poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział XIII



            Kiedy czyjaś dłoń zacisnęła się na jej ramieniu, Hermiona nie odwróciła się od razu. Początkowo zamarła, po czym pytająco spojrzała na siedzącego naprzeciwko niej Harry’ego, bezgłośnie pytając: To on? Chłopak jednak ani drgnął, wpatrując się nieruchomo w przestrzeń za nią. Na jego twarz wkradł się dziwny grymas, którego nie potrafiła rozszyfrować, a jedynym znakiem, że zrozumiał, o co chodziło przyjaciółce, było nieznaczne rozszerzenie jego zielonych oczu ukrytych za okularami. Nie namyślając się dłużej, Hermiona uznała to za potwierdzenie. Powoli się obróciła, przy okazji strącając dłoń, która nadal spoczywała na jej ramieniu.
            — Dobry wieczór, profesorze Snape — powiedziała opanowanym głosem, patrząc na mężczyznę stojącego za nią. Widząc, w jaki sposób na nią patrzy, przez chwilę miała ochotę od razu uciec i ukryć się w mysiej norze. Jednak szybko odrzuciła ten pomysł, zdając sobie sprawę, że nauczyciel chciał tylko w ten sposób ją onieśmielić… Co w sumie mu się udało, bo jego nieprzyjazna mina sprawiała, że faktycznie ucieczka była pierwszym, co przyszło jej na myśl.
            — Granger — warknął w geście powitania. A przynajmniej tak to odczytała.
            — Czy coś się stało, sir?
            Zmrużył oczy i wykrzywił wargi.
            — Twój szlaban. O dwudziestej w moim gabinecie. — I odszedł szybkim krokiem, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
            Hermiona westchnęła ciężko, po czym oparła głowę na złożonych na stole rękach. W co ja się wpakowałam? Dotąd miała nikłą nadzieję, że może Snape okaże odrobinę serca i postanowi, że szlaban rozpocznie się dopiero nazajutrz. Niestety, zapomniała, że profesor nie miał najmniejszego zamiaru jej go podarować, o pójściu na rękę nawet nie wspominając. Hermiona wiedziała też, że nie może prosić o wstawiennictwo któregoś z nauczycieli – musiała przyznać się przed samą sobą, że w żadnym wypadku na nie nie zasłużyła. Mimo to dziwnie czuła się ze świadomością, że jest to jej pierwsza kara od czasów, gdy była na pierwszym roku.
            — O czym on mówił? — Jej rozmyślania przerwał głos Harry’ego. — Masz szlaban?
            Pokiwała głową i zmarszczyła brwi.
            — A nie mówiłam wam? — Obaj jej przyjaciele zaprzeczyli. — Profesor Snape powiedział, że będę musiała przychodzić do niego do końca roku. Dotąd miałam nadzieję, że przynajmniej zrezygnuje z tego, żeby kazać mi być tam codziennie. W końcu ma inne rzeczy do roboty… Prawda? — Spojrzała na nich z nadzieją.
            — Po tym, co się stało? Wątpię. Założę się, że z przyjemnością będzie spędzał noce na sprawdzaniu esejów i… tym, czym on się tam w końcu zajmuje. Nie chcę cię załamywać, ale na sto procent znajdzie sposób, by ci dopiec, choćby nawet miał nie zmrużyć oka do czerwca.
            — A ja tam się zastanawiam, co będziesz musiała robić. Przecież w końcu mu się znudzi patrzenie na to, jak szorujesz kociołki — wtrącił Ron. — Poza tym… Może znajdzie coś bardziej nieprzyjemnego… To byłoby w jego stylu. Poza tym, z pewnością jest wściekły, że nie możesz wylecieć ze szkoły za to, co zrobiłaś.
            Hermiona puściła jego słowa mimo uszu, chociaż sama miała bardzo podobne, niemal identyczne odczucia.
            — Cóż, słyszałam, że wy musieliście odgruzowywać nową salę. Znając was, coś pominęliście i każe mi to dokończyć. A nawet jeśli nie, na pewno coś znajdzie. — Uśmiechnęła się krzywo. — No cóż, jakoś będę musiała to przeżyć. Poza tym to doskonała szansa, żeby spróbować dowiedzieć się czegoś o sami-wiecie-czym. — Mrugnęła do nich porozumiewawczo, nie chcąc głośno mówić o tym, czego szukała.
            — Myślisz, że zostawi cię na jakiś czas samą? — zapytał Harry.
            — Nie wiem. Teraz? Raczej nie, ale mam nadzieję, że co najmniej raz zdarzy się sytuacja, w wyniku której będzie musiał gdzieś wyjść, a wtedy powinnam mieć chwilę, żeby się rozejrzeć. Zresztą… Przy odrobinie szczęścia nie będzie takiej potrzeby. Przepraszam, że jeszcze wam o tym nie mówiłam, ale Draco znalazł jego notatki.
            — To wspaniale!
            — Tylko jest pewien problem — tłumaczyła dalej. — Chodzi o to, że profesor Snape zapisał je w języku, którego najprawdopodobniej nikt prócz niego samego nie potrafi odczytać. A przynajmniej tak mówi Draco. Jednak jeszcze nie widziałam ich na własne oczy, więc mam nadzieję, że może uda mi się coś przetłumaczyć… Albo przynajmniej rozpoznać ten język. W tym tkwi największy kłopot, potem powinno pójść raczej łatwo.
            Mimo że na zewnątrz nie dała nic po sobie poznać i jakby nigdy nic rozmawiała z przyjaciółmi, w środku Hermiona trzęsła się ze zdenerwowania przed spotkaniem z profesorem Snape’em. Nie miała pojęcia, czego się po nim spodziewać, szczególnie że nadal był wściekły. Kiedy to przemyślała, doszła do wniosku, że powinna go przeprosić, jednak nie przychodził jej na myśl żaden sposób, by to zrobić. Nie mogła zaś zapytać Harry’ego ani Rona, ponieważ natychmiast odrzuciliby ten pomysł… Ewentualnie mogłaby spróbować z Malfoyem, lecz miała niejasne wrażenie, że nie było to właściwe rozwiązanie. Hermiona bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że mimo że wraz ze Ślizgonem wprawdzie nie pałali już do siebie otwartą wrogością i nie skakali sobie nawzajem do gardeł, to nie byli przyjaciółmi.
            Wszystko to spowodowało, że dopisujący jej dotąd apetyt nagle zniknął i Hermiona spędziła cały posiłek intensywnie myśląc. W międzyczasie odruchowo grzebała w talerzu, bawiąc się jedzeniem i przesuwając je z jednego końca naczynia na drugi.
            Nadal o tym wszystkim rozmyślała, idąc do lochów. Po drodze mijała nielicznych Ślizgonów, którzy wskazywali ją palcami i uśmiechali się do niej, wyraźnie uradowani z tego, że dzięki niej już na początku roku Gryffindor uplasował się na ostatnim miejscu w wyścigu o Puchar Domów. Wprawdzie Slytherin też nie był pierwszy, lecz dla nich liczyło się tylko to, że Gryfoni nie pozostawili ich w tyle, jak to często miało miejsce w ostatnich latach. To tylko wzmocniło wrażenie niechęci, którą odczuła, kiedy usiadła wśród swoich współdomowników.
            W końcu stanęła przed grubymi, dębowymi drzwiami, które strzegły gabinetu Snape’a. Hermiona odetchnęła głęboko i powoli podniosła rękę, by w nie zapukać. Głuchy stukot rozniósł się echem po pustym korytarzu, powodując, że włoski na jej karku stanęły dęba, a na całym ciele pojawiła się gęsia skórka. Przestąpiła z nogi na nogę, czekając, aż nauczyciel wpuści ją do środka lub poprosi, by weszła.
            — Panna Granger. — Usłyszała po chwili, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły.
            Profesor Snape odsunął się, by mogła przejść. Kiedy przekroczyła próg, drzwi zatrzasnęły się z głośnym trzaskiem, przez który niemal podskoczyła. Mężczyzna skwitował to tylko pogardliwym uniesieniem brwi. Podszedł do biurka stojącego w roku i usadowił się na krześle za nim. Hermiona nie bez zdziwienia zauważyła, że nie zaprosił jej, by usiadła. Zrobiła więc kilka kroków, stając przed nim.
            — Panie profesorze, co mam robić? — zapytała, przerywając przedłużające się milczenie.
            Przez chwilę nie odpowiadał. W końcu spojrzał na nią, a ona momentalnie spuściła głowę, pamiętając nadal o wskazówkach Malfoya.
            — Dzisiaj trzeci rok ważył wywar Hugona. Twoi zadaniem będzie wyczyszczenie kociołków, z których korzystali — oznajmił, wskazując dość pokaźną stertę w rogu gabinetu.
            — Bez użycia magii?
            W odpowiedzi tylko popatrzył na nią jak na idiotkę. Wyciągnął dłoń w jej kierunku i powiedział:
            — Oddaj różdżkę. Dostaniesz ją z powrotem, gdy skończysz pracę.
            — Nie mam jej. W razie gdyby pan zapomniał, złamała się, kiedy wpadliśmy do kanałów.
            — Minus pięć punktów za impertynencję, panno Granger. Szacunek. Pamiętaj, do kogo mówisz — podsumował jej uwagę z sarkastycznym uśmieszkiem, a ona niemal usłyszała stukot rubinów, które znikały z klepsydry Gryffindoru. — Odnoszę wrażenie, że bardzo pani zależy na tym, by pani dom do końca roku nie zdołał utrzymać przez dłuższy czas choćby jednego punktu. Pozostali Gryfoni mogą być niezadowoleni z takiego obrotu spraw.
