Tym razem kolejny rozdział dość szybciutko, chociaż nie wiem, czy to tempo (raz w tygodniu) uda mi się utrzymać długo. Powód? Ustawniczy brak czasu - w końcu rozpoczęła się szkoła, a ja nie dość, że dostałam się na biolchem, to muszę przygotowywać się na Ogólnopolski Turniej Psychologiczny. Już nie wspominając o korepetycjach, chórze, strzelnicy i tańcach. xD I znajdź tu czas na pisanie...
Rozdział możecie przeczytać tak szybko tylko dzięki uprzejmości Izy, która uporała się z nim w naprawdę ekspresowym tempie. I, już nie przeciągając, życzę miłej lektury!
~*~*~
Zgodnie z tym, co usłyszała zanim
poszła spać, Hermiona została wypuszczona ze Skrzydła Szpitalnego zaledwie pół
godziny przed kolacją. Okazało się, że profesor Snape był jedyną osobą, która
miała cokolwiek do powiedzenia w rozmowie z panią Pomfrey. Kobiecie chyba
sprawiało przyjemność rozstawianie po kątach wszystkich, nawet samego Ministra
Magii czy niegdysiejszego dyrektora, profesora Dumbledore’a. Jednak gdy
dziewczyna chwilę się nad tym zastanowiła, groźba Mistrza Eliksirów miała
większą siłę przebicia niż dobrotliwe uśmiechy innych czarodziejów. Mimo to
Hermiona nadal nie mogła wyjść z podziwu, że udało jej się tak szybko wrócić do
dormitorium – była pewna, że nauczyciel nie miał pojęcia, iż w tym wypadku oddał
jej przysługę. Mimo to bynajmniej nie zamierzała go w tym temacie uświadamiać,
chociaż zasługiwał na podziękowania. W końcu każdy, kto choć raz trafił do
hogwarckiego Skrzydła Szpitalnego pod opiekuńcze skrzydła pani Pomfrey wiedział,
że spędzenie tam dłuższego czasu niż było to absolutnie konieczne nie było
dobrym pomysłem. Po prostu uzdrowicielka, mimo kwalifikacji, chuchała i
dmuchała na każdego pojedynczego ucznia niczym kwoka na swe pisklęta. Najwięcej
zaś o tym wiedział Harry Potter, który miał nawet zarezerwowane łóżka w tej
części zamku – kto jak kto, ale on był tam niemalże stałym bywalcem.
— Hermiono! Pani Pomfrey już cię
wypuściła? — Kiedy tylko weszła do Wielkiej Sali, jej przyjaciele od razu wręcz
rzucili się na nią i uścisnęli tak mocno, że aż stęknęła.
— Hej, uważajcie… Żebra nadal mnie
trochę bolą. Poza tym widzieliśmy się zaledwie paręnaście godzin temu —
powstrzymała ich, delikatnie, acz stanowczo odsuwając od siebie. — A
odpowiadając na wasze pytanie: tak, powiedziała, że skoro w gruncie rzeczy nic
mi nie jest, nie ma większych przeszkód, bym wróciła do dormitorium. Muszę
jedynie za tydzień zjawić się na wizycie kontrolnej.
Harry tylko uniósł brwi, nie wierząc
w to, co słyszał . Sam był już tyle razy pod opieką pani Pomfrey, że od podszewki
znał jej niechęć do wypuszczania swoich pacjentów. Kobieta była znana z tego,
iż w tym wypadku nigdy się nie uginała.
— No dobra. — Hermiona bardzo szybko
się poddała, choć nie miała zamiaru odpuścić im tych siniaków, których nabawiła
się po ich wizycie. A że akurat nasuwała się okazja, by odpłacić im pięknym za
nadobne… Dlaczego by z niej nie skorzystać? — Podobno profesor Snape poprosił
ją, żeby wypuściła mnie jak najszybciej.
Jej słowa odniosły natychmiastowy
skutek. Ron oblał się sokiem dyniowym i patrzył teraz na nią, na przemian
kaszląc i prychając. Jednak to było nic w porównaniu z Harrym, który nie dość,
że nie trafił łyżką do ust, a do nosa, to wypluł wszystko, co miał w buzi,
wprost na Ginny. Rudowłosa nie wyglądała na zachwyconą gęstą, przeżutą
substancją, która nagle znalazła się na jej szacie, lecz w ostateczności bez
komentarza machnęła tylko różdżką, czyszcząc ubranie. Gdy znów lśniło
czystością, uderzyła swojego chłopaka w tył głowy, po czym szepnęła mu coś do
ucha, na co jego twarz przybrała wściekło różowy kolor i spojrzał na nią z
wyrzutem. Ron nie zwrócił na tę całą sytuację najmniejszej uwagi, zajęty
próbami powstrzymania łez, które zaczęły ciec z jego oczu.
