Kiedy czyjaś dłoń zacisnęła się na
jej ramieniu, Hermiona nie odwróciła się od razu. Początkowo zamarła, po czym
pytająco spojrzała na siedzącego naprzeciwko niej Harry’ego, bezgłośnie pytając:
To on? Chłopak jednak ani drgnął,
wpatrując się nieruchomo w przestrzeń za nią. Na jego twarz wkradł się dziwny
grymas, którego nie potrafiła rozszyfrować, a jedynym znakiem, że zrozumiał, o
co chodziło przyjaciółce, było nieznaczne rozszerzenie jego zielonych oczu
ukrytych za okularami. Nie namyślając się dłużej, Hermiona uznała to za
potwierdzenie. Powoli się obróciła, przy okazji strącając dłoń, która nadal
spoczywała na jej ramieniu.
— Dobry wieczór, profesorze Snape —
powiedziała opanowanym głosem, patrząc na mężczyznę stojącego za nią. Widząc, w
jaki sposób na nią patrzy, przez chwilę miała ochotę od razu uciec i ukryć się
w mysiej norze. Jednak szybko odrzuciła ten pomysł, zdając sobie sprawę, że
nauczyciel chciał tylko w ten sposób ją onieśmielić… Co w sumie mu się udało,
bo jego nieprzyjazna mina sprawiała, że faktycznie ucieczka była pierwszym, co
przyszło jej na myśl.
— Granger — warknął w geście
powitania. A przynajmniej tak to odczytała.
— Czy coś się stało, sir?
Zmrużył oczy i wykrzywił wargi.
— Twój szlaban. O dwudziestej w moim
gabinecie. — I odszedł szybkim krokiem, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Hermiona westchnęła ciężko, po czym
oparła głowę na złożonych na stole rękach. W
co ja się wpakowałam? Dotąd miała nikłą nadzieję, że może Snape okaże odrobinę
serca i postanowi, że szlaban rozpocznie się dopiero nazajutrz. Niestety,
zapomniała, że profesor nie miał najmniejszego zamiaru jej go podarować, o
pójściu na rękę nawet nie wspominając. Hermiona wiedziała też, że nie może
prosić o wstawiennictwo któregoś z nauczycieli – musiała przyznać się przed
samą sobą, że w żadnym wypadku na nie nie zasłużyła. Mimo to dziwnie czuła się ze
świadomością, że jest to jej pierwsza kara od czasów, gdy była na pierwszym
roku.
— O czym on mówił? — Jej rozmyślania
przerwał głos Harry’ego. — Masz szlaban?
Pokiwała głową i zmarszczyła brwi.
— A nie mówiłam wam? — Obaj jej
przyjaciele zaprzeczyli. — Profesor Snape powiedział, że będę musiała przychodzić
do niego do końca roku. Dotąd miałam nadzieję, że przynajmniej zrezygnuje z
tego, żeby kazać mi być tam codziennie. W końcu ma inne rzeczy do roboty…
Prawda? — Spojrzała na nich z nadzieją.
— Po tym, co się stało? Wątpię.
Założę się, że z przyjemnością będzie spędzał noce na sprawdzaniu esejów i…
tym, czym on się tam w końcu zajmuje. Nie chcę cię załamywać, ale na sto
procent znajdzie sposób, by ci dopiec, choćby nawet miał nie zmrużyć oka do
czerwca.
— A ja tam się zastanawiam, co
będziesz musiała robić. Przecież w końcu mu się znudzi patrzenie na to, jak
szorujesz kociołki — wtrącił Ron. — Poza tym… Może znajdzie coś bardziej
nieprzyjemnego… To byłoby w jego stylu. Poza tym, z pewnością jest wściekły, że
nie możesz wylecieć ze szkoły za to, co zrobiłaś.
Hermiona puściła jego słowa mimo
uszu, chociaż sama miała bardzo podobne, niemal identyczne odczucia.
— Cóż, słyszałam, że wy musieliście
odgruzowywać nową salę. Znając was, coś pominęliście i każe mi to dokończyć. A
nawet jeśli nie, na pewno coś znajdzie. — Uśmiechnęła się krzywo. — No cóż,
jakoś będę musiała to przeżyć. Poza tym to doskonała szansa, żeby spróbować
dowiedzieć się czegoś o sami-wiecie-czym.