            Hermiona zacisnęła mocno zęby, modląc się w duchu o cierpliwość. Podenerwowanie, które towarzyszyło jej na początku, ulotniło się teraz niemal całkowicie, ustępując miejsca irytacji na czarodzieja stojącego przed nią. Już tylko szacunek do niego jako do nauczyciela powstrzymywał ją przed odgryzieniem się. To oraz świadomość, że w razie gdyby to zrobiła, na pewno nie puściłby jej tego płazem. Przełknęła ślinę i rzekła cicho, wkładając w swój ton pokorę, którą cudem w sobie odnalazła:
            — Przepraszam.
            — Słucham?
            — Przepraszam za to, że zwróciłam się do pana nieodpowiednio. — Mężczyzna patrzył na nią oczekująco, więc, nie chcąc dawać mu kolejnych pretekstów do odebrania punktów, dodała szybko: — Sir.
            Po wyrazie twarzy profesora Snape’a Hermiona odgadła, że ten doskonale się bawi z jej zgryzoty i jest świadomy, że nie przeprosiła go chętnie.
            — I masz za co, panno Granger. Och, masz za co — mruknął, po czym machnął różdżką, a mugolskie środki czystości, wiadro i gąbka pojawiły się u jej stóp. — Jest pięć po dwudziestej. Jeśli nie upora się pani z pracą do północy, przyjdzie pani również rano.
            Mężczyzna powiedział, co miał do powiedzenia, po czym zajął się zwojami pergaminów masowo zalegającymi na blacie jego biurka. Nie minęła nawet chwila, a zamoczył pióro w inkauście i zaczął wyskrobywać uwagi swoim jadowicie zielonym atramentem. Każdy z uczniów doskonale już znał Snape’owskie komentarze i jego pochyłe, ostre pismo, które niejednokrotnie pokrywało większość wolnego miejsca na pracach pisemnych. Hermiona czasem zastanawiała się, czy profesor Snape w swojej nauczycielskiej karierze chociaż raz napisał na czyimś eseju coś pozytywnego. Jednakże kiedy zerknęła na niego przelotnie, szybko w to zwątpiła. Mistrz Eliksirów wydawał się mieć najprawdziwszy ubaw z wypisywania jadowitych uwag. Patrzyła na niego jeszcze przez parę sekund, po czym wzruszyła ramionami i schyliła się po wiadro wypełnione do połowy ciepłą wodą. Przeniosła je bliżej brudnych kociołków i, odgarniając niesforne włosy z czoła, zabrała się za pracę.
            Nim minęło piętnaście minut, zaczęła żałować, że choćby wpadła na pomysł wywołania zamieszania w klasie, żeby odciągnąć Snape’a od Draco. Wywar Hugona, którym oblepione były wnętrza kociołków, był paskudną w wyglądzie, choć zupełnie nieszkodliwą miksturą. Dość prosty w wykonaniu, działał podobnie do Eliksiru Pieprzowego, ale nie był równie skuteczny. Sprawdzał się za to doskonale przy katarze. Szybko okazało się jednak, że „prosty w wykonaniu” to pojęcie czysto względne, bo tegoroczni trzecioklasiści wykazali nadzwyczajny talent do tworzenia własnej mikstury. Najczęściej dodawali za dużo lubczyka, co powodowało, że eliksir stawał się podobny do kwasu, który podrażniał skórę. Przez to Hermiona była zmuszona do przekładania gąbki z ręki do ręki co średnio dziesięć minut, nie chcąc prosić Snape’a o rękawice ochronne. Była przekonana, że nauczyciel nie tylko ich jej nie da, a przy okazji wyśmieje jeszcze „delikatne” ręce Hermiony.
            Otarła pot z czoła i przeciągnęła się, wyciągając ręce wysoko w górę. Odłożyła na bok kolejny wyszorowany kociołek, po czym zabrała się za następny. W międzyczasie zaczęła zastanawiać się nad zachowaniem swojego narzeczonego.
Kiedy wraz z Harrym przyszedł ją odwiedzić, zachowywał się dziwnie i zupełnie nie rozumiała, o co chodzi. Hermiona już od jakiegoś czasu miała niejasne wrażenie, że Ron oddala się od niej, ale nie potrafiła podać ani jednego sensownego powodu… Wprawdzie wiedziała, że przeszkadzało mu to, że niechętnie dawała mu się całować i z reguły nie pozwalała na śmielsze pieszczoty, lecz przecież mówił, że nie ma z tym najmniejszego problemu! Powiedział nawet, że w sumie cieszy go, że z tym wszystkim chce zaczekać do ślubu – mimo że jego daty jeszcze nie ustalili. Zmarszczyła brwi, próbując rozgryźć, co się stało. Jednak o wiele bardziej zaprzątające uwagę były spojrzenia, które czasami rzucała jej Ginny, kiedy myślała, że Hermiona tego nie widzi. Poza tym brązowowłosa nie wspomniała o tym głośno, lecz przykro jej było, gdy nie zobaczyła młodej Weasleyówny wraz z Ronem i Harrym w Skrzydle Szpitalnym. Ginny zachowywała się nawet dziwniej od swojego brata, co bardzo martwiło Hermionę. Jakby tego było mało, prawie cały zamek był do niej nieprzychylnie nastawiony i mimo że pani Pomfrey wypuściła ją zaledwie parę godzin wcześniej, już zdążono jej to dosadnie okazać.
            Och, nie, Hermiona nie przejmowała się opinią ludzi, którzy nie byli jej w jakiś sposób bliscy, nie byli jej przyjaciółmi ani rodziną. Niemniej jednak nie dało się ukryć, że trochę bolały ją te nieprzyjazne spojrzenia.
            — Już skończyłam, panie profesorze — oznajmiła jakąś godzinę później, odkładając do stosu po jej lewej stronie ostatni, czysty już kociołek.
            Snape na dźwięk jej głosu podniósł głowę, po czym wyszedł zza swojego masywnego biurka i skierował swe kroki w stronę Hermiony, zamierzając sprawdzić, jak wykonała powierzone jej zadanie. Dziewczyna nie wątpiła, że wywiązała się z niego doskonale. Na ogół nie można jej było nazwać pedantką, a w jej pokoju nierzadko panował rozgardiasz, lecz gdy już brała się za sprzątanie, zawsze robiła wszystko bardzo dokładnie. Pod tym i wieloma innymi względami była perfekcjonistką. Mimo to nie zdziwiło jej, gdy nauczyciel tylko ściągnął usta i powiedział:
            — Mogłaś się bardziej postarać — zamilkł na chwilę, jakby czekał na to, aż zaprotestuje, lecz nic takiego się nie stało.  — No dobrze, panno Granger, może pani już iść. Widzę panią o tej samej godzinie pojutrze.
            W odpowiedzi skinęła tylko głową.
            — Do widzenia. — Wymownie wskazał dłonią drzwi, dając jej do zrozumienia, że życzy sobie, by już poszła.
            Hermiona podniosła się z klęczek, po czym, lekko utykając, przeszła przez środek pomieszczenia. Kiedy była już przy drzwiach, rzekła jeszcze:
            — Dobranoc, proszę pana. — I już jej nie było.
            Z trudem powstrzymała się przed życzeniem mu samych koszmarów, ale wynikało to jedynie z faktu, że miała pełną świadomość, nie skończyłoby się to dla niej dobrze.
            Kiedy wychodziła z lochów, zatrzymała się na chwilę i schyliła, rozmasowując mięśnie ud, które zdrętwiały od długiego trwania w jednej pozycji. Aż jęknęła, czując, jak do tępego bólu żeber dołącza ten promieniujący z jej rąk. Co jak co, ale parę godzin szorowania kociołków dało się jej we znaki. Szczególnie zaś ucierpiały jej dłonie, na których pojawiły się podrażnienia, a gdzieniegdzie nawet bąble.
            — Ała! — pisnęła, po czym wyprostowała się energicznie.
            Szybkim krokiem ruszyła w kierunku wieży Gryffindoru. Zdziwiła się, nie spotykając po drodze ani żywego ducha – co w świecie pełnym magii nie było tylko przenośnią. Nigdzie nie widziała też ani nie słyszała Filcha, pani Norris, a nawet Irytka, lecz nie zamierzała na to narzekać. Na miejsce dotarła parę minut później. Jeszcze większe oszołomienie jednak przeżyła, nie widząc nikogo w Pokoju Wspólnym. W dormitorium jej współlokatorki spały, a chociaż Hermiona niczego w tej chwili nie pragnęła bardziej niż pójść w ich ślady, nie mogła. Niestety miała do napisania dwa zaległe eseje na jutro – a właściwie już dzisiaj, co uświadomiła sobie, spojrzawszy na zegar przy łóżku. Ziewając potężnie, wyciągnęła z szuflady potrzebne książki, po czym położyła się na kołdrze, zasłaniając kotary, by światło świecy nie przeszkadzało śpiącym koleżankom.
            Chwilę potem prócz cichego pochrapywania w dormitorium dziewcząt słychać było również wściekłe skrobanie pióra Hermiony.


            — Muszę iść do profesor McGonagall — stwierdziła rano Hermiona, zalewając sobie płatki mlekiem.
            — Po co?
            — Muszę wybrać się na Pokątną, żeby kupić nową różdżkę. Mówiłam już, że tamta się złamała i to tak, że nijak nie można byłoby jej naprawić, nawet gdybym miała wszystkie części… A przecież połowę z nich zgubiłam.
            — Pewnie wtedy, gdy wpadłaś do jeziora — stwierdził z przekonaniem Ron.
            — Chcesz, żebyśmy poszli z tobą? — dodał Harry. — Wiesz, jako wsparcie. — Wyszczerzył zęby.
