niedziela, 14 września 2014

Rozdział XII


 Tym razem kolejny rozdział dość szybciutko, chociaż nie wiem, czy to tempo (raz w tygodniu) uda mi się utrzymać długo. Powód? Ustawniczy brak czasu - w końcu rozpoczęła się szkoła, a ja nie dość, że dostałam się na biolchem, to muszę przygotowywać się na Ogólnopolski Turniej Psychologiczny. Już nie wspominając o korepetycjach, chórze, strzelnicy i tańcach. xD I znajdź tu czas na pisanie...

Rozdział możecie przeczytać tak szybko tylko dzięki uprzejmości Izy, która uporała się z nim w naprawdę ekspresowym tempie. I, już nie przeciągając, życzę miłej lektury! 
 ~*~*~

            Zgodnie z tym, co usłyszała zanim poszła spać, Hermiona została wypuszczona ze Skrzydła Szpitalnego zaledwie pół godziny przed kolacją. Okazało się, że profesor Snape był jedyną osobą, która miała cokolwiek do powiedzenia w rozmowie z panią Pomfrey. Kobiecie chyba sprawiało przyjemność rozstawianie po kątach wszystkich, nawet samego Ministra Magii czy niegdysiejszego dyrektora, profesora Dumbledore’a. Jednak gdy dziewczyna chwilę się nad tym zastanowiła, groźba Mistrza Eliksirów miała większą siłę przebicia niż dobrotliwe uśmiechy innych czarodziejów. Mimo to Hermiona nadal nie mogła wyjść z podziwu, że udało jej się tak szybko wrócić do dormitorium – była pewna, że nauczyciel nie miał pojęcia, iż w tym wypadku oddał jej przysługę. Mimo to bynajmniej nie zamierzała go w tym temacie uświadamiać, chociaż zasługiwał na podziękowania. W końcu każdy, kto choć raz trafił do hogwarckiego Skrzydła Szpitalnego pod opiekuńcze skrzydła pani Pomfrey wiedział, że spędzenie tam dłuższego czasu niż było to absolutnie konieczne nie było dobrym pomysłem. Po prostu uzdrowicielka, mimo kwalifikacji, chuchała i dmuchała na każdego pojedynczego ucznia niczym kwoka na swe pisklęta. Najwięcej zaś o tym wiedział Harry Potter, który miał nawet zarezerwowane łóżka w tej części zamku – kto jak kto, ale on był tam niemalże stałym bywalcem.
            — Hermiono! Pani Pomfrey już cię wypuściła? — Kiedy tylko weszła do Wielkiej Sali, jej przyjaciele od razu wręcz rzucili się na nią i uścisnęli tak mocno, że aż stęknęła.
            — Hej, uważajcie… Żebra nadal mnie trochę bolą. Poza tym widzieliśmy się zaledwie paręnaście godzin temu — powstrzymała ich, delikatnie, acz stanowczo odsuwając od siebie. — A odpowiadając na wasze pytanie: tak, powiedziała, że skoro w gruncie rzeczy nic mi nie jest, nie ma większych przeszkód, bym wróciła do dormitorium. Muszę jedynie za tydzień zjawić się na wizycie kontrolnej.
            Harry tylko uniósł brwi, nie wierząc w to, co słyszał . Sam był już tyle razy pod opieką pani Pomfrey, że od podszewki znał jej niechęć do wypuszczania swoich pacjentów. Kobieta była znana z tego, iż w tym wypadku nigdy się nie uginała.
            — No dobra. — Hermiona bardzo szybko się poddała, choć nie miała zamiaru odpuścić im tych siniaków, których nabawiła się po ich wizycie. A że akurat nasuwała się okazja, by odpłacić im pięknym za nadobne… Dlaczego by z niej nie skorzystać? — Podobno profesor Snape poprosił ją, żeby wypuściła mnie jak najszybciej.
            Jej słowa odniosły natychmiastowy skutek. Ron oblał się sokiem dyniowym i patrzył teraz na nią, na przemian kaszląc i prychając. Jednak to było nic w porównaniu z Harrym, który nie dość, że nie trafił łyżką do ust, a do nosa, to wypluł wszystko, co miał w buzi, wprost na Ginny. Rudowłosa nie wyglądała na zachwyconą gęstą, przeżutą substancją, która nagle znalazła się na jej szacie, lecz w ostateczności bez komentarza machnęła tylko różdżką, czyszcząc ubranie. Gdy znów lśniło czystością, uderzyła swojego chłopaka w tył głowy, po czym szepnęła mu coś do ucha, na co jego twarz przybrała wściekło różowy kolor i spojrzał na nią z wyrzutem. Ron nie zwrócił na tę całą sytuację najmniejszej uwagi, zajęty próbami powstrzymania łez, które zaczęły ciec z jego oczu.