— Mrugnęła do nich porozumiewawczo, nie chcąc głośno mówić o tym, czego
szukała.
— Myślisz, że zostawi cię na jakiś
czas samą? — zapytał Harry.
— Nie wiem. Teraz? Raczej nie, ale mam
nadzieję, że co najmniej raz zdarzy się sytuacja, w wyniku której będzie musiał
gdzieś wyjść, a wtedy powinnam mieć chwilę, żeby się rozejrzeć. Zresztą… Przy
odrobinie szczęścia nie będzie takiej potrzeby. Przepraszam, że jeszcze wam o
tym nie mówiłam, ale Draco znalazł jego notatki.
— To wspaniale!
— Tylko jest pewien problem —
tłumaczyła dalej. — Chodzi o to, że profesor Snape zapisał je w języku, którego
najprawdopodobniej nikt prócz niego samego nie potrafi odczytać. A przynajmniej
tak mówi Draco. Jednak jeszcze nie widziałam ich na własne oczy, więc mam
nadzieję, że może uda mi się coś przetłumaczyć… Albo przynajmniej rozpoznać ten
język. W tym tkwi największy kłopot, potem powinno pójść raczej łatwo.
Mimo że na zewnątrz nie dała nic po
sobie poznać i jakby nigdy nic rozmawiała z przyjaciółmi, w środku Hermiona
trzęsła się ze zdenerwowania przed spotkaniem z profesorem Snape’em. Nie miała
pojęcia, czego się po nim spodziewać, szczególnie że nadal był wściekły. Kiedy to
przemyślała, doszła do wniosku, że powinna go przeprosić, jednak nie
przychodził jej na myśl żaden sposób, by to zrobić. Nie mogła zaś zapytać
Harry’ego ani Rona, ponieważ natychmiast odrzuciliby ten pomysł… Ewentualnie
mogłaby spróbować z Malfoyem, lecz miała niejasne wrażenie, że nie było to
właściwe rozwiązanie. Hermiona bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że
mimo że wraz ze Ślizgonem wprawdzie nie pałali już do siebie otwartą wrogością
i nie skakali sobie nawzajem do gardeł, to nie byli przyjaciółmi.
Wszystko to spowodowało, że
dopisujący jej dotąd apetyt nagle zniknął i Hermiona spędziła cały posiłek
intensywnie myśląc. W międzyczasie odruchowo grzebała w talerzu, bawiąc się
jedzeniem i przesuwając je z jednego końca naczynia na drugi.
Nadal o tym wszystkim rozmyślała, idąc
do lochów. Po drodze mijała nielicznych Ślizgonów, którzy wskazywali ją palcami
i uśmiechali się do niej, wyraźnie uradowani z tego, że dzięki niej już na
początku roku Gryffindor uplasował się na ostatnim miejscu w wyścigu o Puchar
Domów. Wprawdzie Slytherin też nie był pierwszy, lecz dla nich liczyło się
tylko to, że Gryfoni nie pozostawili ich w tyle, jak to często miało miejsce w
ostatnich latach. To tylko wzmocniło wrażenie niechęci, którą odczuła, kiedy
usiadła wśród swoich współdomowników.
W końcu stanęła przed grubymi,
dębowymi drzwiami, które strzegły gabinetu Snape’a. Hermiona odetchnęła głęboko
i powoli podniosła rękę, by w nie zapukać. Głuchy stukot rozniósł się echem po
pustym korytarzu, powodując, że włoski na jej karku stanęły dęba, a na całym
ciele pojawiła się gęsia skórka. Przestąpiła z nogi na nogę, czekając, aż nauczyciel
wpuści ją do środka lub poprosi, by weszła.
— Panna Granger. — Usłyszała po
chwili, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły.