— Snape poprosił?! — zapytał, kiedy w końcu odzyskał oddech i w miarę się opanował.
Mimo to cała jego twarz nadal miała niezdrowy odcień czerwieni, która niemal
zlewała się z jego włosami. — To on w ogóle zna takie słowo jak „proszę”?
— Merlin go wie. Nawet jeśli już, i
tak doskonale obywa się bez niego na co dzień — mruknęła Ginny, lecz wszyscy ją
zignorowali.
Hermiona przewróciła oczami, a Harry
spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy.
— Jeśli to prawda, chyba zacznę się
cieszyć, że nie powiedziałaś nam wszystkiego, co wydarzyło się, gdy
zniknęliście…
Teraz to Hermiona trzepnęła go w
dokładnie to samo miejsce, w które wcześniej wycelowała dziewczyna Wybrańca.
Chłopak odskoczył do tyłu, niemal spadając z ławki, lecz nie uniknął ciosu. Na
szczęście nie włożyła w niego tyle siły, co w trzeciej klasie, gdy jej ofiarą był
Malfoy.
— Jak możesz choćby o tym myśleć… —
rzekła z pretensją w głosie, choć jej brązowe oczy się śmiały.
— Właśnie próbuję sobie nawet tego
nie wyobrażać — wymamrotał pod nosem Harry, rozcierając głowę.
— Czego? — odezwała się Ginny.
Chłopak tylko pokręcił głową, po
czym upozorował wymioty.
— Snape’a. Wystarczy, że muszę go
oglądać na eliksirach i posiłkach… Chociaż w sumie to i tak za dużo. Jakby nie
mógł pozostać martwy. Albo wynieść się gdzieś daleko, z dala od cywilizacji.
Wiesz, słyszałem, że niedźwiedzie polarne są całkiem przyjazne... A przede
wszystkim nie mają nic przeciwko temu, by ich posiłek był tłusty — przerwał na
chwilę, by zaraz kontynuować, zerknąwszy wcześniej na czarnowłosego profesora.
Ów zaś spokojnie jadł kolację, choć spojrzenia, które co jakiś czas rzucał w
kierunku stołu Gryfonów, dalekie były od przyjaznych. — Cofam to. Jednak wolę
nie ryzykować zdrowia biednych miśków. Jeszcze by się zatruły czy coś… Wiesz, nagle odkryłem w sobie miłość do
ochrony środowiska. Co wy na to, by po prostu wystrzelić go w kosmos?
— A kosmici? — wtrącił Colin, który
od jakiegoś czasu przysłuchiwał się ich rozmowie.
— A masz lepszy pomysł? Jeśli
istnieją, wolę, żeby to oni użerali się z nim niż my.
— Jak możesz tak mówić, Harry?
Przecież on nic ci nie zrobił. — Chłopak tylko uniósł brwi. — No dobrze,
dobrze. Nieważne. Tym razem dam ci spokój, ale już przestań … Ale wracając do
tematu, pani Pomfrey powiedziała mi, że zagroził jej, że sama będzie musiała
przygotowywać wszystkie eliksiry dla Skrzydła Szpitalnego, a on nie da ani
jednej ingrediencji. A już w szczególności w zimie.
— To on je robi?
Ron zamrugał ze zdziwienia, jakby
Hermiona powiedziała jakiś sekret wagi państwowej.
— A co, może jeszcze przynosi je
Wróżka Zębuszka? — parsknęła Ginny. — Musi się tym zająć albo Snape, albo
Slughorn, bo Pomfrey nie ma na to ani czasu, ani ochoty. Ma szczęście, że to
zadanie zawsze należało do nauczyciela eliksirów, bo kiedyś powiedziała mi, że
nienawidzi tego przedmiotu.
— Ale musiała je zdać, żeby zostać
magomedyczką.
— Wy też musicie, jeśli nadal
myślicie poważnie o studiach aurorskich. Co nie znaczy, że je lubicie… Chociaż
w tym przypadku to raczej kwestia nauczyciela, bo eliksiry same w sobie nie są
złe.