            — Snape poprosił?! — zapytał, kiedy w końcu odzyskał oddech i w miarę się opanował. Mimo to cała jego twarz nadal miała niezdrowy odcień czerwieni, która niemal zlewała się z jego włosami. — To on w ogóle zna takie słowo jak „proszę”?
            — Merlin go wie. Nawet jeśli już, i tak doskonale obywa się bez niego na co dzień — mruknęła Ginny, lecz wszyscy ją zignorowali.
            Hermiona przewróciła oczami, a Harry spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy.
            — Jeśli to prawda, chyba zacznę się cieszyć, że nie powiedziałaś nam wszystkiego, co wydarzyło się, gdy zniknęliście…
            Teraz to Hermiona trzepnęła go w dokładnie to samo miejsce, w które wcześniej wycelowała dziewczyna Wybrańca. Chłopak odskoczył do tyłu, niemal spadając z ławki, lecz nie uniknął ciosu. Na szczęście nie włożyła w niego tyle siły, co w trzeciej klasie, gdy jej ofiarą był Malfoy.
            — Jak możesz choćby o tym myśleć… — rzekła z pretensją w głosie, choć jej brązowe oczy się śmiały.
            — Właśnie próbuję sobie nawet tego nie wyobrażać — wymamrotał pod nosem Harry, rozcierając głowę.
            — Czego? — odezwała się Ginny.
            Chłopak tylko pokręcił głową, po czym upozorował wymioty.
            — Snape’a. Wystarczy, że muszę go oglądać na eliksirach i posiłkach… Chociaż w sumie to i tak za dużo. Jakby nie mógł pozostać martwy. Albo wynieść się gdzieś daleko, z dala od cywilizacji. Wiesz, słyszałem, że niedźwiedzie polarne są całkiem przyjazne... A przede wszystkim nie mają nic przeciwko temu, by ich posiłek był tłusty — przerwał na chwilę, by zaraz kontynuować, zerknąwszy wcześniej na czarnowłosego profesora. Ów zaś spokojnie jadł kolację, choć spojrzenia, które co jakiś czas rzucał w kierunku stołu Gryfonów, dalekie były od przyjaznych. — Cofam to. Jednak wolę nie ryzykować zdrowia biednych miśków. Jeszcze by się zatruły czy coś…  Wiesz, nagle odkryłem w sobie miłość do ochrony środowiska. Co wy na to, by po prostu wystrzelić go w kosmos?
            — A kosmici? — wtrącił Colin, który od jakiegoś czasu przysłuchiwał się ich rozmowie.
            — A masz lepszy pomysł? Jeśli istnieją, wolę, żeby to oni użerali się z nim niż my.
            — Jak możesz tak mówić, Harry? Przecież on nic ci nie zrobił. — Chłopak tylko uniósł brwi. — No dobrze, dobrze. Nieważne. Tym razem dam ci spokój, ale już przestań … Ale wracając do tematu, pani Pomfrey powiedziała mi, że zagroził jej, że sama będzie musiała przygotowywać wszystkie eliksiry dla Skrzydła Szpitalnego, a on nie da ani jednej ingrediencji. A już w szczególności w zimie.
            — To on je robi?
            Ron zamrugał ze zdziwienia, jakby Hermiona powiedziała jakiś sekret wagi państwowej.
            — A co, może jeszcze przynosi je Wróżka Zębuszka? — parsknęła Ginny. — Musi się tym zająć albo Snape, albo Slughorn, bo Pomfrey nie ma na to ani czasu, ani ochoty. Ma szczęście, że to zadanie zawsze należało do nauczyciela eliksirów, bo kiedyś powiedziała mi, że nienawidzi tego przedmiotu.
            — Ale musiała je zdać, żeby zostać magomedyczką.
            — Wy też musicie, jeśli nadal myślicie poważnie o studiach aurorskich. Co nie znaczy, że je lubicie… Chociaż w tym przypadku to raczej kwestia nauczyciela, bo eliksiry same w sobie nie są złe.