Profesor Snape odsunął się, by mogła
przejść. Kiedy przekroczyła próg, drzwi zatrzasnęły się z głośnym trzaskiem,
przez który niemal podskoczyła. Mężczyzna skwitował to tylko pogardliwym
uniesieniem brwi. Podszedł do biurka stojącego w roku i usadowił się na krześle
za nim. Hermiona nie bez zdziwienia zauważyła, że nie zaprosił jej, by usiadła.
Zrobiła więc kilka kroków, stając przed nim.
— Panie profesorze, co mam robić? —
zapytała, przerywając przedłużające się milczenie.
Przez chwilę nie odpowiadał. W końcu
spojrzał na nią, a ona momentalnie spuściła głowę, pamiętając nadal o
wskazówkach Malfoya.
— Dzisiaj trzeci rok ważył wywar
Hugona. Twoi zadaniem będzie wyczyszczenie kociołków, z których korzystali — oznajmił,
wskazując dość pokaźną stertę w rogu gabinetu.
— Bez użycia magii?
W odpowiedzi tylko popatrzył na nią
jak na idiotkę. Wyciągnął dłoń w jej kierunku i powiedział:
— Oddaj różdżkę. Dostaniesz ją z
powrotem, gdy skończysz pracę.
— Nie mam jej. W razie gdyby pan
zapomniał, złamała się, kiedy wpadliśmy do kanałów.
— Minus pięć punktów za
impertynencję, panno Granger. Szacunek. Pamiętaj, do kogo mówisz — podsumował
jej uwagę z sarkastycznym uśmieszkiem, a ona niemal usłyszała stukot rubinów,
które znikały z klepsydry Gryffindoru. — Odnoszę wrażenie, że bardzo pani
zależy na tym, by pani dom do końca roku nie zdołał utrzymać przez dłuższy czas
choćby jednego punktu. Pozostali Gryfoni mogą być niezadowoleni z takiego
obrotu spraw.
Hermiona zacisnęła mocno zęby,
modląc się w duchu o cierpliwość. Podenerwowanie, które towarzyszyło jej na
początku, ulotniło się teraz niemal całkowicie, ustępując miejsca irytacji na
czarodzieja stojącego przed nią. Już tylko szacunek do niego jako do
nauczyciela powstrzymywał ją przed odgryzieniem się. To oraz świadomość, że w
razie gdyby to zrobiła, na pewno nie puściłby jej tego płazem. Przełknęła ślinę
i rzekła cicho, wkładając w swój ton pokorę, którą cudem w sobie odnalazła:
—
Przepraszam.
— Słucham?
— Przepraszam za to, że zwróciłam
się do pana nieodpowiednio. — Mężczyzna patrzył na nią oczekująco, więc, nie
chcąc dawać mu kolejnych pretekstów do odebrania punktów, dodała szybko: — Sir.
Po wyrazie twarzy profesora Snape’a
Hermiona odgadła, że ten doskonale się bawi z jej zgryzoty i jest świadomy, że
nie przeprosiła go chętnie.
— I masz za co, panno Granger. Och,
masz za co — mruknął, po czym machnął różdżką, a mugolskie środki czystości,
wiadro i gąbka pojawiły się u jej stóp. — Jest pięć po dwudziestej. Jeśli nie
upora się pani z pracą do północy, przyjdzie pani również rano.
Mężczyzna powiedział, co miał do
powiedzenia, po czym zajął się zwojami pergaminów masowo zalegającymi na blacie
jego biurka. Nie minęła nawet chwila, a zamoczył pióro w inkauście i zaczął
wyskrobywać uwagi swoim jadowicie zielonym atramentem. Każdy z uczniów doskonale
już znał Snape’owskie komentarze i jego pochyłe, ostre pismo, które
niejednokrotnie pokrywało większość wolnego miejsca na pracach pisemnych.
Hermiona czasem zastanawiała się, czy profesor Snape w swojej nauczycielskiej
karierze chociaż raz napisał na czyimś eseju coś pozytywnego. Jednakże kiedy
zerknęła na niego przelotnie, szybko w to zwątpiła. Mistrz Eliksirów wydawał
się mieć najprawdziwszy ubaw z wypisywania jadowitych uwag. Patrzyła na niego
jeszcze przez parę sekund, po czym wzruszyła ramionami i schyliła się po wiadro
wypełnione do połowy ciepłą wodą. Przeniosła je bliżej brudnych kociołków i,
odgarniając niesforne włosy z czoła, zabrała się za pracę.
