nie denerwuj.
— Ale mi się nudzi!
Hermiona miała świadomość, że zachowuje się jak
rozkapryszone dziecko, lecz niezbyt to ją obchodziło. Mieli niewielkie szanse
na wydostanie się z kanałów, więc chyba nic nie powinno stać na przeszkodzie,
by przed nieuniknioną śmiercią zaznać trochę rozrywki. Jednak profesor Snape
miał na ten temat nieco inne zdanie.
— Zapominasz, z kim rozmawiasz! Nie pozwalaj sobie,
dziewczyno. Jestem twoim nauczycielem i oczekuję od ciebie należnego mi
szacunku. Natomiast co do tego, że ci się nudzi… Naprawdę myślisz, że
interesuje mnie to w najmniejszym choćby stopniu? W razie gdyby umknęło to
twojej uwagi, przypominam ci, że nasza obecność tutaj jest całkowicie twoją winą!
To zamknęło Hermionie usta na jakiś czas – ale nie
na długo.
— To powie mi pan, jaki to był eliksir?
— Czy te włosy utrudniają ci odbieranie informacji?
NIE i nie mam zamiaru tego więcej powtarzać!
— Prooooszę… — powiedziała błagalnie, odnosząc
niejakie wrażenie, że igra z ogniem. Niewątpliwie takie traktowanie profesora
Snape’a miało skończyć się dla niej źle.
Nie doczekała się jednak odpowiedzi. Mistrz
Eliksirów po chwili zastanowienia stwierdził, że najlepszym – i najmniej
wyczerpującym – wyjściem będzie po prostu ignorowanie irytującej uczennicy.
Podczas gdy jej cisza ewidentnie przeszkadzała, dla niego była luksusem i
wybawieniem, ale przede wszystkim sprzymierzeńcem. W ten sposób mógł utrzymywać
zmysły w stopniu bezustannej czujności, nieprzerywanej dekoncentrującą i
zupełnie bezsensowną paplaniną Gryfonki. Wcześniej już mieli okazję się
przekonać, jakie stworzenia czyhają na nich w podziemiach Hogwartu, a Snape nie
wątpił, że kwintopeda nie była najgorszym.
— Panie profesorze…
Słysząc cichy, odrobinę piskliwy głos swojej bardzo
niechcianej towarzyszki zmrużył oczy, z całych sił musząc powstrzymywać się, by
nie westchnąć cierpiętniczo.
— Granger, jeszcze jedno słowo i rzucę na ciebie Silencio — rzekł w końcu, nadal idąc
wprost przed siebie.
— Ale…
W odpowiedzi tylko machnął krótko różdżką i szybko
się obejrzał. Gryfonka wywijała rękoma w geście świętego oburzenia, wyraźnie
wściekła. Parsknął złośliwym śmiechem, zadowolony, że udało mu się dopiąć
swego. Zastanawiał się tylko, dlaczego nie wpadł na to wcześniej. Nie widział
jednak, że uciszając Hermionę, popełnił niewyobrażalny błąd i nie polegał on
tylko na tym, że nie miał wiele czasu, by nacieszyć się swoim małym triumfem.
Zdążył przejść ledwie parę kroków, gdy tunel, którym szli, nagle zmienił się w
pionowy szyb. Jednak próby ratunku spełzły na niczym – siła spadającej wody
ciągnęła ich nieuchronnie w stronę krawędzi, która z każdą sekundą się
przybliżała… Ściany korytarza były idealnie płaskie, więc nie było szans, by
się czegoś uchwycić.
Zginiemy… przebiegło przez myśl Snape’a, kiedy tak spadał w
dół, trzymając uczepioną kurczowo jego szaty Pannę Wiem-To-Wszystko. Dziewczyna
otworzyła usta w bezgłośnym krzyku, a on podziękował Merlinowi, że przynajmniej
zachowa trochę godności przed śmiercią, nie piszcząc ani nie wrzeszcząc
wniebogłosy niczym, nie przymierzając, jakaś dziewica w niebezpieczeństwie.
suuuuper ;D wspaniały rozdział! <333 koffam to ;333 bardzo mi się podobał xD fabuła wprost świetna i ciekawa :D czekam na szybki ciąg dalszy i to niecierpliwie :) weny życzę :* ;D ~ Hermiona Stephenson (Misio ^^)
OdpowiedzUsuńOstatnie zdanie mnie powaliło xD
OdpowiedzUsuńJak zawsze rozdział świetny i wielkie ukłony dla Bety. Czekam na więcej.
Pozdrawiam ciepło i życzę weny ♥
Snape ♥ Jak ja go uwielbiam. Mówiłam już? Powtórzę znowu, kocham go ♥
OdpowiedzUsuńCiekawe jak się wydostaną :D No i czy Draco coś znalazł :D
Czekam na więcej i pozdrawiam,
Mrs Black
Och, tyle zagrożeń w jednym rozdziale, Ty musisz naprawdę nienawidzić Hermiony i Snape'a. :)
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział. ♥
Super! Zapraszam do mnie, dopiero zaczynam, na razie jest tylko prolog :) http://sevmione-wojnamozezmienicwszystko.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHah, ostatnie zdanie - padłam xD
OdpowiedzUsuńPS. Zapraszam na mojego bloga, dopiero zaczynam ;) http://z-zycia-lucy-malfoy.blogspot.com/