sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział VII


            Od pamiętnej rozmowy Hermiony i Malfoya minęły ledwie trzy dni, a stosunki wrogiej – a przynajmniej do niedawna – sobie dwójki zdążyły się znacznie poprawić. W każdym razie wtedy, gdy nikogo nie było w pobliżu, ponieważ, gdy nikt ich nie widział, Ślizgon na powitanie i pożegnanie nawet kiwał jej ledwo zauważalnie głową. Wprawdzie pozornie nie było w tym nic wielkiego, ale w ich przypadku nawet taka zmiana (przejście do wzajemnej tolerancji) jeszcze tydzień wcześniej wydawała się niemożliwa. Oczywiście, do przyjaciół było im daleko, lecz Hermiona nie miała wątpliwości, że nic takiego nie nastąpi. Prędzej Voldemort powstałby z martwych i zaczął tańczyć kankana na środku stołu nauczycielskiego, dedykując swój występ Harry'emu. Tak, obie sytuacje wydawały się równie prawdopodobne. Sam Draco Malfoy również nie miał co do tego złudzeń.
            — Dzisiaj? — Wyczytała z ruchu warg chłopaka, gdy pewnego ranka napotkała jego wzrok podczas śniadania w Wielkiej Sali.
            Skinęła głową, odwzajemniając jego spojrzenie, aby nie miał wątpliwości, że nieznaczny ruch był odpowiedzią na jego nieme pytanie. Dzień wcześniej udało im się ustalić w końcu, iż to on pójdzie do gabinetu swojego ojca chrzestnego pod pozorem porozmawiania z nim o przyszłych treningach Quidditcha – i bynajmniej nie była to tylko wymówka – a ona parę minut później miała wywołać zamieszanie niedaleko klasy od eliksirów. W ten sposób Snape zająłby się czymś innym na jakiś czas. Wprawdzie w danej chwili nie wymyśliła jeszcze, jak tego dokonać, ale do końca posiłku zostało jeszcze ponad pół godziny – wystarczająco dużo czasu, aby Hermiona zdążyła coś wykombinować. Chciała jak najszybciej mieć to za sobą i zabrać się za analizowanie informacji, które przyniesie Malfoy; a intuicja podpowiadała jej, że w gabinecie Nietoperza na pewno znajdą jakieś wskazówki.  Na jej korzyść działało również to, że tego dnia oboje z Draconem nie mieli numerologii. W przeciwnym wypadku musieliby tłumaczyć się przed profesor McGonagall ze swoich nieobecności, a niewątpliwie nie byłoby to miłe doświadczenie.
            Z namysłem zerknęła na siedzących obok przyjaciół. A gdyby tak...
            — Harry... — zaczęła. — Masz jeszcze te gadżety, które dostałeś na urodziny od Freda i George'a?
            Harry spojrzał na nią ze zdziwieniem i zmarszczył brwi. Jednakże ani słowem nie skomentował dziwnego zachowania przyjaciółki, a jedynie przytaknął, za co Hermiona była mu niewymownie wdzięczna.
            — Jasne.
            — Mógłbyś przynieść mi je zaraz po śniadaniu? Obiecuję, nie skonfiskuję ci ich... I nie, nie mogę powiedzieć ci, dlaczego. Przepraszam Harry, ale musisz mi zaufać — dodała, uprzedzając jego pytania.
            Ron tylko obserwował raz jedno, raz drugie, a jego głowa obracała się, jakby chłopak był na meczu tenisa. Po zdezorientowanej minie goszczącej na jego twarzy Hermiona poznała, że rudzielec nie ma pojęcia, o co chodziło. W tej chwili była szczęśliwa jak nigdy, iż domyślenie się wszystkiego zazwyczaj zajmowało mu sporo czasu. Najczęściej uważała to za utrapienie, ale w sytuacjach takich jak ta niejednokrotnie dziękowała za to Bogu.
            — Hermiono, dobrze się czujesz? — zapytał, unosząc brwi tak wysoko, że te nieomal nie zniknęły pod jego rudymi włosami. — Powiedz, że się przesłyszałem i właśnie nie poprosiłaś Harry'ego o coś od bliźniaków?
            Jednak przyjaciele nie zaszczycili go ani jednym spojrzeniem. Obrócił się więc w drugą stronę i z oburzeniem doskonale widocznym na piegowatym obliczu wepchnął – w ramach protestu? – do ust kiełbaskę. Marszcząc brwi, przeżuwał ją możliwie jak najgłośniej, chociaż na pierwszy rzut oka było widać, że nie odnosi to zamierzonego efektu.