Nim minęło piętnaście minut, zaczęła
żałować, że choćby wpadła na pomysł wywołania zamieszania w klasie, żeby
odciągnąć Snape’a od Draco. Wywar Hugona, którym oblepione były wnętrza
kociołków, był paskudną w wyglądzie, choć zupełnie nieszkodliwą miksturą. Dość
prosty w wykonaniu, działał podobnie do Eliksiru Pieprzowego, ale nie był
równie skuteczny. Sprawdzał się za to doskonale przy katarze. Szybko okazało
się jednak, że „prosty w wykonaniu” to pojęcie czysto względne, bo tegoroczni
trzecioklasiści wykazali nadzwyczajny talent do tworzenia własnej mikstury.
Najczęściej dodawali za dużo lubczyka, co powodowało, że eliksir stawał się
podobny do kwasu, który podrażniał skórę. Przez to Hermiona była zmuszona do
przekładania gąbki z ręki do ręki co średnio dziesięć minut, nie chcąc prosić
Snape’a o rękawice ochronne. Była przekonana, że nauczyciel nie tylko ich jej
nie da, a przy okazji wyśmieje jeszcze „delikatne” ręce Hermiony.
Otarła pot z czoła i przeciągnęła
się, wyciągając ręce wysoko w górę. Odłożyła na bok kolejny wyszorowany
kociołek, po czym zabrała się za następny. W międzyczasie zaczęła zastanawiać
się nad zachowaniem swojego narzeczonego.
Kiedy wraz z Harrym przyszedł ją odwiedzić,
zachowywał się dziwnie i zupełnie nie rozumiała, o co chodzi. Hermiona już od
jakiegoś czasu miała niejasne wrażenie, że Ron oddala się od niej, ale nie
potrafiła podać ani jednego sensownego powodu… Wprawdzie wiedziała, że
przeszkadzało mu to, że niechętnie dawała mu się całować i z reguły nie
pozwalała na śmielsze pieszczoty, lecz przecież mówił, że nie ma z tym
najmniejszego problemu! Powiedział nawet, że w sumie cieszy go, że z tym wszystkim chce zaczekać do ślubu –
mimo że jego daty jeszcze nie ustalili. Zmarszczyła brwi, próbując rozgryźć, co
się stało. Jednak o wiele bardziej zaprzątające uwagę były spojrzenia, które czasami
rzucała jej Ginny, kiedy myślała, że Hermiona tego nie widzi. Poza tym
brązowowłosa nie wspomniała o tym głośno, lecz przykro jej było, gdy nie
zobaczyła młodej Weasleyówny wraz z Ronem i Harrym w Skrzydle Szpitalnym. Ginny
zachowywała się nawet dziwniej od swojego brata, co bardzo martwiło Hermionę.
Jakby tego było mało, prawie cały zamek był do niej nieprzychylnie nastawiony i
mimo że pani Pomfrey wypuściła ją zaledwie parę godzin wcześniej, już zdążono
jej to dosadnie okazać.
Och, nie, Hermiona nie przejmowała
się opinią ludzi, którzy nie byli jej w jakiś sposób bliscy, nie byli jej
przyjaciółmi ani rodziną. Niemniej jednak nie dało się ukryć, że trochę bolały
ją te nieprzyjazne spojrzenia.
— Już skończyłam, panie profesorze —
oznajmiła jakąś godzinę później, odkładając do stosu po jej lewej stronie
ostatni, czysty już kociołek.
Snape na dźwięk jej głosu podniósł
głowę, po czym wyszedł zza swojego masywnego biurka i skierował swe kroki w
stronę Hermiony, zamierzając sprawdzić, jak wykonała powierzone jej zadanie.