            — Naprawdę myślisz, że ktoś będzie przejmował się wynikami naszych owutemów? Heloł, to dzięki nam Sami-Wiecie-Kto… znaczy Voldemort już nie żyje — stwierdził Ron, a pewność siebie i duma aż biły z jego postaci.
            Hermiona potwierdziła ruchem głowy, zdając sobie, że w sumie miał rację, po czym poruszyła się nerwowo, mając wrażenie, że ktoś się na nią patrzy. Wręcz czuła na sobie czyjś wzrok, ale kiedy rozglądała się dookoła, okazywało się, że wprawdzie pozostali Gryfoni czasem łypali na nią nieprzychylnie, ale reszta uczniów była zajęta jedzeniem. Dopiero gdy w końcu zerknęła na stół nauczycielski, spostrzegła, że profesor Snape nie odrywa od niej spojrzenia swoich czarnych oczu. Zauważywszy, że Hermiona zorientowała się, co robi, zmarszczył brwi, a jego twarz wykrzywił ohydny grymas, który przerodził się w uśmieszek zadowolenia, gdy Gryfonka szybko odwróciła głowę w drugą stronę.
            — Dlaczego Snape się na ciebie gapi? — szepnął Harry, widząc jak jego przyjaciółka zesztywniała. — Chyba nic nie słyszał, nie?
            — Nie mam pojęcia.
            — Może się cieszy, że jego plan zaszantażowania Pomfrey wypalił — podsunął Ron. — Chociaż nie wiem, co chciałby w ten sposób osiągnąć. Albo sprawdza, czy przypadkiem jego wzrok nie działa tak, jak bazyliszka.
            Cała trójka wybuchła śmiechem, wyobrażając sobie swojego profesora jako olbrzymiego gada, który niegdyś spacerował kanalizacją… I petryfikował uczniów. Zgodnie doszli do wniosku, że ewidentnie sam Mistrz Eliksirów byłby zachwycony takim obrotem spraw, choć pozostali mieszkańcy Hogwartu mogliby mieć nieco inne zdanie na ten temat. W  końcu już nawet w swojej własnej postaci Severus Snape budził nieskrywane przerażenie większości ludzi, którzy mieli nieszczęście go spotkać. O co, bądźmy szczerzy, dbał jak o nic innego. Kim w końcu byłby bez swojej opinii najbardziej znienawidzone nauczyciela w historii szkoły?
            — W sumie spędziliście trochę czasu w tych rurach. Może myśli, że w ten sposób coś podłapał — wydusił Harry, próbując powstrzymać śmiech. — Poza tym to by mu bardzo pasowało: może nawet umieściliby jego wizerunek w godle Slytherinu.
            — Wiesz, jadu to ma wystarczająco dużo — dopowiedział Ron. — Nawet mieszka w lochach. I pomyśl, jakby się ucieszył.
            — Może nawet przez jakiś czas nie dawałby szlabanów…
            — Zapomnij! Byłby wściekły, bo jako bazyliszkowi trudno byłoby mu ubierać się w… — Harry zamilkł na chwilę, szukając odpowiedniego określenia na szaty Snape’a, które osobiście uważał za przedpotopowe — w te wszystkie peleryny.
            — Myślę, że coś by wymyślił. Wyobraźcie sobie, jak pełza korytarzami z tą swoją peleryną… — Ginny wykonała gest, mający w zamierzeniu naśladować falowanie materiału szat za profesorem.
            Ron patrzył na nią przez chwilę, potem przeniósł wzrok na nauczyciela w czerni i w końcu na powrót spojrzał na siostrę. Jego towarzysze niemal mogli zobaczyć trybiki obracające się pod rudą czupryną Weasleya. Nikt nie miał wątpliwości, o czym myślał i co za chwilę nastąpi. Nie minęła długa chwila nim oparł głowę na stole niedaleko talerza pełnego pieczonych kiełbasek i ryknął śmiechem, ściągając na siebie uwagę prawie wszystkich obecnych w Wielkiej Sali. Po chwili, słysząc ten dziwny dźwięk, ni to parskanie, ni sapanie – coś w stylu ryku osła – za jego przykładem poszli nie tylko uczniowie, ale również niektórzy członkowie grona pedagogicznego. Ktoś stojący na błoniach mógłby przysiąc, że w sali podano Eliksir Rozśmieszający i jego wnioski byłyby może nie tyle trafne, co niewiele odbiegające od prawdy. W końcu śmiech Ronalda Weasleya miał podobne działanie, choć obywało się bez interesujących efektów ubocznych.