            — No dobra. Zostało mi jeszcze parę Bombonierek Lesera i jakiś ich eksperymentalny wynalazek, którego nie wprowadzili jeszcze na rynek, bo Ministerstwo robi problemy — uściślił Wybraniec, spoglądając na przyjaciółkę z namysłem. — Przynieść ci to wszystko, czy chcesz coś konkretnego?
            Hermiona zastanawiała się przez chwilę. Wątpiła, by na coś przydały się jej słynne Bombonierki, bo Snape jak nic wysłałby ją do Skrzydła Szpitalnego i wrócił do własnych zajęć. W jego naturze nie leżała troska o tych uczniów, którzy nie byli jego wspaniałymi Ślizgonami... Jednak z drugiej strony nie mogła też prosić blondwłosej fretki, o to, by sam narobił rabanu. Opcja wprawdzie była kusząca, bo z pewnością wywabiłaby Mistrza Eliksirów ze swojego gabinetu na dość długo, ale wówczas ona musiałaby udać się na poszukiwania, a żadna potencjalna wymówka nie wydawała się młodym konspiratorom dość wiarygodna.
            — Wiesz co, wydaje mi się, że raczej nie ma potrzeby, żebyś przynosił mi Bombonierki. Ale ten eksperyment...?
            — To coś w stylu małej bomby, która obrzuca śluzem wszystko wokół — wyjaśnił Ron, przełykając szybko i odwracając się do niej. Hermiona uśmiechnęła się kącikiem ust, widząc, że bardzo szybko przeszły mu jego dąsy. — Z tego, co pamiętam, nie powiedzieli nic więcej.
            Brzmiało to wprawdzie stosunkowo niegroźnie, lecz znając bliźniaków to, co wynaleźli, wcale takie nie było. Jednakże urządzenie wydawało jej się idealne do wywołania zamieszania... A przynajmniej miała świadomość, że w tak krótkim czasie nie znajdzie niczego lepszego. Jednak gdyby dodać jeszcze jakieś zaklęcia... Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, nie mając pojęcia, że wypowiedziała swoje myśli na głos, dopóki Harry nie wyszedł z szoku, w jaki wprawiły go słowa jego nienawidzącej łamać – chyba że w ostateczności – przepisów przyjaciółki.
            — Podobno coś jest nie tak z tą mazią. Tylko że… Hermiono... Co ty knujesz? Po co chcesz wywoływać zamieszanie? Zresztą nieważne — przerwał Ron, widząc jej minę. Wydawał się całkowicie zapomnieć, że miał być obrażony na resztę Złotej Trójcy. — Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz, ale my i tak ci pomożemy!
            Harry skinął z zapałem głową.
            — W czym? — odezwała się Ginny, która właśnie podeszła do stołu Gryfonów, ziewając. — No-oo coooo? — dodała, zasłaniając usta ręką. — Nie wyspałam się.
            — Hermiona chce pobawić się w Irytka.
            Brązowe oczy rudowłosej rozszerzyły się ze zdumienia, a na jej ustach pojawił się nieznaczny uśmieszek. — Coś ty wymyśliła, Mionka?
            — Ginny, przestań. Wiesz, że nie cierpię, gdy tak do mnie mówisz. — Hermiona skrzywiła się. Po części dlatego, że zdała sobie sprawę, że nie uda się jej zachować
planu w tajemnicy, w połowie dlatego, że przyjaciółka użyła znienawidzonego zdrobnienia. Czasem naprawdę miała za złe rodzicom, że wybrali akurat dla niej takie imię; jak w końcu zgrabnie je skrócić? Pełna wersja jeszcze brzmiała w miarę do zniesienia, lecz Mionka? Równie dobrze można było tak wołać na psa. — Muszę coś zrobić, żeby wywabić Snape'a z gabinetu. W tym czasie Malfoy ma go przeszukać...
            — Malfoy?! Zwariowałaś? — Trzy pary zszokowanych oczu spojrzały na nią, jakby zwariowała.
            — Daj spokój, jemu nie można ufać! Założę się, że kiedy ty będziesz robić to, co wymyśliłaś, on z tym swoim cholernym ślizgońskim uśmieszkiem wygada wszystko Snape'owi!