— Naprawdę myślisz, że ktoś będzie
przejmował się wynikami naszych owutemów? Heloł, to dzięki nam Sami-Wiecie-Kto…
znaczy Voldemort już nie żyje — stwierdził Ron, a pewność siebie i duma aż biły
z jego postaci.
Hermiona potwierdziła ruchem głowy,
zdając sobie, że w sumie miał rację, po czym poruszyła się nerwowo, mając
wrażenie, że ktoś się na nią patrzy. Wręcz czuła
na sobie czyjś wzrok, ale kiedy rozglądała się dookoła, okazywało się, że
wprawdzie pozostali Gryfoni czasem łypali na nią nieprzychylnie, ale reszta
uczniów była zajęta jedzeniem. Dopiero gdy w końcu zerknęła na stół
nauczycielski, spostrzegła, że profesor Snape nie odrywa od niej spojrzenia
swoich czarnych oczu. Zauważywszy, że Hermiona zorientowała się, co robi,
zmarszczył brwi, a jego twarz wykrzywił ohydny grymas, który przerodził się w
uśmieszek zadowolenia, gdy Gryfonka szybko odwróciła głowę w drugą stronę.
— Dlaczego Snape się na ciebie gapi?
— szepnął Harry, widząc jak jego przyjaciółka zesztywniała. — Chyba nic nie
słyszał, nie?
— Nie mam pojęcia.
— Może się cieszy, że jego plan
zaszantażowania Pomfrey wypalił — podsunął Ron. — Chociaż nie wiem, co chciałby
w ten sposób osiągnąć. Albo sprawdza, czy przypadkiem jego wzrok nie działa
tak, jak bazyliszka.
Cała trójka wybuchła śmiechem,
wyobrażając sobie swojego profesora jako olbrzymiego gada, który niegdyś
spacerował kanalizacją… I petryfikował uczniów. Zgodnie doszli do wniosku, że
ewidentnie sam Mistrz Eliksirów byłby zachwycony takim obrotem spraw, choć
pozostali mieszkańcy Hogwartu mogliby mieć nieco inne zdanie na ten temat.
W końcu już nawet w swojej własnej
postaci Severus Snape budził nieskrywane przerażenie większości ludzi, którzy
mieli nieszczęście go spotkać. O co, bądźmy szczerzy, dbał jak o nic innego.
Kim w końcu byłby bez swojej opinii najbardziej znienawidzone nauczyciela w
historii szkoły?
— W sumie spędziliście trochę czasu
w tych rurach. Może myśli, że w ten sposób coś podłapał — wydusił Harry,
próbując powstrzymać śmiech. — Poza tym to by mu bardzo pasowało: może nawet
umieściliby jego wizerunek w godle Slytherinu.
— Wiesz, jadu to ma wystarczająco dużo
— dopowiedział Ron. — Nawet mieszka w lochach. I pomyśl, jakby się ucieszył.
— Może nawet przez jakiś czas nie
dawałby szlabanów…
— Zapomnij! Byłby wściekły, bo jako
bazyliszkowi trudno byłoby mu ubierać się w… — Harry zamilkł na chwilę,
szukając odpowiedniego określenia na szaty Snape’a, które osobiście uważał za
przedpotopowe — w te wszystkie peleryny.
— Myślę, że coś by wymyślił.
Wyobraźcie sobie, jak pełza korytarzami z tą swoją peleryną… — Ginny wykonała
gest, mający w zamierzeniu naśladować falowanie materiału szat za profesorem.
Ron patrzył na nią przez chwilę,
potem przeniósł wzrok na nauczyciela w czerni i w końcu na powrót spojrzał na
siostrę. Jego towarzysze niemal mogli zobaczyć trybiki obracające się pod rudą
czupryną Weasleya. Nikt nie miał wątpliwości, o czym myślał i co za chwilę
nastąpi. Nie minęła długa chwila nim oparł głowę na stole niedaleko talerza
pełnego pieczonych kiełbasek i ryknął śmiechem, ściągając na siebie uwagę prawie
wszystkich obecnych w Wielkiej Sali. Po chwili, słysząc ten dziwny dźwięk, ni
to parskanie, ni sapanie – coś w stylu ryku osła – za jego przykładem poszli
nie tylko uczniowie, ale również niektórzy członkowie grona pedagogicznego.