Dziewczyna nie wątpiła, że wywiązała się z niego doskonale. Na ogół nie można
jej było nazwać pedantką, a w jej pokoju nierzadko panował rozgardiasz, lecz
gdy już brała się za sprzątanie, zawsze robiła wszystko bardzo dokładnie. Pod
tym i wieloma innymi względami była perfekcjonistką. Mimo to nie zdziwiło jej,
gdy nauczyciel tylko ściągnął usta i powiedział:
— Mogłaś się bardziej postarać — zamilkł
na chwilę, jakby czekał na to, aż zaprotestuje, lecz nic takiego się nie
stało. — No dobrze, panno Granger, może
pani już iść. Widzę panią o tej samej godzinie pojutrze.
W odpowiedzi skinęła tylko głową.
— Do widzenia. — Wymownie wskazał
dłonią drzwi, dając jej do zrozumienia, że życzy sobie, by już poszła.
Hermiona podniosła się z klęczek, po
czym, lekko utykając, przeszła przez środek pomieszczenia. Kiedy była już przy
drzwiach, rzekła jeszcze:
— Dobranoc, proszę pana. — I już jej
nie było.
Z trudem powstrzymała się przed
życzeniem mu samych koszmarów, ale wynikało to jedynie z faktu, że miała pełną
świadomość, nie skończyłoby się to dla niej dobrze.
Kiedy wychodziła z lochów,
zatrzymała się na chwilę i schyliła, rozmasowując mięśnie ud, które zdrętwiały
od długiego trwania w jednej pozycji. Aż jęknęła, czując, jak do tępego bólu
żeber dołącza ten promieniujący z jej rąk. Co jak co, ale parę godzin
szorowania kociołków dało się jej we znaki. Szczególnie zaś ucierpiały jej
dłonie, na których pojawiły się podrażnienia, a gdzieniegdzie nawet bąble.
— Ała! — pisnęła, po czym
wyprostowała się energicznie.
Szybkim krokiem ruszyła w kierunku
wieży Gryffindoru. Zdziwiła się, nie spotykając po drodze ani żywego ducha – co
w świecie pełnym magii nie było tylko przenośnią. Nigdzie nie widziała też ani nie
słyszała Filcha, pani Norris, a nawet Irytka, lecz nie zamierzała na to
narzekać. Na miejsce dotarła parę minut później. Jeszcze większe oszołomienie
jednak przeżyła, nie widząc nikogo w Pokoju Wspólnym. W dormitorium jej
współlokatorki spały, a chociaż Hermiona niczego w tej chwili nie pragnęła
bardziej niż pójść w ich ślady, nie mogła. Niestety miała do napisania dwa
zaległe eseje na jutro – a właściwie już dzisiaj, co uświadomiła sobie,
spojrzawszy na zegar przy łóżku. Ziewając potężnie, wyciągnęła z szuflady
potrzebne książki, po czym położyła się na kołdrze, zasłaniając kotary, by
światło świecy nie przeszkadzało śpiącym koleżankom.
Chwilę potem prócz cichego
pochrapywania w dormitorium dziewcząt słychać było również wściekłe skrobanie
pióra Hermiony.
— Muszę iść do profesor McGonagall —
stwierdziła rano Hermiona, zalewając sobie płatki mlekiem.
— Po co?
— Muszę wybrać się na Pokątną, żeby
kupić nową różdżkę. Mówiłam już, że tamta się złamała i to tak, że nijak nie
można byłoby jej naprawić, nawet gdybym miała wszystkie części… A przecież
połowę z nich zgubiłam.
— Pewnie wtedy, gdy wpadłaś do
jeziora — stwierdził z przekonaniem Ron.
— Chcesz, żebyśmy poszli z tobą? —
dodał Harry. — Wiesz, jako wsparcie. — Wyszczerzył zęby.
Ginny spojrzała na niego, marszcząc
brwi. Przez chwili po prostu wpatrywała się w Wybrańca, po czym gwałtownie wstała
od stołu i bez słowa odeszła. Zaraz potem za nią podążył Ron, wyraźnie
zainteresowany i zaniepokojony zachowaniem siostry.
— Coś się stało? — zapytała
Hermiona, patrząc śladem rudowłosego rodzeństwa.
— Nie mam pojęcia. Zachowuje się
dziwnie od jakiegoś czasu, ale mam nadzieję, że to tylko jakieś wasze kobiece
humorki. Nie wiem, może ma te dni czy
coś?