            — Minerwo, czy byłabyś tak łaskawa podać mi chociaż jeden sensowny powód, dlaczego twoi Gryfoni rżą jak osły? — Severus Snape odwrócił głowę ku swojej sąsiadce, której usta drgały, kiedy obserwowała uczniów pokładających się ze śmiechu na stołach. Chyba tylko cudem omijali przy tym półmiski pełne jedzenia.
            — Jedno jest pewne: nie cieszą się z jutrzejszych lekcji eliksirów — odparła złośliwie. — Ale wydaje mi się, że z wiekiem zaczyna ci szwankować wzrok… Jeśli spojrzysz w kierunku stołu twoich jakże wspaniałych Ślizgonów, może zauważysz niektórych z nich pod ławkami.
            — Myślę, że starają się zasłonić uszy i ukryć przed tym… — Jego wąskie wargi wykrzywił grymas niechęci, kiedy szukał odpowiedniego słowa. — Tym dźwiękiem.
            Rozejrzał się wokoło, zastanawiając się, co też wstąpiło w tę hałastrę zwaną uczniami. Jego oczy aż zabłysły na myśl o nocnym patrolu, który miał dziś odbyć. Doskonała szansa, by odegrać się na szczeniakach, które swoimi piskliwymi głosami raniły jego wrażliwe uszy. Szczególnie, że był pewien, iż natknie się na niejednego Gryfona – na ten fakt z trudem powstrzymał się, by nie uśmiechnąć się jeszcze bardziej złośliwie niż zazwyczaj. Jakoś zawsze temu domowi odbierał najwięcej punktów i dawał największą ilość szlabanów, i to nie tylko dlatego, że z całego serca ich nienawidził, nie. Po prostu uczniowie wręcz pchali się tam, gdzie przebywał, niemalże prosząc o kary. Kim on był, by im tego odmawiać? No… Przynajmniej tak było po części. Co jak co, ale jego niechęć do mieszkańców Gryffindoru z roku na roku nie zmieniła się ani na jotę. Ale to akurat nie przeszkadzało Severusowi – a wręcz przeciwnie; w ten sposób mógł połączyć przyjemne z pożytecznym.
            Nagle z jego rozmyślań wyrwał go ostry głos siedzącej obok czarownicy.
            — Severusie… Przestań straszyć uczniów.
            — Przepraszam?
            Szczerze wątpiła, by ktokolwiek nabrał się na udawaną urażoną niewinność Snape’a.
            — Udajesz, że się uśmiechasz. — Nie zareagował. — No przecież widzę. W przeciwieństwie do ciebie noszę okulary, więc nie jestem niemalże ślepa.
            — Ja? Daj już spokój, Minerwo. To przecież niedorzeczne! — Zmarszczył brwi w wyrazie irytacji. — Możesz to… — wykonał nieokreślony gest dłonią, ogarniając nim całą Wielką Salę — uciszyć?
            — Czemu? Nie przeszkadza mi, że się dobrze bawią. Szczególnie po tym, jak przez cały tydzień chodzili przygnębieni, bo odjąłeś mojemu domowi wszystkie punkty, które zdobył.
            Minerwa wydawała się bardzo dobrze bawić irytacją swojego młodszego kolegi. Co jak co, ale drażnienie go sprawiało jej niekłamaną satysfakcję, z którą się nie kryła. I vice versa. Żadne z nich za nic nie przyznałoby się do tego, że podczas wojny brakowało mu drugiego, zwłaszcza że Snape zdawał się przejść na drugą stronę – na ciemną stronę mocy, powiedziałby Albus, który zawsze uwielbiał mugolskie wyrażenia. Minerwa aż uśmiechnęła się na wspomnienie swojego drogiego mentora i przyjaciela, który teraz czasami bywał w Hogwarcie jako duch. Poza tym w gabinecie dyrektora wisiał jego portret. Jednak to nadal nie było to samo, co gdy Dumbledore żył.
            — Cisza! — ryknął Severus na cały głos, przerywając jej rozmyślania i ogłuszając wszystkich bardziej niż śmiechy uczniów.