            Spodziewała się takiej reakcji, lecz nie zmieniało to faktu, że coś zakuło ją w piersiach. Wiedziała, że nie ufali Malfoyowi – nie żeby ona darzyła go bezgranicznym zaufaniem – ale w tym wypadku była pewna, że chłopak nie snuł intryg. Nie miał zamiaru jej zdradzić. Podobnie jak Hermionie, za bardzo zależało mu na poznaniu sekretu powrotu do życia jego ojca chrzestnego. Poza tym, pomimo wszystkich gróźb, wiązała go przysięga, a Malfoyowie nie mieli w zwyczaju łamać danego słowa, co parę razy już jej lekkomyślnie wytknął.
            — Wiem, Harry. Ale tym razem chodzi o coś zupełnie innego.
            — To Ślizgon!
            — Oh, Ron, skończ już z tymi twoimi uprzedzeniami! Fakt, Malfoyowi nie można ufać, ale nie dlatego, że jest Ślizgonem! W końcu pamiętasz, że w czasie Ostatniej Bitwy bardzo nam pomógł  nie kto inny, ale Zabini, a przecież to przyjaciel tej fretki! Jego jakoś tak się nie czepiacie. — Ginny przerwała na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza. — Zresztą, Hermiona na pewno nie współpracuje z nim bez powodu... Prawda? — Spojrzała na siedzącą obok przyjaciółkę z nadzieją.
            — Prawda. Jak mogłoby być inaczej? — Teraz już nie było opcji, by nie powiedziała im o swoim planie. Każde kłamstwo zaskutkowałoby kłótnią, której nie sposób byłoby ani zapobiec, ani załagodzić. — Pamiętacie, jak mówiłam wam, że chcę się dowiedzieć, w jaki sposób profesorowi Snape'owi udało się przeżyć? Malfoyowi też na tym zależy. Postanowiliśmy, że razem mamy większe szanse coś odkryć, niż osobno. Czasem omawiamy swoje pomysły podczas patroli. –— Było to prawdą tylko w połowie, gdyż od ich rozmowy mieli tylko jeden patrol… Lecz w końcu nie skłamała. — Jak na razie, udało nam się wymyślić, że wykorzystał do tego jakiś eliksir, więc trzeba przeszukać jego mieszkanie i gabinet. W końcu musiał zostawić jakieś notatki, do cholery! — Hermiona z każdym kolejnym słowem ściszała bardziej głos, ostatnie zdanie wypowiadając już tylko do siebie.
            — Pomożemy ci. — Zadecydowali w końcu Harry, Ginny i Ron. — Tylko trzymaj
Malfoya z dala od nas!
            Zaśmiała się z ulgą, bez słów przystając na ich prośbę. Nie była pewna, czy powiedzenie im wszystkiego okaże się dobrą decyzją, ale – fakt faktem – na pewno zaoszczędziła sobie w ten sposób ich węszenia. Jednak, jakby nie patrzeć, mogła przez nich wpaść w kłopoty... Uśmiechnęła się na samą myśl, uświadamiając sobie, że ten rok nie będzie tak nudny (no, może nie licząc owutemów, do których w końcu trzeba było się przygotować...), jak wydawało im się, kiedy siedzieli w pociągu.
            — Jesteście niemożliwi! — powiedziała z szerokim uśmiechem, przytulając mocno każdego z nich.
            — Ale i tak nas kochasz — stwierdził Ron, za co dostał pstryczka w nos.
Rudzielec złapał się za niego, mamrocząc początkowo z oburzeniem, lecz po chwili wzorem reszty Gryfonów wybuchnął głośnym śmiechem. W tej ogólnej wesołości nikt nie zauważył, że jedna szaro-niebieska para oczu przypatruje im się z zazdrością.


            — Cholera, Granger, po co im mówiłaś?! Ci idioci nie mają pojęcia o czymś takim, jak dotrzymywanie tajemnicy! — Tak jak przypuszczała, Malfoy nie był zadowolony z faktu, że poinformowała swoich przyjaciół o ich planach. Swój entuzjazm co do tego okazywał jej nieprzerwanie od chwili, gdy po śniadaniu spotkali się nieopodal lochów. — Ci debile od razu wszystko rozpowiedzą! Aż dziw, że jeszcze nie wie o tym cały zamek.
            Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie, że zaledwie pół godziny wcześniej rzeczona trójka Gryfonów wypowiadała prawie te same słowa pod adresem blondyna. Na szczęście jego złość odrobinę przygasła, gdy poinformowała go, iż znalazła sposób, by wywabić Mistrza Eliksirów z gabinetu. Niemniej jednak teraz, gdy odrobinę bardziej poznała Dracona, zadziwiające było jego podobieństwo do Harry'ego w niektórych sprawach. Oczywiście, były rzeczy, w których różnili się oni jak woda i ogień, ale zdecydowanie mniej, niż by przypuszczała. Zastanawiała się, czy może to nie było niejako powodem, dla którego chłopcy nie cierpieli się niemal od zawsze. Parę razy nawet przebiegło jej przez myśl, czy może, gdyby niektóre zdarzenia potoczyły się inaczej, nie zostaliby oni najlepszymi przyjaciółmi? Nigdy nie powiedziałaby tego głośno, lecz wydawało jej się, że były na to duże szanse.
            Spychając podobne myśli na samo dno umysłu, opowiedziała mu szybko o tym, co wymyśliła. Kiedy skończyła, Malfoy podsumował jej tyradę ledwie zauważalnym uśmieszkiem.
            — Chociaż z tym dałaś sobie radę... Nieważne. Pamiętasz chociaż, co masz robić? — Zlustrował ją lodowatym spojrzeniem swoich szaro-niebieskich oczu, starając się wzorować na swoim ojcu chrzestnym. Niestety, podczas gdy w przypadku Snape'a uczniowie starali się schować za swoimi kociołkami, Malfoy budził w Hermionie jedynie serdeczny śmiech.
            Dziewczyna nie pozostała mu dłużna i zerknęła na niego, przybierając minę z rodzaju Avada-To-Nic-Takiego-W-Porównaniu-Z-Tym-Co-Ci-Zaraz-Zrobię. Wprawdzie myślników było dużo, ale najważniejsze, że skutkowało. Na myśl o tym, że naśladowała tym samym wyżej wymienionego Mistrza Eliksirów, zachciało jej się śmiać. Najciekawsze jednak było to, że wychodziło jej to lepiej od Ślizgona z krwi i kości.
            — Czego się cieszysz? — rzucił, widząc, że na jej twarz wypełza uśmiech.
            — Z niczego, Malfoy — odrzekła, powstrzymawszy się od skłamania o jakimś defekcie w jego fryzurze (w końcu niektóre rzeczy nie miały prawa się nigdy zmieniać, prawda?). Bała się, że chłopak weźmie jej słowa na poważnie i czym prędzej pogna do najbliższej łazienki, by sprawdzić, czy przypadkiem pojedynczy kosmyk nie ułożył się w inny sposób, niż rano zrobił to Draco. Bez wątpienia, gdyby tylko Malfoy dowiedziałby się, że zakpiła z niego w taki sposób, po jego powrocie z Gryfonki nie zostałoby wiele. — Mam pomysł, jak zająć na jakiś czas profesora Snape'a.
            — I...?
            — I to, że powinniśmy się pośpieszyć, nie uważasz? Chłopcy wymyślili, że możemy wykorzystać jeden z wynalazków braci Rona. Jeśli wszystko się uda, powinniśmy mieć około piętnastu minut do pół godziny, zanim Snape uwinie się ze wszystkim i zacznie szukać sprawcy. Spróbuję rzucić parę zaklęć, żeby zajęło mu to trochę więcej czasu, ale nie mogę zagwarantować, że powstrzyma go to na specjalnie długo.
            Po chwili przemyśleń stwierdziła, że nie ma szans, by Mistrz Eliksirów nie pojawił się w swojej ukochanej sali, gdy zostanie tam zwabiony wybuchem, który wstrząśnie lochami. Hermiona oczywiście nie miała zamiaru niszczyć żadnego ze szkolnych sprzętów – mogła wprawdzie łamać regulamin, nawet w spółce z Malfoyem, lecz nadal pozostawała sobą. Planowała jedynie lekko... wybrudzić klasę, tak, by Snape miał zajęcie na jakiś czas. Dodatkowo nie ulegało wątpliwości, że profesor nie zostawi sprawy, ot tak, co pozwoli im na co najmniej pobieżnie przeszukanie jego gabinetu.
            Droga do lochów zeszła im na omawianiu szczegółów i, nim się zorientowali, stali już w korytarzu prowadzącym do królestwa Snape'a. Hermiona zatrzęsła się z zimna, patrząc ze zdziwieniem na towarzysza, na którym temperatura zdawała się nie robić większego wrażenia. Ślizgon podciągnął tylko rękawy szaty, ukazując blade nadgarstki, po czym zerknął na zegarek. Zaraz potem przeniósł wzrok na stojącą obok Gryfonkę.