            Ginny spojrzała na niego, marszcząc brwi. Przez chwili po prostu wpatrywała się w Wybrańca, po czym gwałtownie wstała od stołu i bez słowa odeszła. Zaraz potem za nią podążył Ron, wyraźnie zainteresowany i zaniepokojony zachowaniem siostry.
            — Coś się stało? — zapytała Hermiona, patrząc śladem rudowłosego rodzeństwa.
            — Nie mam pojęcia. Zachowuje się dziwnie od jakiegoś czasu, ale mam nadzieję, że to tylko jakieś wasze kobiece humorki. Nie wiem, może ma te dni czy coś?
            Hermiona przewróciła oczami, słysząc odpowiedź przyjaciela.
            — Zresztą mniejsza o to. W końcu Ron ma czasami podobnie, więc może to genetyczna wada Weasleyów — mruknął Harry. — Wracając, chcesz poprosić McGonagall o pozwolenie na wizytę na Pokątnej, racja? Dobrze zrozumiałem?
            — Tak. Im szybciej, tym lepiej. W końcu bez różdżki nie będę mogła uczestniczyć w prawie żadnych lekcjach… No może tylko runach i numerologii. A to niewiele. Najchętniej wybrałabym się tam jeszcze dziś, ale wątpię, by się na to zgodziła. Pewnie będę mogła dopiero w weekend.
            — Nie jest tak źle. To przecież ledwie jeden dzień. Dziś jest już piątek!
            Westchnęła.
            jeden dzień, Harry. Już i tak mam mnóstwo do nadrabiania. Wolałabym nie robić sobie kolejnych zaległości, zwłaszcza, że w tym roku będziemy zdawać owutemy. Nie wspominając już o tym, że mam szlaban u Snape’a i przez to nie będę mogła uczyć się tyle, ile powinnam. Tym bardziej nie mogę sobie pozwolić na coś takiego.
            Dziwne, jak ludziom zmieniają się priorytety. Podczas wojny owutemy i szkoła nie miały takiego znaczenia, ale gdy ta się skończyła, wszystko to powróciło. Nagle rzeczy, które zaledwie parę miesięcy temu nie były ważne, stały się czymś, co zaprzątnęło ich myśli bez reszty. Hermiona znów zaczęła przejmować się czekającymi ich testami, a Harry i Ron quidditchem. Jednak nie było w tym nic złego – wręcz dobrze się składało, że przynajmniej niektóre rzeczy pozostały takie same.
            — Hermiono — zaprotestował Harry. — Daj spokój. Wszyscy wiemy, że już w poprzednie wakacje przerobiłaś cały materiał, a owutemy bez problemu zdałabyś nawet jako piąto- lub szóstoklasistka.
            Przewróciła oczami, słysząc te słowa. Czuła się nimi mile połechtana, lecz w końcu niektórych przyzwyczajeń wybitnie trudno się pozbyć.
            — Miło, że tak myślisz, ale nie masz racji.
            — Mam, mam i każdy to potwierdzi. A różdżką się nie martw. W razie czego mogę pożyczać ci swoją…
            — Naprawdę? — Zamrugała ze zdziwienia.
            Dobrowolne oddanie swojej różdżki w ręce innego czarodzieja było znakiem niemal bezgranicznego zaufania w świecie magii. Była ona jakby częścią ciała jej właściciela, więc taki gest wiele znaczył. Hermiona, nawet jako mugolka, miała tego świadomość. Podobnie jak tego, że na podobny krok zdobyłoby się niewiele spośród osób, które znała. Mało kto teraz ufał drugiemu, a choć wiedziała, że Harry jest jej przyjacielem, nie spodziewała się czegoś takiego.
            — Jasne — odparł bez wahania.
            — Dziękuję! — Przytuliła go mocno, nie zważając na to, że znajdują się w Wielkiej Sali, gdzie śledziły ich setki par oczu. — Jesteś wspaniały!
            — Wiem — roześmiał się.
            Pokręciła głową, puszczając go.
            — I do tego ta skromność…
            — To moje drugie imię.
            — Kłamiesz. Kiedy ostatnio sprawdzałam, brzmiało ono James. — Mrugnęła do niego łobuzersko.
            Harry na te słowa tylko zachichotał, a Hermiona zaraz mu zawtórowała. Mimo zmęczenia spowodowanego zarwaniem nocy i kilku standardowych zmartwień, dzień rozpoczął się bardzo dobrze. Nawet ból żeber i rąk wydawały się jakby zmaleć.


            Rozpoczęła się lekcja transmutacji.
            — Witajcie, moi drodzy — zaczęła profesor McGonagall, wchodząc do klasy.
Gdy tylko pojawiła się w pomieszczeniu, natychmiast ucichły wszystkie rozmowy i szepty. Minerwa McGonagall, podobnie jak Snape, bez problemu zawsze utrzymywała ciszę podczas swoich zajęć i osiągała to bez podnoszenia głosu. W sumie podobny efekt uzyskiwał również profesor Binns, lecz ten zawdzięczał to głównie temu, że na jego lekcjach uczniowie po prostu spali.
— Na dzisiejszych zajęciach będziemy kontynuować samotransmutację. Kto mi przypomni, jak brzmi formuła zaklęcia, które poznaliśmy ostatnio?
W powietrze uniosło się parę rąk. O dziwo wśród osób zgłaszających się był również Neville.
— Proszę, panie Longbottom. — Oczy kobiety lekko się rozszerzyły, ale poza tym nic nie wskazywało na to, że była zdziwiona.
— Zaklęcie to corpore mutationes — powiedział cicho chłopak, wlepiając wzrok w blat ławki.
— Doskonale, panie Longbottom. Trzy punkty dla Gryffindoru. Corpore mutationes to dość proste zaklęcie, choć wymaga dużego skupienia. Ruch nadgarstkiem prawie nie istnieje. Musicie jedynie lekko skierować różdżkę na siebie i wypowiedzieć formułę, pamiętając o prawidłowym zaakcentowaniu przedostatniej sylaby. Spróbujcie — rzekła, a klasa wypełniła się uczniami wskazującymi na siebie i wymawiającymi zaklęcie. — Dobrze. Aby wszystko zadziałało, musicie przede wszystkim dokładnie wyobrazić sobie obiekt, w który chcecie się transmutować. Jednak pamiętajcie: to nie animagia. W przypadku tego zaklęcia możecie próbować jedynie obiektów nieożywionych, a jeśli nie zastosujecie się do tej zasady, najprawdopodobniej wyrządzicie sobie nieodwracalną krzywdę. Proszę, jeszcze raz.
Uczniowie ponownie zaczęli ćwiczyć zaklęcie, choć z różnym skutkiem. Niektórym udawało się to od razu, lecz była to bardzo mała część klasy. Mimo to wszyscy próbowali – wszyscy prócz Hermiony, która siedziała stropiona na swoim miejscu. Transmutacja była jednym z jej ulubionych przedmiotów i dziewczyna nie czuła się szczęśliwa, nie mogąc również ćwiczyć. Jak można było się spodziewać, nie uszło to uwagi profesor McGonagall, która spacerowała po klasie i poprawiała poszczególne osoby.
— Dlaczego pani nie ćwiczy, panno Granger? — zapytała, podchodząc do niej. — Wiem, że ma pani trochę czasu na nadrobienie zaległości, lecz przecież powtórzyliśmy zarówno formułę, jak i ruch nadgarstka.
— Przepraszam, pani profesor. Znam zaklęcie…
— W takim razie w czym tkwi problem?
— Nie mam różdżki — dokończyła Hermiona.
Profesor McGonagall zmarszczyła brwi, słysząc jej wytłumaczenie.
— Nie wzięła jej pani ze sobą z dormitorium?
— Och, nie, nie! Podczas… — Hermiona przez chwilę szukała odpowiedniego słowa — wypadku z profesorem Snape’em uległa zniszczeniu. Miałam zamiar porozmawiać o tym z panią po lekcji i poprosić o zgodę na kupno drugiej na Pokątnej.
— Rozumiem. — Profesor McGonagall pokiwała wolno głową. — Oczywiście, będziesz mogła odwiedzić Pokątną, ale dopiero w weekend… Jednak to zaledwie jeden dzień, więc myślę, że nie powinno być większych problemów. Niestety jednak nie mogę pozwolić, byś znalazła się tam bez opieki. Przydzielę kogoś, by poszedł z panią. A tymczasem… Poinformuję nauczycieli o tym fakcie.
Hermiona uśmiechnęła się i podziękowała jej, wzdychając w duchu z ulgą. Jeden problem w końcu rozwiązany!

niedziela, 14 września 2014

Rozdział XII


 Tym razem kolejny rozdział dość szybciutko, chociaż nie wiem, czy to tempo (raz w tygodniu) uda mi się utrzymać długo. Powód? Ustawniczy brak czasu - w końcu rozpoczęła się szkoła, a ja nie dość, że dostałam się na biolchem, to muszę przygotowywać się na Ogólnopolski Turniej Psychologiczny. Już nie wspominając o korepetycjach, chórze, strzelnicy i tańcach. xD I znajdź tu czas na pisanie...

Rozdział możecie przeczytać tak szybko tylko dzięki uprzejmości Izy, która uporała się z nim w naprawdę ekspresowym tempie. I, już nie przeciągając, życzę miłej lektury! 