            W ułamku sekundy cała Wielka Sala zamarła, jakby zatrzymana w stop klatce. Nawet duchy nie ruszyły się z miejsca, oszołomione nagłym krzykiem profesora Snape’a. Mężczyzna jednak nie zrobił nic więcej. Spiorunował tylko wszystkich obecnych wzrokiem, po czym opuścił głowę, sprawiając, że czarne włosy zasłoniły jego twarz, pogrążając ją w cieniu. Dopiero po chwili, gdy uczniowie przekonali się, że Snape nie zmierza nic więcej powiedzieć, ani tym bardziej rzucać klątw, zaczęli głębiej oddychać. Jednak nim wrócił radosny gwar, minęło dobrych parę minut.
            — Poza tym Granger w zupełności na to sobie zasłużyła— rzekł w końcu.
            — Na utratę punktów? Tutaj się zgodzę. Na szlaban? Też nie będę protestować, ale żeby do końca roku?!
            — Ta durna dziewucha wysadziła mi klasę i o mało nas nie zabiła! — warknął.
            Prócz samych zainteresowanych – oraz Rona, Harry’ego i Draco – całą historią znała jedynie McGonagall. Nie było to dziwne, ponieważ piastowała stanowisko dyrektora, ale Severus bardzo żałował, że to on musiał jej wszystko opowiadać; stokrotnie bardziej wolałby, aby zrobiła do panna Granger, która ewidentnie zawiniła. Niestety jednak Gryfonka nie odzyskała jeszcze wtedy przytomności, więc sam musiał się tym zająć. Co absolutnie nie znaczyło, że się z tym pogodził. Zamierzał podczas kolejnych miesięcy nauki dosadnie dać jej do zrozumienia, czym kończą się ataki – nawet niezamierzone – na jego osobę i wszystko, co było jego własnością. Nie wiedział co prawda, czy Granger zrobiła to do końca umyślnie, chcąc mu jakoś dokuczyć, ponieważ nie miał dowodów.
            — Wierzę, że mógłbyś dostatecznie ukarać ją nawet w przeciągu miesiąca. Poza tym panna Granger jest Prefekt Naczelną. — Oczywiście, Minerwa nie byłaby sobą, gdyby nie broniła swojego Gryfiątka niczym lwica.
            — Najwyżej będzie musiała z tego zrezygnować — sarknął. — To byłoby takie przykre: nie móc wypełniać swoich obowiązków prefekta z powodu szlabanu.
            — Założę się, że odwołasz go jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Merlin jeden wie, jak bardzo jej nie cierpisz.
            Mówiąc to, wyciągnęła do niego dłoń. Snape zmrużył oczy, wietrząc podstęp. Nie mógł jednak nie przyjąć zakładu, nie narażając się na śmieszność. Poza tym w ten sposób pokazałby tej starej wiedźmie, że miała rację! Do tego nie miał zamiaru dopuścić za żadne skarby. Uścisnął więc rękę starszej czarownicy nieco mocniej niż było trzeba, zerkając na nią spod zmarszczonych brwi.
            — Niedoczekanie twoje. Prędzej piekło zamarznie niż ja podaruję tej idiotce jej karę.
            — A więc nasz drogi Lucyfer już musi jeść sopelki — odparowała, po czym jakby nigdy nic odwróciła się w drugą stronę i podniosła do ust puchar z winem, najwidoczniej uznając rozmowę za skończoną.
Zgrzytnął zębami, widząc jej impertynencję, zły, że po raz pierwszy od wielu lar w ich dyskusji to ona miała ostatnie słowo. Przez chwilę czekał, czy przypadkiem nie odwróci się, lecz nic takiego nie nastąpiło. Zmełł więc w ustach cisnące się na język przekleństwo, spiorunował wzrokiem paru Bogu ducha winnych uczniów, po czym z łopotem szat przeszedł pomiędzy stołami, zatrzymując się dopiero przy miejscu jednej z uczennic, pogrążonej do tej chwili w beztroskiej konwersacji. Przywołał na twarz swój najgorszy grymas, na widok którego nawet większość Śmierciożerców uciekała co tchu i zacisnął swoje długie, blade palce na jej ramieniu.


2 komentarze:

  1. O Merlinie, dlaczego skończyłaś teraz?! Nie mogę się doczekać ich rozmowy ;-;
    Rozdział ogólnie świetny, nie mogę się doczekać następnego c:

    OdpowiedzUsuń