            — Dobra, idę. Jest równo dziesiąta dwadzieścia. Za jakieś piętnaście minut możesz zacząć. Dam ci znać, gdy będzie czysto... — przerwał na chwilę, po czym zrobił coś, o co nigdy by go nie posądziła. — Powodzenia, Granger. Spróbuj się nie zabić.
            I odszedł, zostawiając ją z miną godną zaspanego Rona. Nim dziewczyna otrząsnęła się z szoku, Malfoy już dawno zniknął za zakrętem i – jak jej się wydawało – zaczął rozmawiać z Mistrzem Eliksirów. Ona natomiast pokręciła głową, jakby chcąc rozproszyć natłok myśli. Czy to, co robili nie było przypadkiem największą głupotą, na jaką mogli wpaść? Nie wiedziała, ale nie miała też zamiaru wystawić Malfoya – jakkolwiek głupio to mogło brzmieć w jej ustach.
            Rozejrzała się szybko i zerknęła na pożyczoną od chłopaków Mapę Huncwotów.
            — Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego! — szepnęła, stukając różdżką w, wydawałoby się, czysty kawałek pergaminu, na którym zaczął rysować się plan Hogwartu.
            Maleńkie punkciki, opatrzone imionami i nazwiskami uczniów, których miały ilustrować, poruszały się po równie miniaturowych korytarzach zamku, tworząc jedyny w swoim rodzaju obraz całego terenu Hogwartu oraz obrzeży Hogsmeade. Teraz, gdy przyzwyczaiła się już do tego widoku, mogła bez problemu rozczytać mapę, ale wcześniej... Powiedzmy, że nie przebiegało to zbyt sprawnie. Zerknęła na miejsce, w którym była. Nikt nie zdawał się zmierzać w jej kierunku, co skwitowała głośnym westchnieniem z ulgą. Mimo wszystko jednak rzuciła zaklęcie wykrywające, które miało ją ostrzec, gdyby ktokolwiek zaczął się zbliżać do klasy eliksirów. Wyciągnęła spod szaty pelerynkę-niewidkę, jednocześnie ukrywając mapę.
            — Do dzieła — mruknęła, chyłkiem wsuwając się do sali.
            Jak na klasę, w której warzyło się przeróżne mikstury, ta była dość czysta. Wprawdzie z pozostawianych kociołków nadal wydostawały się kłęby dziwnie pachnącej pary, ale była to jedyna skaza. Szkoda, że ten porządek szybko miał zostać zaburzony przez Śluzowe Niespodzianki (tak przynajmniej mówił napis na pudełku), dotąd spoczywające bezpiecznie w kieszeni Hermiony. Jednak nie zagościły tam długo, bo ledwie dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu, wyciągnęła je i rzuciła na sam środek, prosto do bulgoczącego kociołka. Skoczyła za katedrę, chcąc ukryć się przed wybuchem, który miał niebawem nastąpić. Rzuciła parę zaklęć, starając się możliwie jak najbardziej zwiększyć siłę eksplozji, przy tym traktując drzwi urokiem, który miał uniemożliwić otworzenie ich od środka. Natknęła się na niego podczas szukania horkruksów, ale dotychczas nie miała okazji go użyć. Wiedziała jedynie, że powinno działać przez jakieś dwie godziny. Jedynym, czego nie przemyślała, był fakt uwięzienia z niewątpliwie wściekłym Snape'em na cały ten czas.
            Dotarło to do niej dopiero wtedy, gdy kociołek zacząć trząść się i wydawać trzaskające dźwięki. Potem nastąpiło głośne, niemal rozrywające bębenki BUM i cała klasa pogrążyła się w chaosie. Galaretowata, żrąca substancja była wszędzie, ściekała po ścianach, skapywała z sufitu... I wyżerała wielkie dziury we wszystkim, czego dotknęła. Hermiona aż cofnęła się, zaklinając cicho, gdy uświadomiła sobie, co by się stało, gdyby się nie schowała na czas. A miałaś niczego nie niszczyć – wypomniała sobie ze złością w duchu.
            — Co tu się dzieje?! — Gdy podnosiła się spod ściany, gdzie odrzuciła ją siła wybuchu, drzwi rozwarły się z hukiem, ukazując postać ubraną w czerń.