Ktoś stojący na błoniach mógłby przysiąc, że w sali podano Eliksir
Rozśmieszający i jego wnioski byłyby może nie tyle trafne, co niewiele odbiegające
od prawdy. W końcu śmiech Ronalda Weasleya miał podobne działanie, choć obywało
się bez interesujących efektów ubocznych.
— Minerwo, czy byłabyś tak łaskawa
podać mi chociaż jeden sensowny powód, dlaczego twoi Gryfoni rżą jak osły? —
Severus Snape odwrócił głowę ku swojej sąsiadce, której usta drgały, kiedy
obserwowała uczniów pokładających się ze śmiechu na stołach. Chyba tylko cudem
omijali przy tym półmiski pełne jedzenia.
— Jedno jest pewne: nie cieszą się z
jutrzejszych lekcji eliksirów — odparła złośliwie. — Ale wydaje mi się, że z
wiekiem zaczyna ci szwankować wzrok… Jeśli spojrzysz w kierunku stołu twoich jakże wspaniałych Ślizgonów, może zauważysz niektórych z nich pod
ławkami.
— Myślę, że starają się zasłonić
uszy i ukryć przed tym… — Jego wąskie wargi wykrzywił grymas niechęci, kiedy
szukał odpowiedniego słowa. — Tym dźwiękiem.
Rozejrzał się wokoło, zastanawiając
się, co też wstąpiło w tę hałastrę zwaną uczniami. Jego oczy aż zabłysły na
myśl o nocnym patrolu, który miał dziś odbyć. Doskonała szansa, by odegrać się
na szczeniakach, które swoimi piskliwymi głosami raniły jego wrażliwe uszy.
Szczególnie, że był pewien, iż natknie się na niejednego Gryfona – na ten fakt z
trudem powstrzymał się, by nie uśmiechnąć się jeszcze bardziej złośliwie niż
zazwyczaj. Jakoś zawsze temu domowi odbierał najwięcej punktów i dawał
największą ilość szlabanów, i to nie tylko dlatego, że z całego serca ich
nienawidził, nie. Po prostu uczniowie wręcz pchali się tam, gdzie przebywał,
niemalże prosząc o kary. Kim on był, by im tego odmawiać? No… Przynajmniej tak było
po części. Co jak co, ale jego niechęć do mieszkańców Gryffindoru z roku na
roku nie zmieniła się ani na jotę. Ale to akurat nie przeszkadzało Severusowi –
a wręcz przeciwnie; w ten sposób mógł połączyć przyjemne z pożytecznym.
Nagle z jego rozmyślań wyrwał go
ostry głos siedzącej obok czarownicy.
— Severusie… Przestań straszyć
uczniów.
— Przepraszam?
Szczerze wątpiła, by ktokolwiek
nabrał się na udawaną urażoną niewinność Snape’a.
— Udajesz, że się uśmiechasz. — Nie
zareagował. — No przecież widzę. W przeciwieństwie do ciebie noszę okulary, więc
nie jestem niemalże ślepa.
— Ja? Daj już spokój, Minerwo. To
przecież niedorzeczne! — Zmarszczył brwi w wyrazie irytacji. — Możesz to… —
wykonał nieokreślony gest dłonią, ogarniając nim całą Wielką Salę — uciszyć?
— Czemu? Nie przeszkadza mi, że się
dobrze bawią. Szczególnie po tym, jak przez cały tydzień chodzili przygnębieni,
bo odjąłeś mojemu domowi wszystkie punkty, które zdobył.
Minerwa wydawała się bardzo dobrze
bawić irytacją swojego młodszego kolegi. Co jak co, ale drażnienie go sprawiało
jej niekłamaną satysfakcję, z którą się nie kryła. I vice versa. Żadne z nich
za nic nie przyznałoby się do tego, że podczas wojny brakowało mu drugiego,
zwłaszcza że Snape zdawał się przejść na drugą stronę – na ciemną stronę mocy,
powiedziałby Albus, który zawsze uwielbiał mugolskie wyrażenia. Minerwa aż
uśmiechnęła się na wspomnienie swojego drogiego mentora i przyjaciela, który
teraz czasami bywał w Hogwarcie jako duch. Poza tym w gabinecie dyrektora
wisiał jego portret. Jednak to nadal nie było to samo, co gdy Dumbledore żył.
— Cisza! — ryknął Severus na cały
głos, przerywając jej rozmyślania i ogłuszając wszystkich bardziej niż śmiechy
uczniów.
W ułamku sekundy cała Wielka Sala
zamarła, jakby zatrzymana w stop klatce.