 ~*~*~

            Zgodnie z tym, co usłyszała zanim poszła spać, Hermiona została wypuszczona ze Skrzydła Szpitalnego zaledwie pół godziny przed kolacją. Okazało się, że profesor Snape był jedyną osobą, która miała cokolwiek do powiedzenia w rozmowie z panią Pomfrey. Kobiecie chyba sprawiało przyjemność rozstawianie po kątach wszystkich, nawet samego Ministra Magii czy niegdysiejszego dyrektora, profesora Dumbledore’a. Jednak gdy dziewczyna chwilę się nad tym zastanowiła, groźba Mistrza Eliksirów miała większą siłę przebicia niż dobrotliwe uśmiechy innych czarodziejów. Mimo to Hermiona nadal nie mogła wyjść z podziwu, że udało jej się tak szybko wrócić do dormitorium – była pewna, że nauczyciel nie miał pojęcia, iż w tym wypadku oddał jej przysługę. Mimo to bynajmniej nie zamierzała go w tym temacie uświadamiać, chociaż zasługiwał na podziękowania. W końcu każdy, kto choć raz trafił do hogwarckiego Skrzydła Szpitalnego pod opiekuńcze skrzydła pani Pomfrey wiedział, że spędzenie tam dłuższego czasu niż było to absolutnie konieczne nie było dobrym pomysłem. Po prostu uzdrowicielka, mimo kwalifikacji, chuchała i dmuchała na każdego pojedynczego ucznia niczym kwoka na swe pisklęta. Najwięcej zaś o tym wiedział Harry Potter, który miał nawet zarezerwowane łóżka w tej części zamku – kto jak kto, ale on był tam niemalże stałym bywalcem.
            — Hermiono! Pani Pomfrey już cię wypuściła? — Kiedy tylko weszła do Wielkiej Sali, jej przyjaciele od razu wręcz rzucili się na nią i uścisnęli tak mocno, że aż stęknęła.
            — Hej, uważajcie… Żebra nadal mnie trochę bolą. Poza tym widzieliśmy się zaledwie paręnaście godzin temu — powstrzymała ich, delikatnie, acz stanowczo odsuwając od siebie. — A odpowiadając na wasze pytanie: tak, powiedziała, że skoro w gruncie rzeczy nic mi nie jest, nie ma większych przeszkód, bym wróciła do dormitorium. Muszę jedynie za tydzień zjawić się na wizycie kontrolnej.
            Harry tylko uniósł brwi, nie wierząc w to, co słyszał . Sam był już tyle razy pod opieką pani Pomfrey, że od podszewki znał jej niechęć do wypuszczania swoich pacjentów. Kobieta była znana z tego, iż w tym wypadku nigdy się nie uginała.
            — No dobra. — Hermiona bardzo szybko się poddała, choć nie miała zamiaru odpuścić im tych siniaków, których nabawiła się po ich wizycie. A że akurat nasuwała się okazja, by odpłacić im pięknym za nadobne… Dlaczego by z niej nie skorzystać? — Podobno profesor Snape poprosił ją, żeby wypuściła mnie jak najszybciej.
            Jej słowa odniosły natychmiastowy skutek. Ron oblał się sokiem dyniowym i patrzył teraz na nią, na przemian kaszląc i prychając. Jednak to było nic w porównaniu z Harrym, który nie dość, że nie trafił łyżką do ust, a do nosa, to wypluł wszystko, co miał w buzi, wprost na Ginny. Rudowłosa nie wyglądała na zachwyconą gęstą, przeżutą substancją, która nagle znalazła się na jej szacie, lecz w ostateczności bez komentarza machnęła tylko różdżką, czyszcząc ubranie. Gdy znów lśniło czystością, uderzyła swojego chłopaka w tył głowy, po czym szepnęła mu coś do ucha, na co jego twarz przybrała wściekło różowy kolor i spojrzał na nią z wyrzutem. Ron nie zwrócił na tę całą sytuację najmniejszej uwagi, zajęty próbami powstrzymania łez, które zaczęły ciec z jego oczu.
            — Snape poprosił?! — zapytał, kiedy w końcu odzyskał oddech i w miarę się opanował. Mimo to cała jego twarz nadal miała niezdrowy odcień czerwieni, która niemal zlewała się z jego włosami. — To on w ogóle zna takie słowo jak „proszę”?
            — Merlin go wie. Nawet jeśli już, i tak doskonale obywa się bez niego na co dzień — mruknęła Ginny, lecz wszyscy ją zignorowali.
            Hermiona przewróciła oczami, a Harry spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy.
            — Jeśli to prawda, chyba zacznę się cieszyć, że nie powiedziałaś nam wszystkiego, co wydarzyło się, gdy zniknęliście…
            Teraz to Hermiona trzepnęła go w dokładnie to samo miejsce, w które wcześniej wycelowała dziewczyna Wybrańca. Chłopak odskoczył do tyłu, niemal spadając z ławki, lecz nie uniknął ciosu. Na szczęście nie włożyła w niego tyle siły, co w trzeciej klasie, gdy jej ofiarą był Malfoy.
            — Jak możesz choćby o tym myśleć… — rzekła z pretensją w głosie, choć jej brązowe oczy się śmiały.
            — Właśnie próbuję sobie nawet tego nie wyobrażać — wymamrotał pod nosem Harry, rozcierając głowę.
            — Czego? — odezwała się Ginny.
            Chłopak tylko pokręcił głową, po czym upozorował wymioty.
            — Snape’a. Wystarczy, że muszę go oglądać na eliksirach i posiłkach… Chociaż w sumie to i tak za dużo. Jakby nie mógł pozostać martwy. Albo wynieść się gdzieś daleko, z dala od cywilizacji. Wiesz, słyszałem, że niedźwiedzie polarne są całkiem przyjazne... A przede wszystkim nie mają nic przeciwko temu, by ich posiłek był tłusty — przerwał na chwilę, by zaraz kontynuować, zerknąwszy wcześniej na czarnowłosego profesora. Ów zaś spokojnie jadł kolację, choć spojrzenia, które co jakiś czas rzucał w kierunku stołu Gryfonów, dalekie były od przyjaznych. — Cofam to. Jednak wolę nie ryzykować zdrowia biednych miśków. Jeszcze by się zatruły czy coś…  Wiesz, nagle odkryłem w sobie miłość do ochrony środowiska. Co wy na to, by po prostu wystrzelić go w kosmos?
            — A kosmici? — wtrącił Colin, który od jakiegoś czasu przysłuchiwał się ich rozmowie.
            — A masz lepszy pomysł? Jeśli istnieją, wolę, żeby to oni użerali się z nim niż my.
            — Jak możesz tak mówić, Harry? Przecież on nic ci nie zrobił. — Chłopak tylko uniósł brwi. — No dobrze, dobrze. Nieważne. Tym razem dam ci spokój, ale już przestań … Ale wracając do tematu, pani Pomfrey powiedziała mi, że zagroził jej, że sama będzie musiała przygotowywać wszystkie eliksiry dla Skrzydła Szpitalnego, a on nie da ani jednej ingrediencji. A już w szczególności w zimie.
            — To on je robi?
            Ron zamrugał ze zdziwienia, jakby Hermiona powiedziała jakiś sekret wagi państwowej.
            — A co, może jeszcze przynosi je Wróżka Zębuszka? — parsknęła Ginny. — Musi się tym zająć albo Snape, albo Slughorn, bo Pomfrey nie ma na to ani czasu, ani ochoty. Ma szczęście, że to zadanie zawsze należało do nauczyciela eliksirów, bo kiedyś powiedziała mi, że nienawidzi tego przedmiotu.
            — Ale musiała je zdać, żeby zostać magomedyczką.
            — Wy też musicie, jeśli nadal myślicie poważnie o studiach aurorskich. Co nie znaczy, że je lubicie… Chociaż w tym przypadku to raczej kwestia nauczyciela, bo eliksiry same w sobie nie są złe.
            — Naprawdę myślisz, że ktoś będzie przejmował się wynikami naszych owutemów? Heloł, to dzięki nam Sami-Wiecie-Kto… znaczy Voldemort już nie żyje — stwierdził Ron, a pewność siebie i duma aż biły z jego postaci.
            Hermiona potwierdziła ruchem głowy, zdając sobie, że w sumie miał rację, po czym poruszyła się nerwowo, mając wrażenie, że ktoś się na nią patrzy. Wręcz czuła na sobie czyjś wzrok, ale kiedy rozglądała się dookoła, okazywało się, że wprawdzie pozostali Gryfoni czasem łypali na nią nieprzychylnie, ale reszta uczniów była zajęta jedzeniem. Dopiero gdy w końcu zerknęła na stół nauczycielski, spostrzegła, że profesor Snape nie odrywa od niej spojrzenia swoich czarnych oczu. Zauważywszy, że Hermiona zorientowała się, co robi, zmarszczył brwi, a jego twarz wykrzywił ohydny grymas, który przerodził się w uśmieszek zadowolenia, gdy Gryfonka szybko odwróciła głowę w drugą stronę.
            — Dlaczego Snape się na ciebie gapi? — szepnął Harry, widząc jak jego przyjaciółka zesztywniała. — Chyba nic nie słyszał, nie?
            — Nie mam pojęcia.
            — Może się cieszy, że jego plan zaszantażowania Pomfrey wypalił — podsunął Ron. — Chociaż nie wiem, co chciałby w ten sposób osiągnąć. Albo sprawdza, czy przypadkiem jego wzrok nie działa tak, jak bazyliszka.
            Cała trójka wybuchła śmiechem, wyobrażając sobie swojego profesora jako olbrzymiego gada, który niegdyś spacerował kanalizacją… I petryfikował uczniów. Zgodnie doszli do wniosku, że ewidentnie sam Mistrz Eliksirów byłby zachwycony takim obrotem spraw, choć pozostali mieszkańcy Hogwartu mogliby mieć nieco inne zdanie na ten temat. W  końcu już nawet w swojej własnej postaci Severus Snape budził nieskrywane przerażenie większości ludzi, którzy mieli nieszczęście go spotkać. O co, bądźmy szczerzy, dbał jak o nic innego. Kim w końcu byłby bez swojej opinii najbardziej znienawidzone nauczyciela w historii szkoły?