            Profesor Snape przeszedł – a raczej przeczłapał – przez środek pobojowiska, powiewając swoimi nieśmiertelnymi szatami, by w paru krokach doskoczyć do epicentrum: pozostałości kociołka, w którym wszystko się zaczęło. Nadal wstrząsały nimi małe wybuchy, ale to nie wszystko: nie minęło parę minut, a z poskręcanych resztek zaczął wydobywać się szarawy, gryzący dym, który zmusił Mistrza Eliksirów do odskoczenia z paniką. Podczas gdy ten szybko doskoczył do zamkniętych już drzwi i z pobladłą twarzą szarpnął za klamkę, Hermiona stała jak wmurowana. Co mogło być w tych oparach, jeśli wywołało u Snape'a taką reakcję? Świadomość, że substancja budziła jego przerażenie, spowodowała, że Hermiona zaczęła szybciej oddychać. Ciężkie dyszenie było doskonale słyszalne w pomieszczeniu, ale nauczyciel nie zwrócił na nie najmniejszej uwagi. Dopiero, gdy z jej ust wyrwał się krótki okrzyk, Snape odwrócił się.
            — Kto tu jest?! — Gdy nie otrzymał odpowiedzi, rzucił szybkie spojrzenie na dym, który zaczął wypełniać pomieszczenie i wymamrotał coś pod nosem. — Kretynie, jeśli chcesz przeżyć następne pięć minut, W TEJ CHWILI SIĘ POKAŻ! — Z każdym słowem mówił głośniej i pewniej, nie pozwalając przebić się panice, która z każdą sekundą narastała w nich obojgu.
            Hermiona zrzuciła pelerynę, mając tylko nadzieję, że nie był to jego plan, by sprawdzić, kto w ten sposób zdemolował jego ulubioną salę. Doskoczyła do niego.
            — GRANGER?!
            — Panie profesorze, drzwi się nie otworzą... — Zakaszlała, kiedy dym zaczął zbliżać się do nich. — Co to jest...? — wykrztusiła, ocierając załzawione nagle oczy.
            — TO?! To jest coś, co nas zabije, jeśli zaraz się stąd nie wydostaniemy!




14 komentarzy:

  1. Kurcze.Z rozdziału na rozdział mnie zaskakujesz mnie co raz bardziej.Wydaj ty książkę,bo normalnie zakochałam się w tym opowiadaniu !.Już nie mogę się doczekać następnego,skarbie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham to opowiadanie. Nic więcej nie mam do powiedzenia.
    Vik. A.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu super masz bloga i aska pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  4. Czas na obiecany komentarz.
    Powiem to jeszcze raz. Jestem oczarowana. Kocham to opowiadanie!!!
    Teraz kilka powodów i tego, co mi się podoba/ intryguje/spędza sen z powiek:
    1. Snape żyje i nie stracił swojego charakteru, za który wszyscy go tutaj kochamy :d
    2. Jest on dość ważną postacią, do tego osnutą niesamowicie interesującą tajemnicą.
    3. Draco jest sobą, no może nie w stu procentach, ale ciągle w jego wypowidziach widoczny jest ten jego charakrerystyczny, ironiczno-sarkastyczny i nieco chamski sposób bycia. Często w ff przechodzi on niesamowitą metamorfozę, niczym z programu ''Łabędziem być" i jest milusi i słodki aż do bólu.
    3. Hermiona i Malfoy i ich małe zawieszenie broni, to to, co tygryski lubią najbardzej, zwłaszcza takie, które są wielkimi fankami Dramione ;d
    4. Luna i Neville jako para <3 kocham po prostu.
    5. Kimże jest Selene i jaką mroczną tajemnice skrywa w swej duszy willi?
    6. NIE ZABIŁAŚ FREDA!!! Ani reszty!

    Jak na razie tylko tyle przychodzi mi do głowy. Jeśli coś mi się przypomni na pewno dopisze.
    Teraz na sam koniec jeszcze całościowe podsumowanie.
    Jesteś genialna. Naprawdę. Chciałabym pisać choć w połowie dobrze jak ty. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję przeczytać napisaną przez Ciebie książkę, jeśli oczywiście wiążesz z tym swoją przyszłość.
    Pozdrawiam i czekam na nowy rozdział :d

    OdpowiedzUsuń
  5. WOW!
    No po prostu super!