Nawet duchy nie ruszyły się z miejsca, oszołomione nagłym krzykiem profesora
Snape’a. Mężczyzna jednak nie zrobił nic więcej. Spiorunował tylko wszystkich
obecnych wzrokiem, po czym opuścił głowę, sprawiając, że czarne włosy zasłoniły
jego twarz, pogrążając ją w cieniu. Dopiero po chwili, gdy uczniowie przekonali
się, że Snape nie zmierza nic więcej powiedzieć, ani tym bardziej rzucać klątw,
zaczęli głębiej oddychać. Jednak nim wrócił radosny gwar, minęło dobrych parę
minut.
— Poza tym Granger w zupełności na
to sobie zasłużyła— rzekł w końcu.
— Na utratę punktów? Tutaj się
zgodzę. Na szlaban? Też nie będę protestować, ale żeby do końca roku?!
— Ta durna dziewucha wysadziła mi
klasę i o mało nas nie zabiła! — warknął.
Prócz samych zainteresowanych – oraz
Rona, Harry’ego i Draco – całą historią znała jedynie McGonagall. Nie było to
dziwne, ponieważ piastowała stanowisko dyrektora, ale Severus bardzo żałował,
że to on musiał jej wszystko opowiadać; stokrotnie bardziej wolałby, aby
zrobiła do panna Granger, która ewidentnie zawiniła. Niestety jednak Gryfonka
nie odzyskała jeszcze wtedy przytomności, więc sam musiał się tym zająć. Co
absolutnie nie znaczyło, że się z tym pogodził. Zamierzał podczas kolejnych
miesięcy nauki dosadnie dać jej do zrozumienia, czym kończą się ataki – nawet
niezamierzone – na jego osobę i wszystko, co było jego własnością. Nie wiedział
co prawda, czy Granger zrobiła to do końca umyślnie, chcąc mu jakoś dokuczyć, ponieważ
nie miał dowodów.
— Wierzę, że mógłbyś dostatecznie
ukarać ją nawet w przeciągu miesiąca. Poza tym panna Granger jest Prefekt
Naczelną. — Oczywiście, Minerwa nie byłaby sobą, gdyby nie broniła swojego
Gryfiątka niczym lwica.
— Najwyżej będzie musiała z tego
zrezygnować — sarknął. — To byłoby takie przykre: nie móc wypełniać swoich
obowiązków prefekta z powodu szlabanu.
— Założę się, że odwołasz go jeszcze
przed Bożym Narodzeniem. Merlin jeden wie, jak bardzo jej nie cierpisz.
Mówiąc to, wyciągnęła do niego dłoń.
Snape zmrużył oczy, wietrząc podstęp. Nie mógł jednak nie przyjąć zakładu, nie
narażając się na śmieszność. Poza tym w ten sposób pokazałby tej starej
wiedźmie, że miała rację! Do tego nie miał zamiaru dopuścić za żadne skarby.
Uścisnął więc rękę starszej czarownicy nieco mocniej niż było trzeba, zerkając na
nią spod zmarszczonych brwi.
— Niedoczekanie twoje. Prędzej
piekło zamarznie niż ja podaruję tej idiotce jej karę.
— A więc nasz drogi Lucyfer już musi
jeść sopelki — odparowała, po czym jakby nigdy nic odwróciła się w drugą stronę
i podniosła do ust puchar z winem, najwidoczniej uznając rozmowę za skończoną.
Zgrzytnął zębami, widząc jej impertynencję, zły, że
po raz pierwszy od wielu lar w ich dyskusji to ona miała ostatnie słowo. Przez
chwilę czekał, czy przypadkiem nie odwróci się, lecz nic takiego nie nastąpiło.
Zmełł więc w ustach cisnące się na język przekleństwo, spiorunował wzrokiem
paru Bogu ducha winnych uczniów, po czym z łopotem szat przeszedł pomiędzy
stołami, zatrzymując się dopiero przy miejscu jednej z uczennic, pogrążonej do
tej chwili w beztroskiej konwersacji. Przywołał na twarz swój najgorszy grymas,
na widok którego nawet większość Śmierciożerców uciekała co tchu i zacisnął
swoje długie, blade palce na jej ramieniu.
O Merlinie, dlaczego skończyłaś teraz?! Nie mogę się doczekać ich rozmowy ;-;
OdpowiedzUsuńRozdział ogólnie świetny, nie mogę się doczekać następnego c:
Świetny ;-).
OdpowiedzUsuń