Hermiona przewróciła oczami, słysząc
odpowiedź przyjaciela.
— Zresztą mniejsza o to. W końcu Ron
ma czasami podobnie, więc może to genetyczna wada Weasleyów — mruknął Harry. —
Wracając, chcesz poprosić McGonagall o pozwolenie na wizytę na Pokątnej, racja?
Dobrze zrozumiałem?
— Tak. Im szybciej, tym lepiej. W
końcu bez różdżki nie będę mogła uczestniczyć w prawie żadnych lekcjach… No
może tylko runach i numerologii. A to niewiele. Najchętniej wybrałabym się tam
jeszcze dziś, ale wątpię, by się na to zgodziła. Pewnie będę mogła dopiero w
weekend.
— Nie jest tak źle. To przecież ledwie
jeden dzień. Dziś jest już piątek!
Westchnęła.
— Aż jeden dzień, Harry. Już i tak mam mnóstwo do nadrabiania.
Wolałabym nie robić sobie kolejnych zaległości, zwłaszcza, że w tym roku
będziemy zdawać owutemy. Nie wspominając już o tym, że mam szlaban u Snape’a i
przez to nie będę mogła uczyć się tyle, ile powinnam. Tym bardziej nie mogę
sobie pozwolić na coś takiego.
Dziwne, jak ludziom zmieniają się
priorytety. Podczas wojny owutemy i szkoła nie miały takiego znaczenia, ale gdy
ta się skończyła, wszystko to powróciło. Nagle rzeczy, które zaledwie parę
miesięcy temu nie były ważne, stały się czymś, co zaprzątnęło ich myśli bez
reszty. Hermiona znów zaczęła przejmować się czekającymi ich testami, a Harry i
Ron quidditchem. Jednak nie było w tym nic złego – wręcz dobrze się składało,
że przynajmniej niektóre rzeczy pozostały takie same.
— Hermiono — zaprotestował Harry. —
Daj spokój. Wszyscy wiemy, że już w poprzednie wakacje przerobiłaś cały
materiał, a owutemy bez problemu zdałabyś nawet jako piąto- lub
szóstoklasistka.
Przewróciła oczami, słysząc te
słowa. Czuła się nimi mile połechtana, lecz w końcu niektórych przyzwyczajeń
wybitnie trudno się pozbyć.
— Miło, że tak myślisz, ale nie masz
racji.
— Mam, mam i każdy to potwierdzi. A
różdżką się nie martw. W razie czego mogę pożyczać ci swoją…
— Naprawdę? — Zamrugała ze zdziwienia.
Dobrowolne oddanie swojej różdżki w
ręce innego czarodzieja było znakiem niemal bezgranicznego zaufania w świecie
magii. Była ona jakby częścią ciała jej właściciela, więc taki gest wiele
znaczył. Hermiona, nawet jako mugolka, miała tego świadomość. Podobnie jak
tego, że na podobny krok zdobyłoby się niewiele spośród osób, które znała. Mało
kto teraz ufał drugiemu, a choć wiedziała, że Harry jest jej przyjacielem, nie
spodziewała się czegoś takiego.
— Jasne — odparł bez wahania.
— Dziękuję! — Przytuliła go mocno,
nie zważając na to, że znajdują się w Wielkiej Sali, gdzie śledziły ich setki
par oczu. — Jesteś wspaniały!
— Wiem — roześmiał się.
Pokręciła głową, puszczając go.
— I do tego ta skromność…
— To moje drugie imię.
— Kłamiesz. Kiedy ostatnio
sprawdzałam, brzmiało ono James. — Mrugnęła do niego łobuzersko.
Harry na te słowa tylko zachichotał,
a Hermiona zaraz mu zawtórowała. Mimo zmęczenia spowodowanego zarwaniem nocy i
kilku standardowych zmartwień, dzień rozpoczął się bardzo dobrze. Nawet ból
żeber i rąk wydawały się jakby zmaleć.
Rozpoczęła się lekcja transmutacji.
— Witajcie, moi drodzy — zaczęła
profesor McGonagall, wchodząc do klasy.
Gdy tylko pojawiła się w pomieszczeniu, natychmiast
ucichły wszystkie rozmowy i szepty. Minerwa McGonagall, podobnie jak Snape, bez
problemu zawsze utrzymywała ciszę podczas swoich zajęć i osiągała to bez
podnoszenia głosu. W sumie podobny efekt uzyskiwał również profesor Binns, lecz
ten zawdzięczał to głównie temu, że na jego lekcjach uczniowie po prostu spali.
— Na dzisiejszych zajęciach będziemy kontynuować
samotransmutację. Kto mi przypomni, jak brzmi formuła zaklęcia, które
poznaliśmy ostatnio?
W powietrze uniosło się parę rąk. O dziwo wśród osób
zgłaszających się był również Neville.
— Proszę, panie Longbottom. — Oczy kobiety lekko się
rozszerzyły, ale poza tym nic nie wskazywało na to, że była zdziwiona.
— Zaklęcie to corpore
mutationes — powiedział cicho chłopak, wlepiając wzrok w blat ławki.
— Doskonale, panie Longbottom. Trzy punkty dla
Gryffindoru. Corpore mutationes to
dość proste zaklęcie, choć wymaga dużego skupienia. Ruch nadgarstkiem prawie
nie istnieje. Musicie jedynie lekko skierować różdżkę na siebie i wypowiedzieć
formułę, pamiętając o prawidłowym zaakcentowaniu przedostatniej sylaby.
Spróbujcie — rzekła, a klasa wypełniła się uczniami wskazującymi na siebie i
wymawiającymi zaklęcie. — Dobrze. Aby wszystko zadziałało, musicie przede
wszystkim dokładnie wyobrazić sobie obiekt, w który chcecie się transmutować.
Jednak pamiętajcie: to nie animagia. W przypadku tego zaklęcia możecie próbować
jedynie obiektów nieożywionych, a jeśli nie zastosujecie się do tej zasady,
najprawdopodobniej wyrządzicie sobie nieodwracalną krzywdę. Proszę, jeszcze
raz.
Uczniowie ponownie zaczęli ćwiczyć zaklęcie, choć z
różnym skutkiem. Niektórym udawało się to od razu, lecz była to bardzo mała
część klasy. Mimo to wszyscy próbowali – wszyscy prócz Hermiony, która
siedziała stropiona na swoim miejscu. Transmutacja była jednym z jej ulubionych
przedmiotów i dziewczyna nie czuła się szczęśliwa, nie mogąc również ćwiczyć.
Jak można było się spodziewać, nie uszło to uwagi profesor McGonagall, która
spacerowała po klasie i poprawiała poszczególne osoby.
— Dlaczego pani nie ćwiczy, panno Granger? —
zapytała, podchodząc do niej. — Wiem, że ma pani trochę czasu na nadrobienie
zaległości, lecz przecież powtórzyliśmy zarówno formułę, jak i ruch nadgarstka.
— Przepraszam, pani profesor. Znam zaklęcie…
— W takim razie w czym tkwi problem?
— Nie mam różdżki — dokończyła Hermiona.
Profesor McGonagall zmarszczyła brwi, słysząc jej
wytłumaczenie.
— Nie wzięła jej pani ze sobą z dormitorium?
— Och, nie, nie! Podczas… — Hermiona przez chwilę
szukała odpowiedniego słowa — wypadku z profesorem Snape’em uległa zniszczeniu.
Miałam zamiar porozmawiać o tym z panią po lekcji i poprosić o zgodę na kupno
drugiej na Pokątnej.
— Rozumiem. — Profesor McGonagall pokiwała wolno
głową. — Oczywiście, będziesz mogła odwiedzić Pokątną, ale dopiero w weekend…
Jednak to zaledwie jeden dzień, więc myślę, że nie powinno być większych
problemów. Niestety jednak nie mogę pozwolić, byś znalazła się tam bez opieki.
Przydzielę kogoś, by poszedł z panią. A tymczasem… Poinformuję nauczycieli o
tym fakcie.
Hermiona uśmiechnęła się i podziękowała jej, wzdychając
w duchu z ulgą. Jeden problem w końcu rozwiązany!