            — W sumie spędziliście trochę czasu w tych rurach. Może myśli, że w ten sposób coś podłapał — wydusił Harry, próbując powstrzymać śmiech. — Poza tym to by mu bardzo pasowało: może nawet umieściliby jego wizerunek w godle Slytherinu.
            — Wiesz, jadu to ma wystarczająco dużo — dopowiedział Ron. — Nawet mieszka w lochach. I pomyśl, jakby się ucieszył.
            — Może nawet przez jakiś czas nie dawałby szlabanów…
            — Zapomnij! Byłby wściekły, bo jako bazyliszkowi trudno byłoby mu ubierać się w… — Harry zamilkł na chwilę, szukając odpowiedniego określenia na szaty Snape’a, które osobiście uważał za przedpotopowe — w te wszystkie peleryny.
            — Myślę, że coś by wymyślił. Wyobraźcie sobie, jak pełza korytarzami z tą swoją peleryną… — Ginny wykonała gest, mający w zamierzeniu naśladować falowanie materiału szat za profesorem.
            Ron patrzył na nią przez chwilę, potem przeniósł wzrok na nauczyciela w czerni i w końcu na powrót spojrzał na siostrę. Jego towarzysze niemal mogli zobaczyć trybiki obracające się pod rudą czupryną Weasleya. Nikt nie miał wątpliwości, o czym myślał i co za chwilę nastąpi. Nie minęła długa chwila nim oparł głowę na stole niedaleko talerza pełnego pieczonych kiełbasek i ryknął śmiechem, ściągając na siebie uwagę prawie wszystkich obecnych w Wielkiej Sali. Po chwili, słysząc ten dziwny dźwięk, ni to parskanie, ni sapanie – coś w stylu ryku osła – za jego przykładem poszli nie tylko uczniowie, ale również niektórzy członkowie grona pedagogicznego. Ktoś stojący na błoniach mógłby przysiąc, że w sali podano Eliksir Rozśmieszający i jego wnioski byłyby może nie tyle trafne, co niewiele odbiegające od prawdy. W końcu śmiech Ronalda Weasleya miał podobne działanie, choć obywało się bez interesujących efektów ubocznych.


            — Minerwo, czy byłabyś tak łaskawa podać mi chociaż jeden sensowny powód, dlaczego twoi Gryfoni rżą jak osły? — Severus Snape odwrócił głowę ku swojej sąsiadce, której usta drgały, kiedy obserwowała uczniów pokładających się ze śmiechu na stołach. Chyba tylko cudem omijali przy tym półmiski pełne jedzenia.
            — Jedno jest pewne: nie cieszą się z jutrzejszych lekcji eliksirów — odparła złośliwie. — Ale wydaje mi się, że z wiekiem zaczyna ci szwankować wzrok… Jeśli spojrzysz w kierunku stołu twoich jakże wspaniałych Ślizgonów, może zauważysz niektórych z nich pod ławkami.
            — Myślę, że starają się zasłonić uszy i ukryć przed tym… — Jego wąskie wargi wykrzywił grymas niechęci, kiedy szukał odpowiedniego słowa. — Tym dźwiękiem.
            Rozejrzał się wokoło, zastanawiając się, co też wstąpiło w tę hałastrę zwaną uczniami. Jego oczy aż zabłysły na myśl o nocnym patrolu, który miał dziś odbyć. Doskonała szansa, by odegrać się na szczeniakach, które swoimi piskliwymi głosami raniły jego wrażliwe uszy. Szczególnie, że był pewien, iż natknie się na niejednego Gryfona – na ten fakt z trudem powstrzymał się, by nie uśmiechnąć się jeszcze bardziej złośliwie niż zazwyczaj. Jakoś zawsze temu domowi odbierał najwięcej punktów i dawał największą ilość szlabanów, i to nie tylko dlatego, że z całego serca ich nienawidził, nie. Po prostu uczniowie wręcz pchali się tam, gdzie przebywał, niemalże prosząc o kary. Kim on był, by im tego odmawiać? No… Przynajmniej tak było po części. Co jak co, ale jego niechęć do mieszkańców Gryffindoru z roku na roku nie zmieniła się ani na jotę. Ale to akurat nie przeszkadzało Severusowi – a wręcz przeciwnie; w ten sposób mógł połączyć przyjemne z pożytecznym.
            Nagle z jego rozmyślań wyrwał go ostry głos siedzącej obok czarownicy.
            — Severusie… Przestań straszyć uczniów.
            — Przepraszam?
            Szczerze wątpiła, by ktokolwiek nabrał się na udawaną urażoną niewinność Snape’a.
            — Udajesz, że się uśmiechasz. — Nie zareagował. — No przecież widzę. W przeciwieństwie do ciebie noszę okulary, więc nie jestem niemalże ślepa.
            — Ja? Daj już spokój, Minerwo. To przecież niedorzeczne! — Zmarszczył brwi w wyrazie irytacji. — Możesz to… — wykonał nieokreślony gest dłonią, ogarniając nim całą Wielką Salę — uciszyć?
            — Czemu? Nie przeszkadza mi, że się dobrze bawią. Szczególnie po tym, jak przez cały tydzień chodzili przygnębieni, bo odjąłeś mojemu domowi wszystkie punkty, które zdobył.
            Minerwa wydawała się bardzo dobrze bawić irytacją swojego młodszego kolegi. Co jak co, ale drażnienie go sprawiało jej niekłamaną satysfakcję, z którą się nie kryła. I vice versa. Żadne z nich za nic nie przyznałoby się do tego, że podczas wojny brakowało mu drugiego, zwłaszcza że Snape zdawał się przejść na drugą stronę – na ciemną stronę mocy, powiedziałby Albus, który zawsze uwielbiał mugolskie wyrażenia. Minerwa aż uśmiechnęła się na wspomnienie swojego drogiego mentora i przyjaciela, który teraz czasami bywał w Hogwarcie jako duch. Poza tym w gabinecie dyrektora wisiał jego portret. Jednak to nadal nie było to samo, co gdy Dumbledore żył.
            — Cisza! — ryknął Severus na cały głos, przerywając jej rozmyślania i ogłuszając wszystkich bardziej niż śmiechy uczniów.
            W ułamku sekundy cała Wielka Sala zamarła, jakby zatrzymana w stop klatce. Nawet duchy nie ruszyły się z miejsca, oszołomione nagłym krzykiem profesora Snape’a. Mężczyzna jednak nie zrobił nic więcej. Spiorunował tylko wszystkich obecnych wzrokiem, po czym opuścił głowę, sprawiając, że czarne włosy zasłoniły jego twarz, pogrążając ją w cieniu. Dopiero po chwili, gdy uczniowie przekonali się, że Snape nie zmierza nic więcej powiedzieć, ani tym bardziej rzucać klątw, zaczęli głębiej oddychać. Jednak nim wrócił radosny gwar, minęło dobrych parę minut.
            — Poza tym Granger w zupełności na to sobie zasłużyła— rzekł w końcu.
            — Na utratę punktów? Tutaj się zgodzę. Na szlaban? Też nie będę protestować, ale żeby do końca roku?!
            — Ta durna dziewucha wysadziła mi klasę i o mało nas nie zabiła! — warknął.
            Prócz samych zainteresowanych – oraz Rona, Harry’ego i Draco – całą historią znała jedynie McGonagall. Nie było to dziwne, ponieważ piastowała stanowisko dyrektora, ale Severus bardzo żałował, że to on musiał jej wszystko opowiadać; stokrotnie bardziej wolałby, aby zrobiła do panna Granger, która ewidentnie zawiniła. Niestety jednak Gryfonka nie odzyskała jeszcze wtedy przytomności, więc sam musiał się tym zająć. Co absolutnie nie znaczyło, że się z tym pogodził. Zamierzał podczas kolejnych miesięcy nauki dosadnie dać jej do zrozumienia, czym kończą się ataki – nawet niezamierzone – na jego osobę i wszystko, co było jego własnością. Nie wiedział co prawda, czy Granger zrobiła to do końca umyślnie, chcąc mu jakoś dokuczyć, ponieważ nie miał dowodów.
            — Wierzę, że mógłbyś dostatecznie ukarać ją nawet w przeciągu miesiąca. Poza tym panna Granger jest Prefekt Naczelną. — Oczywiście, Minerwa nie byłaby sobą, gdyby nie broniła swojego Gryfiątka niczym lwica.
            — Najwyżej będzie musiała z tego zrezygnować — sarknął. — To byłoby takie przykre: nie móc wypełniać swoich obowiązków prefekta z powodu szlabanu.
            — Założę się, że odwołasz go jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Merlin jeden wie, jak bardzo jej nie cierpisz.
            Mówiąc to, wyciągnęła do niego dłoń. Snape zmrużył oczy, wietrząc podstęp. Nie mógł jednak nie przyjąć zakładu, nie narażając się na śmieszność. Poza tym w ten sposób pokazałby tej starej wiedźmie, że miała rację! Do tego nie miał zamiaru dopuścić za żadne skarby. Uścisnął więc rękę starszej czarownicy nieco mocniej niż było trzeba, zerkając na nią spod zmarszczonych brwi.
            — Niedoczekanie twoje. Prędzej piekło zamarznie niż ja podaruję tej idiotce jej karę.
            — A więc nasz drogi Lucyfer już musi jeść sopelki — odparowała, po czym jakby nigdy nic odwróciła się w drugą stronę i podniosła do ust puchar z winem, najwidoczniej uznając rozmowę za skończoną.
Zgrzytnął zębami, widząc jej impertynencję, zły, że po raz pierwszy od wielu lar w ich dyskusji to ona miała ostatnie słowo. Przez chwilę czekał, czy przypadkiem nie odwróci się, lecz nic takiego nie nastąpiło. Zmełł więc w ustach cisnące się na język przekleństwo, spiorunował wzrokiem paru Bogu ducha winnych uczniów, po czym z łopotem szat przeszedł pomiędzy stołami, zatrzymując się dopiero przy miejscu jednej z uczennic, pogrążonej do tej chwili w beztroskiej konwersacji. Przywołał na twarz swój najgorszy grymas, na widok którego nawet większość Śmierciożerców uciekała co tchu i zacisnął swoje długie, blade palce na jej ramieniu.


środa, 10 września 2014

Rozdział XI




            W zasadzie ledwie od chwili, gdy dzień wcześniej odzyskała przytomność w Skrzydle Szpitalnym, Hermiona nie miała wątpliwości, że prędzej czy później zagości u niej pewien nadzwyczaj irytujący Ślizgon. Nie powinna więc być zdziwiona, kiedy, obudziwszy się, zamiast rażącego światła i białego sufitu, ujrzała nad sobą parę zimnych szaro-niebieskich oczu. Mimo to zamrugała zszokowana, na początku nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Dopiero po krótkiej chwili w miarę oprzytomniała i zrozumiała, że właścicielem owej pary oczu był Draco Malfoy, który bynajmniej nie przyszedł jej odwiedzić… A przynajmniej nie w takim sensie, jak inni by to zrobili. Chłopak nie byłby sobą, gdyby nie miał w tym jakiegoś celu.
— Malfoy… — Ziewnęła szeroko, co spotkało się z jego urażonym spojrzeniem. —  Co ty tu robisz?
            — Granger — przywitał się. — Mnie również bardzo miło cię widzieć. Tak, oczywiście, wszystko w porządku, ale dzięki, że zapytałaś — dodał z ironią. — Och, daj spokój, przecież wiesz, z jakiego powodu tu jestem.
            Musiała minąć chwila, nim do Hermiony dotarło, co jej gość miał na myśli. Niemal od razu zniknęło wcześniejsze otępienie, a na jego miejscu pojawiło się niczym nieskrępowane podekscytowanie.
            — Znalazłeś coś?
            — O tym za chwilę. — Uśmiechnął się perfidnie. — Najpierw powiesz mi, co spieprzyłaś. Granger, miałaś tylko wywołać zamieszanie, a nie wysadzać klasę…
            — Nie wysadziłam klasy!
            — To jak to nazwiesz? Poza tym, prawie zapomniałem ci pogratulować – dokonałaś czegoś, co nie udało się nawet Longbottomowi, chociaż wszyscy jesteśmy świadkami, że przez te siedem lat bardzo się starał. Pewnie twoje pieski są z ciebie bardzo dumne, co? Wygląda na to, że święta Granger nie jest taka święta, jak wszyscy sądzą — zakpił.
            — Daruj sobie tę ironię, Draco. Wystąpiły tylko pewne… Komplikacje. — Niedopowiedzenie stulecia. To tak, jakby powiedzieć, że Lord Voldemort był malutkim kłopotem.
            Malfoy tylko uniósł brwi, a kiedy się odezwał, w jego głosie brzmiało powątpiewanie podszyte dużą dawką złośliwości:
            — Doprawdy? To dlaczego Snape musiał otworzyć nową salę, która była nieużywana od lat? Bo jak na mój gust, był trochę przywiązany do swojej klasy i coś mi się nie wydaje, by po przeleżeniu tutaj trzech dni nagle zmienił zdanie z powodu malutkich komplikacji, jak ty to nazwałaś.
            Puściła pomimo uszu przytyk do jej wcześniejszych słów, zainteresowana wyłapaną spomiędzy wierszy informacją o nowej sali. Miała świadomość, że w Hogwarcie jest mnóstwo pomieszczeń, w których nigdy nie była – nie żeby jej przyjaciele nie próbowali dostać się do środka – lecz nie sądziła, że odwiedzi jedno z nich w podobnej sytuacji.


Szczególnie w lochach wprost roiło się od takich miejsc. Jeśli te na wyższych piętrach, były opieczętowane zaklęciami, z tymi na dole mogły konkurować tylko zabezpieczenia gabinetu Snape’a. Jednakże biorąc pod uwagę historię zamku, wolałaby, aby za zamkniętymi przy pomocy zaklęć drzwiami kryły się rzeczy bardziej… Ekscytujące? Hermiona skłamałaby, gdyby nie powiedziała, że nieco ją to rozczarowało.
            — Nowa klasa? Harry i Ron coś o tym wspominali…
            — No tak. W sumie mnie to nie dziwi. Włóczyli się po ciszy nocnej, kiedy profesor Snape ich przyłapał. Dostali szlaban, na którym musieli uprzątnąć nową salę. — Jego twarz rozjaśnił uśmiech satysfakcji. — Te twoje pieski nie są zbyt inteligentne, Granger.  Nie znam nikogo innego, kto uznałby za stosowne bawić się łajnobombami tuż pod nosem któregoś z nauczycieli… A już w szczególności Snape’a.
            — Oni…
             — … są debilami — podpowiedział usłużnie blondyn. — Tak, wiem.
            Hermiona czuła się zobowiązana, by gorąco zaprotestować, choć sama czasem również odnosiła podobne wrażenie. Czego by nie powiedzieć, prawdą było, że Harry i Ron nadzwyczaj często robili głupoty i w większości unikali kary tylko dzięki jej interwencji i nadzwyczajnemu szczęściu, które niestety nie szło w parze z rozumem i rozsądkiem. Jednak pomimo tej świadomości, ich przyjaźń do czegoś zobowiązywała, nawet jeśli miała zaprzeczyć oczywistemu. Choć może Hermiona osobiście ujęłaby to nieco mniej dosadnie… Aczkolwiek z drugiej strony, chłopcy nierzadko mieli też swoje chwile, w których ulegali przebłyskom geniuszu. Właśnie te momenty decydowały niejednokrotnie o tym, że przeżyli aż do czasu, by zacząć śmiać się z przygód, w których niegdyś wspólnie uczestniczyli.
            — Oni nie są debilami, Malfoy! Pamiętaj, o kim mówisz. Poza tym, może przypomnę ci twoich drogich przyjaciół, Grabbe’a i Goyle’a? — Spojrzała ostrzegawczo na chłopaka, po czym pokręciła ze zrezygnowaniem głową. — Zresztą zostawmy to. Ty wiesz swoje, ja swoje i tyle wystarczy… Zawsze możemy zgodzić się, że się nie zgadzamy.
            W pierwszej chwili myślała, że będzie się z nią sprzeczał, lecz po raz kolejny młody Malfoy zadziwił Hermionę, gdy z nikłym skrzywieniem warg przyznając jej rację. Wprawdzie zrobił to dość niechętnie, jednak samo to, że chłopak był do tego zdolny, wydało się jej nieco dziwaczne.
            — Fakt. Chyba trochę odbiegliśmy od tematu.
            — Chociaż ciekawa jestem, skąd ty o tym wiedziałeś. — Hermiona nie mogła się powstrzymać, by tego nie dodać, mimo wcześniejszego zakończenia tematu.
            Draco przewrócił oczami.
            — Powiedzmy, że mam siatkę informacyjną.
            — I wcale to nie ma związku z tym, że włóczyłeś się po nocy?
            — Ja? — Chyba nawet anioł nie mógłby przybrać bardziej niewinnej miny. — O co ty mnie posądzasz? Po prostu jako Malfoy jestem zobowiązany, aby wiedzieć o wszystkim.
            Hermiona pokręciła głową i uśmiechnęła się szeroko, jednocześnie poprawiając na poduszkach. Zaraz tego jednak pożałowała, gdyż poczuła tępy ból promieniujący z nadal poobijanych żeber. Jęknęła cicho, lecz kiedy chłopak nachylił się, zamierzając jakoś pomóc, powstrzymała go ruchem dłoni. Na chwilę zacisnęła powieki, a kiedy na powrót je rozwarła, dyskomfort już ustąpił. Jeśli miała być szczera, dziwnie się czuła, widząc, że Malfoy wyraża pewną troskę w stosunku do niej. Trudno było przyzwyczaić się nawet do zawieszenia broni, ale coś takiego… Chłopak nachylający się nad nią i przekomarzający się wesoło zdecydowanie nie przypominał Ślizgona, którego zawsze znała. Do którego poniekąd się przyzwyczaiła.
            — Spokojnie, nic mi nie jest. Nadal trochę bolą mnie żebra, ale… — Uspokoiła go, gdy okazało się, że pomimo upływu czasu nie zmienił pozycji.
            — Na pewno?
— Tak, Draco, dziękuję…— przerwała na chwilę, uśmiechając się do niego blado. — A teraz: co powiedział ci Snape? — Jej słowa wywołały grymas na jego twarzy.
Chłopak skrzywił się lekko. Nie było mu na rękę przyznawać się, że jego chrzestny zbył go niczym jakiegoś – nie przymierzając – głupiego Gryfona i stwierdził, że to, co miało miejsce zanim znalazł się z tą kretynką w jeziorze, nie było w najmniejszym razie jego sprawą. Draco nie był w najmniejszym razie przyzwyczajony do takiego traktowania, szczególnie przez Snape’a, który zawsze go faworyzował i traktował niemal jak równego sobie. Dziwne, że było tak wtedy, gdy chłopak zachowywał się jak rozwydrzony bachor, a gdy już dorósł, Mistrz Eliksirów trochę zmienił swoje nastawienie, gdy rozmawiali prywatnie.
Zacisnął zęby, a jego wzrok stwardniał.
— Nic.
Aż zamrugała ze zdziwienia. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Była pewna, że profesor opowiedział Draconowi o wszystkim, nie chcąc zmarnować takiej szansy na upokorzenie jednego z Gryfonów, w szczególności zaś tej trójki. Znając profesora Snape’a, ten z grubsza wyjaśniłby Ślizgonowi sytuację, koloryzując niektóre fakty. W pewnym sensie Hermiona też na to liczyła, będąc ciekawą, jak wytłumaczyłby chrześniakowi to, co się stało. Sama nie miała pojęcia o wydarzeniach, które rozegrały się od momentu, gdy zaczęli spadać. Pamiętała jedynie światło, które ją oślepiło i mocne, wypierające tlen z płuc uderzenie. Potem zaś była już tylko nieprzenikniona ciemność…
— Że niby jak?
— Granger, nie denerwuj mnie z łaski swojej. Nic. Mi. Nie. Powiedział — powtórzył wyraźnie, wypowiadając każde słowo przez zęby, zupełnie jakby miał do czynienia z niedorozwiniętym dzieckiem. — Więc nie rób głupiej miny i wytłumacz, co się stało.
            Hermiona zignorowała jego ton i zaczęła opowiadać. Najpierw o tym, co działo się w klasie eliksirów, a potem o wydarzeniach w podziemiach zamku. Kiedy doszła do momentu, w którym Snape próbował wydobyć od niej wyjaśnienia przy pomocy legilimencji, brwi Malfoya podniosły się w wyrazie niedowierzania. Nie mogąc się powstrzymać, przerwał jej:
            — Naprawdę niczego się w ten sposób nie dowiedział?
            — Wydaje mi się, że nie zdążył obejrzeć wspomnienia o tobie i o tym, czego szukaliśmy… A raczej szukamy. Zobaczył za to w większości to, co działo się w jego klasie, ale wydaje mi się, że raczej nic poza tym. Problem w tym, że wie, że rozmawialiśmy… No chyba że nie zwrócił na to uwagi, w co wątpię.
            Chłopak aż pokręcił głową.
            — I mówisz, że nigdy nie uczyłaś się oklumencji?
            Przez chwilę zastanawiała się, ile może mu powiedzieć. W końcu jednak doszła do wniosku, że jeśli ich współpraca miała przebiegać pomyślnie, powinni być ze sobą szczerzy w sprawach, które jej dotyczą. Nie uśmiechało jej się to, ale równocześnie nie istniała inna opcja. Gdyby któreś z nich pominęło jedną z informacji, mogłoby się okazać, że nic się nie dowiedzą, bo była ona kluczowa. Nie chciała tego ryzykować, choć jednocześnie bała się, że nieopatrzenie może zdradzić zbyt dużo.
            — W piątej klasie Harry miał lekcje ze Snape’em i opowiadał mi, co się na nich działo. Poza tym parę razy coś o tym czytałam oraz pomagałam mu w ćwiczeniach. To wszystko.
            — Zdajesz sobie sprawę, że Snape jest mistrzem legilimencji? Przez lata udawało mu się ukrywać prawdziwe informacje dotyczące Zakonu Feniksa przed Czarnym Panem. Granger, musiałaś mieć cholerne szczęście, że udało ci się powstrzymać go przed obejrzeniem tych wspomnień. Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale… Nie używając nawet różdżki… Niech cię. Jestem pod wrażeniem! — wykrztusił, otrząsnąwszy się z początkowego szoku. — Nie sądziłem, że to w ogóle możliwe.
            Hermiona mimowolnie się uśmiechnęła.
            — Popchnęłam go…
            Zamrugał. To by wszystko wyjaśniało… Chociaż nigdy nie wpadłby na równie banalne wyjaśnienie sukcesu Gryfonki. Jedyne, co go zastanawiało, to powód, który spowodował aż takie rozproszenie Snape’a, że ten nie przygotował się na taką ewentualność. Profesor szczycił się żelazną samokontrolą i chyba nic nie mogło go wytrącić z równowagi. Fakt, często się wściekał, szczególnie zaś na lekcjach. Lecz gdy sytuacja tego wymagała, znosił wszystko z chłodnym i złośliwym uśmiechem, w żadnym wypadku nie tracąc zimnej krwi.
            — To jeden raz. A potem?
            — Już nie próbował.
            To zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego.
            — Wiesz, że ci nie odpuści?
            — Wiem — odparła zmartwiona. — Chyba powinnam nauczyć się oklumencji, prawda?
            Nim odpowiedział, minęła dobra chwila, podczas której szybko rozważał wszystkie za i przeciw. Teoretycznie, negatywne strony sprowadzały się do spędzania z Granger o wiele większej ilości czasu niżby chciał oraz ukrywania się, lecz w końcu robiłby to dla dobra sprawy. Miał tylko nadzieję, że nie obróci się to przeciwko niemu. W tym samym czasie Hermiona przypatrywała mu się uważnie, zapewne zastanawiając się, o czym myśli. Kiedy w końcu zdecydowała się przerwać ciszę, to on odezwał się pierwszy:
            — Nie ukrywam, że jest mi to bardzo nie na rękę, Granger, ale nauczę cię. Fakt, poprzednim razem miałaś szczęście – cholerne szczęście – jednak musiałaś zauważyć, że Snape nie był tak skupiony i uważny jak zazwyczaj. Na ogół się tak nie zachowuje. Wie, że coś jest na rzeczy i będzie próbował to odkryć, a wtedy… Dowie się wszystkiego i nas zabije. — Końcówka była nieco dramatyczna, jednak Draco nie miał wątpliwości, że Mistrz Eliksirów nie wybaczy im tego wtargnięcia w jego prywatność. Swą wściekłość zaś w większości skieruje na młodego Malfoya, który w tak perfidny sposób wykorzystał jego zaufanie. A w końcu powszechnie znanym faktem było to, że podobnie jak sympatią, Severus Snape nie obdarzał nim łatwo; na to, by komuś ufał, taka osoba musiała ciężko i długo pracować. — Uwierz mi, jeśli to się stanie, perspektywa wyrzucenia ze szkoły będzie naszym najmniejszym zmartwieniem.
            Zgodziła się z nim kiwnięciem głowy. Nie było dla niej zdziwieniem, że Malfoy znał i często praktykował zarówno oklumencję, jak i legilimencję. Zaskoczyła ją za to jego propozycja – a raczej stwierdzenie faktu;  mimo to ani przez chwilę nie miała wątpliwości, iż robił to tylko i wyłącznie dla sprawy. Hermiona nie wiedziała tylko, że w głowie Draco kłębią się niemal identyczne myśli.
            — Ale gdzie? W Pokoju Życzeń? I kiedy? — Zaczęła zastanawiać się na głos.
            Skwitował to tylko pogardliwym prychnięciem.
            — Jakbyś jeszcze nie zauważyła, Granger, oboje jesteśmy Prefektami Naczelnymi i mamy wspólny salon, do którego nikt prócz nas nie ma wstępu bez naszej zgody. Pokój Życzeń za to odpada, bo po wojnie prawie każdy w zamku wie, gdzie jest.
            — Jakbyś jeszcze nie zauważył, ja nadal mieszkam w wieży Gryffindoru — odparowała, zakładając ręce na piersiach.
            Uniósł brwi.
            — A po cholerę? Nie możesz się rozstać ze swoimi pieskami, czy co? — Zmierzył ją wzrokiem. — Zresztą nie obchodzi mnie to i w sumie nie chcę wiedzieć. Po prostu się przenieś i będzie po sprawie. Codziennie po godzinie wieczorem powinno wystarczyć, żebyś po miesiącu już jako tako dawała sobie radę… Mimo to mam nadzieję, że wiesz, że pod żadnym pozorem masz nie patrzeć mu w oczy?
            — Masz mnie za głupią? — oburzyła się. — Jakbym nie miała nic lepszego do roboty niż gapić się na Snape’a!
            — Po prostu zawsze, gdy będzie w pobliżu, masz spuszczać wzrok i tyle. Powinno być dobrze, chyba że znowu coś spieprzysz.
            Była to oczywista aluzja do zniszczonej klasy profesora Snape’a. Hermiona miała przynajmniej tyle przyzwoitości, by przyznać się przed sobą, że Malfoy miał stuprocentową rację… Co w żadnym razie nie oznaczało, iż planowała potwierdzić jego słowa głośno, tym samym uznając swój błąd. Bo błędy były czymś, czego Hermiona chciała uniknąć za wszelką cenę, czymś, do czego trudno była jej się przyznać, gdy jej dotyczyły. Oczywiście, robiła to czasem, lecz bardzo niechętnie.
Dlatego też teraz jedynie spuściła wzrok, a na jej policzki wypełzł zdradziecki rumieniec. W końcu jednak powoli pokiwała głową, bezgłośnie się z nim zgadzając, mimo że wykonane gesty były również nieświadomym potwierdzeniem.
            — Dziękuję — wykrztusiła z niejakim trudem, nie będąc przyzwyczajona do dziękowania Ślizgonom. A już w szczególności tym, którzy mieli na nazwisko Malfoy.
            Chłopak skinął głową, a jego wargi uniosły się w bladym uśmiechu. On osobiście nie miał nic przeciwko, by Hermiona Granger dziękowała jemu. Usprawiedliwić go mógł chyba jedynie fakt, że należąc do Domu Węża, nie miał zbyt wielu okazji, by słyszeć podobne słowa z ust wrogim mieszkańcom Slytherinu Gryfonów.
            — Dobrze, skoro tę sprawę mamy już z głowy… Pytałaś, czego się dowiedziałem…
            — No właśnie — przerwała mu. — Co znalazłeś? Mam nadzieję, że to nam w jakiś sposób pomoże, bo jak na razie nie posunęliśmy się dalej ani o krok. A przecież minęło już trochę czasu.
            — Wiesz, Granger, na pewno szybciej poszłoby nam, gdybyś przez cały czas mi nie przerywała. — Słysząc te słowa, Hermiona rzuciła mu przepraszające spojrzenie. Akurat z tej wady zdawała sobie sprawę i wiedziała, że jej nieustające zadawanie pytań może czasem być denerwujące. Ale, gdyby się zastanowić, jako jedenastolatka miała ich o wiele więcej! I nikt się nie skarżył… No, prawie nikt. — Sęk w tym, że nie mamy niemal nic, a szukałem tam chyba z pół godziny. Potem musiałem wyjść, bo nie wiedziałem, kiedy wróci.
            Z gardła Hermiony wyrwał się jęk rozczarowania. Trudno jej było uwierzyć w to, że cała akcja zakończyła się kompletnym fiaskiem. Oboje z Draco dużo po niej oczekiwali i nie wzięli pod uwagę, że Snape mógł ukryć wszystkie swoje notatki tak dokładnie… W sumie teraz dziwiła się samej sobie, nie wierząc, że myślała, że Mistrz Eliksirów zostawił je, ot tak, w gabinecie, do którego na dobrą sprawę mieli dostęp wszyscy. Teraz, gdy dotarło to do jej umysłu, zganiła się za głupotę.
            — I co teraz?
            Malfoy przewrócił oczami, po czym rzekł:
            — Po pierwsze, miałaś pozwolić mi dokończyć. Wprawdzie nie mam nic przy sobie i wolałem niczego nie wynosić, ale w gabinecie widziałem notatnik, w którym zawsze zapisywał swoje przepisy i pomysły. Wydaje mi się, że mogło tam coś być, ale problem w tym, że Snape zapisuje to w języku, który zna chyba tylko on!
            — Mam nadzieję, że skopiowałeś te jego zapiski? — Hermiona nawet nie śmiała mieć nadziei, że jednak nie wszystko było stracone.
            — Tak, ale pokażę ci je dopiero wtedy, gdy wyjdziesz. Jeśli ktokolwiek się dowie, że je mamy… — nie dokończył. Przełknął głośno ślinę, nadal mając w pamięci klątwy, które znał Severus i których często używał w służbie u Voldemorta. Sama myśl o nich i ich skutkach budziła strach i obrzydzenie, ale to widok ofiar był czymś, co nadal nawiedzało go w najgorszych koszmarach. — Ale szczerze wątpię, by nam się na coś przydały. To żaden z języków, które znam. Prawdę mówiąc, nawet nigdy nie widziałem niczego podobnego. A znam ich naprawdę dużo!
            — Grunt, że coś mamy!
            Hermiona nie mogła się powstrzymać, by nie zaklaskać w dłonie z radości. Uśmiechnęła się przy tym szeroko i ten uśmiech rozjaśnił całą jej bardzo wymizerowaną twarz.  Nawet włosy zdawały się lekko unieść. Co najdziwniejsze, ten nastrój udzielił się również chłopakowi siedzącemu na krześle obok jej łóżka. Był to pierwszy raz od dość długiego czasu, kiedy na jego twarzy zagościł szczery uśmiech, w którym żadnym sposobem nie dało się odnaleźć ani krzty złośliwości. Mimo to Draco nie byłby sobą, gdyby szybko nie sprowadził Hermiony na ziemię.
            — Teraz tylko musimy to przetłumaczyć.
            — Damy radę. — Usta Hermiony nadal wyginały się w lekki łuk, a brązowe oczy lśniły, jakby próbując bezgłośnie przekazać mu, żeby myślał pozytywnie. Jednak w naturze Malfoya nie leżał optymizm.
            Już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy parawan, który dotychczas dawał Hermionie namiastki prywatności, został odsunięty gwałtownym ruchem. Zza niego wyłoniła się postać pani Pomfrey. Kobieta niebezpiecznie zmrużyła oczy, widząc przy łóżku Hermiony Draco i oparła ręce na biodrach w znajomym geście irytacji.
            — Czy przypadkiem nie obiecywałeś, że tylko dasz pannie Granger notatki z lekcji? Miałeś położyć je na stoliku nocnym. — Ton jej głosu nie wróżył nic dobrego. — Panie Malfoy, nie dość, że ją pan obudził, to jest tu pan już od dobrej godziny! Proszę…
            — Już wychodzę — przerwał jej, sięgając do torby, którą oparł o nogę swojego krzesła. Wyciągnął zeń dwa zwoje pergaminu i podał je dziewczynie. — Z runów i numerologii. Twoje pieski na nie nie chodzą, więc pomyślałem, że mogą ci się przydać.
            Hermiona złapała je, mrugając ze zdziwienia. Pomimo tego, że już nie skakali sobie z Malfoyem do gardeł, nie byli przyjaciółmi i Draco nie miał najmniejszego powodu, by cokolwiek jej przynosić. I chociaż po czasie, który mimowolnie spędzili w swoim towarzystwie, planując włamanie do gabinetu profesora Snape’a, wiedziała już, że nie był tak zły, za  jakiego uchodził przez ostatnie siedem lat. Jednak nie spodziewała się po nim tak miłego gestu. Zaledwie parę miesięcy wcześniej nie mogłaby uwierzyć, że imię Draco i słowo „miły” mogą zostać umieszczone w jednym zdaniu…
            — Dziękuję, Draco — powiedziała cicho, odbierając od niego pergamin i uśmiechając się do niego lekko. — To bardzo miłe z twojej strony.
            Z jeszcze większym szokiem obserwowała, jak na jego policzkach pojawia się delikatny, ledwo zauważalny rumieniec. Ślizgon jednak nic nie powiedział. Jedynie kiwnął gwałtownie głową i obrócił się na pięcie, po czym szybkim krokiem wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego, nie zaszczycając pani Pomfrey ani jednym spojrzeniem. Nie zdziwiło to Hermiony – pielęgniarka nie traktowała go dobrze, nadal mając wątpliwości, czy skrycie nie sprzyja czarnej magii i ideom Voldemorta. Dziewczyna jednak nie miała dostatecznie wiele czasu, by o tym rozmyślać, ponieważ uzdrowicielka podała jej ostatnie, jak się okazało po chwili okazało, eliksiry.
            — Wydaje mi się, że jest już o wiele lepiej. Jak się czujesz? — zapytała po rzuceniu zaklęć sondujących na Hermionę.
            — Bardzo dobrze. Wcześniej gdy poruszyłam się gwałtowniej, bolały mnie żebra, ale teraz nic nie czuję…
            — Eliksir, który właśnie wypiłaś, ma właściwości przeciwbólowe. Hmm… — odchrząknęła. — Profesor Snape nalega, żebym wypuściła cię jak najszybciej i grozi mi odcięciem zapasów mikstur — zdradziła jej, krzywiąc się z niezadowoleniem. — Uważam, że nie jest to dobry pomysł, bo twoje żebra będą boleć jeszcze przez jakiś czas, ale… Severus upiera się, że nic ci nie jest.
            Słysząc tę nowinę, Hermiona zaczęła cieszyć się, że skończyła już pić obrzydliwy w smaku eliksir i w ręku trzymała tylko pustą fiolkę, bo niechybnie by się zakrztusiła. O opluciu pani Pomfrey nie wspominając. Mimo to opanowanie oddechu zajęło jej tylko chwilę.
            — Czyli… Będę mogła wrócić do dormitorium jeszcze dziś?
            Pani Pomfrey skrzywiła się, jakby zjadła kilo cytryn.
            — Tak. Wypuszczę cię dziś wieczorem. — Zerknęła na zegarek. — Masz jeszcze parę godzin do kolacji, więc powinnaś się trochę przespać. Obudzę cię pół godziny przed posiłkiem, żebyś zdążyła się przebrać — to mówiąc, z powrotem zasunęła zasłony wokół jej łóżka i zostawiła Hermionę samą z myślami.
            Wbrew zaleceniom pielęgniarki, długo trwało nim Hermiona zasnęła. Przez jakiś czas leżała, starając się zebrać całą swoją słynną gryfońską odwagę, której każda krztyna miała jej się teraz przydać. Była pewna, że profesor Snape nie odpuści jej obiecanej kary, a i uczyni dla niej lekcje eliksirów najprawdziwszym piekłem. Już samo to wprawiało dziewczynę w beznadziejny nastrój; jeszcze gorszy był fakt, że nie miała do niego o to pretensji… Nie, nie było to dobre określenie, zganiła się w myślach. Nie tyle nie miała pretensji, co w pewnej – choć niewielkiej – części go rozumiała, nie wiedząc, jak sama zareagowałaby na sytuację, w której go postawiła. Zaś temperament Mistrza Eliksirów był powszechnie znany. Sprawiał on, że mężczyzna na ogół nadzwyczajnie przypominał niezabezpieczony granat, czekający tylko na odpowiednią chwilę, by niespodziewanie wybuchnąć. Jednak nie tylko profesor Snape i czekający ją szlaban zaprzątały myśli Hermiony. Równie zajmujące było zachowanie Dracona. Ślizgon wprawdzie nadal obrażał ją na każdym kroku, lecz Hermiona miała wrażenie, że te obelgi nieco różniły się od tych, którymi częstował ją ledwie rok-dwa wcześniej.
            — Uch! Ci Ślizgoni to same problemy… — mruknęła do siebie, zdając sobie sprawę z tego, że również jej nauczyciel eliksirów w latach szkolnych był w Slytherinie. — Całe szczęście, że jestem Gryfonką.