    Tylko że teraz muszę czekać na następny rozdział :( mam nadzieję, że jak najkrócej.
    Ale czyta się świetnie!

    ***
    http://miedzy-nami-czarodziejami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć! :D
    Zanim przejdę do odpowiedniej części komentarza, zacznę od błędów. Wprawdzie nie jest ich dużo i aż takie straszne nie są, ale niektórym mogą rzucić się w oczy. Bodajże w rozdziale 2 (tam, gdzie było o napisie na drzwiach Prefektów Naczelnych) jest napisane Dracon, a powinno być Draco. W rozdziale piątym jest wspomniana biblioteka Blacków na Grimmuald Place 13, problem w tym,że Blackowie mieszkali na Grimmauld Place 12. :)
    Nie wiem czy to błąd zamierzony czy nie, ale Fred Weasley nie żyje.
    Okej, tylko tyle sobie zapisałam.
    Tak na początku wspomnę, że jak długo żyję i czytam fanfiction, Twoje opowiadanie jest moim drugim przeczytanym, które dzieje się w czasach Harry'ego. Dlatego nawet nie wiem, czego się po nim spodziewać. W sumie to bardzo dobrze.
    Gdy już w pierwszym rozdziale podjęłaś temat Prefektów Naczelnych, wspólnego dormitorium i Draco, to od razu wiedziałam, jak to się skończy. Ale dziękuję Ci bardzo, że nie ma od razu jakieś wielkiej miłości nie wiadomo skąd. I dziękuję za to, że Draco nagle nie stał się miły i potulny jak baranek.
    (I mam pytanie, czy to będzie Dramione? Chociaż momentami?)
    Snape... Po przeczytaniu rozdziału z powrotem Snape'a (nie mam pojęcia, który to był), chciałam Ci zasugerować, że mogłaś zrobić kolejnego nauczyciela-ducha. Po późniejszych rozdziałach skreśliłam tę myśl i czekam na rozwinięcie tej sprawy, bo ona mnie najbardziej intryguje. NO JAK? :D
    (A tak mi się przypomniało, Draco był zazdrosny o przyjaźń czy o Hermionę?)
    Selene Delacour... Dziwne, że nikt jej nie znał, o ile rzeczywiście jest spokrewniona z Fleur. Hm... A może jest ona czarną owcą w rodzinie? Okej, mogę sobie na razie tylko gdybać. :D
    Muszę wspomnieć jeszcze o Twoim stylu pisania. Ach, podoba mi się! Bardzo podobają mi się momenty tego typu: "(...) przybierając minę z rodzaju Avada-To-Nic-Takiego-W-Porównaniu-Z-Tym-Co-Ci-Zaraz-Zrobię. Wprawdzie myślników było dużo, ale najważniejsze, że skutkowało". Genialne. <3
    Czkam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam serdecznie,
    na asku @miryda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :)
      Chciałabym tylko wyjaśnić pewne nieporozumienie - może powinnam zaznaczyć to w pierwszej notce? Mianowice: śmierć Freda Weasleya. Otóż w historii, którą piszę, on żyje, podobnie jak większość osób, które uśmierciła pani Rowling w Ostatniej Bitwie. Mam na myśli zarówno tych "dobrych", jak i Śmierciożerców. Sama bitwa odbyła się bardzo szybko i Wybraniec niemal od razu stanął do - wygranej oczywiście - walki z Voldemortem. W pewnym sensie wiele z wydarzeń, które miały miejsce w Insygniach Śmierci zostały przeze mnie zmienione i/lub pominięte.
      Co do pozostałych niedociągnięć, na pewno poprawię. Mam nadzieję, że rozwiałam Twoje wątpliwości.
      Pozdrawiam,
      Francesca

      Usuń
    2. Teraz jest okej. c: Lubię wiedzieć na czym stoję. Dzięki. :D

      Usuń
  7. Wow! Naprawdę ciekawy rozdział :) Życzę weny i zapraszam na mojego bloga http://dotyk-przeznaczenia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. cudowny rozdział! :D chcę więcej ! XD to punkt kulminacyjny! XD ~ Hermiona Stephenson (Misio ^^)

    OdpowiedzUsuń
  9. Aaaaaaaaa nie ma następnego rodziału!? Ja chcę kontynuacje, to jest genialne!!! ;o Oni chyba nie umrą prawda..? :c

    Pozdrawiam <3
    http://miloscnieznalitosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń