Wiele można było powiedzieć o
Hermionie Granger, ale na pewno nie to, że nie cechował jej niemalże ośli upór.
W tym nadzwyczaj przypominała swoich przyjaciół ze Złotego Tria. Najczęściej, ta
właśnie nieustępliwość i wytrwałość w dążeniu do celu była bardzo pomocna, lecz
nieraz już ściągnęła na nią kłopoty. Z
tych jednak bez problemu się wymigiwała. Potrafiła wykaraskać się z prawie
każdego przysłowiowego bagna, w które już nieraz wpakowali się podczas licznych
przygód. I bynajmniej nie przeszkadzała jej w tym opinia najlepszej uczennicy w
szkole. Teraz nie było inaczej... Szkoda tylko, że nie wszyscy nauczyciele mieli
ją za idealną Panią Prefekt.
W chwili, gdy ujrzała Nietoperza z
Lochów, nie była pewna, czy nie ma przypadkiem zwidów i czy opary, które
unosiły się w klasie eliksirów, całkowicie nie pomieszały jej zmysłów. Jednak szybko
okazało się, że z jej głową było wszystko w porządku. Nie dość, że Severus
Snape czuł się nadzwyczaj dobrze, to z powodzeniem i z najprawdziwszą radością
odejmował im punkty na każdej lekcji i wybrzydzał nad każdym jej wywarem. To
ostatecznie utwierdziło Hermionę w przekonaniu, że powrót Snape’a nie był
sprawką Eliksiru Wielosokowego. Tym samym nie byłaby sobą, gdyby nie
postanowiła zbadać, jakim cudem najbardziej znienawidzony profesor wszechczasów
wciąż żył. O dziwo, udało jej się zdobyć od McGonagall zgodę na wypożyczanie
książek z Działu Ksiąg Zakazanych bez tłumaczenia się, po co jej to było potrzebne.
Także obyło się bez wycieczek do biblioteki w pelerynie Harry'ego, który przez
pół dnia chodził obrażony, bo przyjaciółka nie skorzystała z jego szalonego pomysłu.
Niestety, nawet pomimo przegrzebania
prawie całego działu, Hermiona nie była bliżej rozwiązania zagadki niż wtedy,
gdy profesor Snape cytował słowa wypowiedziane przez siebie w pierwszej klasie.
Na ich podstawie domyśliła się jedynie, że najpewniej chodziło jakiś eliksir… Ale
jak na razie natknęła się tylko na fragment, który odsyłał ją do Ksiąg Krwi, a
tych Hogwart nie posiadał. Ponieważ jednak od początku roku szkolnego minęły
już dwa tygodnie, a ona niczego nie znalazła, Hermiona zaczęła brać pod uwagę,
że Snape poddał im fałszywy trop. Dlatego zdecydowała się na ostateczność.
— Harry, potrzebna mi twoja peleryna
niewidka — wypaliła któregoś dnia, odciągając przyjaciela na bok i zupełnie nie
zwracając uwagi na rzucane przez resztę Gryfonów pytające spojrzenia.
Chłopak spojrzał na nią uważnie.
Jeszcze nigdy z własnej woli nie prosiła go o jedyną pamiątkę, która pozostała
mu po ojcu; zawsze radziła sobie przy pomocy dziesiątek ciężkich tomów. A gdy tylko
jej ją proponował, Hermiona zawsze szybko znajdowała argument, który dowodził,
że poradzi sobie o wiele lepiej bez peleryny – i tak rzeczywiście było.
— Dobrze... — zgodził się od razu,
choć otrząśnięcie się z szoku zajęło mu dłuższą chwilę. — Ale co planujesz?
— Chcę śledzić profesora Snape'a.
Nic nie mogło przygotować go na taką
odpowiedź. Trudno więc się dziwić, że Harry Potter znów zaniemówił. Mógł
spodziewać się niemal wszystkiego, lecz na pewno nie czegoś takiego!
— CO?!
— Ciiiicho! — przerwała mu,
bezceremonialnie zatykając jego usta dłonią. — To, co słyszałeś. Chcę śledzić
Snape'a — powtórzyła spokojnie, powoli i dokładnie wypowiadając wyrazy,
zupełnie jakby rozmawiała z małym dzieckiem. W innej sytuacji być może Harry
obruszyłby się na takie traktowanie, jednak teraz jego uwaga zajęta była czym
innym:
wyglądało na to, że jego przyjaciółka postradała zmysły!
wyglądało na to, że jego przyjaciółka postradała zmysły!
— Zwariowałaś? Snape'a?! Przecież
jak się dowie, to cię zabije!
— Uspokój się! Przecież wiem, ale
będę uważać...
— To nie ma sensu, Hermiono! Nie
możesz zrobić czegoś takiego!
— Harry, nie dramatyzuj... Sam przez
te wszystkie lata śledziłeś go i podejrzewałeś niezliczoną ilość razy! Zresztą
— przerwała na chwilę — popatrz na to
obiektywnie i powiedz mi, jak inaczej mam się dowiedzieć, jakim cudem przeżył?
Sam przecież widziałeś, jak umierał! On nie miał prawa tego przetrwać, choćby
dlatego, że jad Nagini jest po prostu trujący i nie ma na niego żadnego znanego
ludzkości lekarstwa! Przeszukałam już prawie wszystkie Księgi Zakazane i nie
znalazłam nic. Rozumiesz: ANI SŁOWA! Sam wiesz, że była mała wzmianka nawet o
horkruksach, a tutaj nic! Po prostu muszę się dowiedzieć, jak mu się udało!
Harry zaniepokoił się, słuchając jej
tyrady. Przyjaciółka wydawała się bardzo przejęta; nigdy jej takiej nie
widział. Brązowe oczy dziewczyny pałały niezdrowym blaskiem, niemal jak w
gorączce, a z każdym wypowiedzianym słowem robiła krok w jego stronę. Gdyby nie
to, że znał i ją, i jej umiejętności, a przede wszystkim wiedział, jak wyglądała,
gdy czegoś naprawdę bardzo chciała, pomyślałby, iż ktoś rzucił na nią jakiś
czar.
— Hermiono... — zaczął po chwili
ciszy, lecz widząc, jak nagle jej oczy napełniają się łzami, dodał szybko. —
Już mówiłem, że pożyczę ci pelerynę, to naprawdę żaden problem. Ale czemu aż
tak ci na tym zależy?
— Nie wiem. Ale mam przeczucie, że
to bardzo ważne. Rozumiesz, że jeśli dowiem się, jakiego eliksiru użył... Bo
musiał użyć eliksiru! Nawet nie wiesz, jakie to może być odkrycie dla świata magii!
— Nie uważasz, że troszkę
przesadzasz? — Harry przemógł się i starając się ignorować załzawione oczy
przyjaciółki, zadał pytanie, które męczyło go już od jakiegoś czasu.
— Harry! Jak możesz tak mówić?
Myślałam, że będziesz po mojej stronie!
— Oczywiście, że jestem. Tylko...
Naprawdę nie powinnaś go śledzić. Co, jeśli się dowie?
Twarz Hermiony rozjaśnił złośliwy
uśmieszek, zupełnie do niej niepasujący.
— Nie dowie się, jeśli mu nie
powiesz... Zresztą, jak już mówiłam, wiele razy ty sam chciałeś udowodnić, że
jest zły do szpiku kości i biegałeś za nim, oskarżając go o wszystko, o co się tylko dało. Tym razem przynajmniej mam dowody. — Wypomniała mu te
wszystkie sytuacje, kiedy nie wiedzieli jeszcze, po której stronie stał Snape i
niejednokrotnie śledzili go, ukryci pod niewidką.
— No dobrze. — Zgodził się w końcu,
choć nadal odrobinę niechętnie. — Na kiedy potrzebujesz tej peleryny? Musisz ją
mieć teraz?
Najwidoczniej Hermiona spodziewała
się więcej protestów, bo otworzyła usta i zamrugała ze zdziwieniem, nie
dowierzając, że przekonywanie Pottera poszło jej tak łatwo. Minęła dobra
chwila, zanim dotarło do niej, że już po wszystkim.
— Byłoby najlepiej. — Uśmiechnęła
się czarująco, a z jej oczu momentalnie zniknęły resztki łez. Cóż, mimo
wszystko Hermiona była stuprocentową kobietą i w razie potrzeby nie miała
skrupułów, by używać wszystkich dostępnych środków, aby osiągnąć to, co
chciała. Nauczyła ją tego Ginny, kiedy brązowowłosa spędzała w Norze ostatnie
wakacje.
— Ale nie pójdziesz sama, dobrze? Co
prawda, nie zmieścimy się już we trójkę, ale za każdym razem któryś z nas ma z
tobą iść. Wojna się skończyła, ale zbyt wielu Ślizgonów pałęta się po zamku. —
Harry dziwnie się czuł, doradzając Hermionie. To od zawsze była jej rola.
Dotychczas przed każdą ich przygodą to ona była głosem rozsądku całej ich
paczki i żadne z nich nie myślało, że kiedykolwiek to się zmieni.
Westchnęła ciężko i ruszyła za nim
do jego dormitorium, wracając zaraz potem do Pokoju Wspólnego z niewielkim
wybrzuszeniem pod szatą. Nim Harry zdążył zareagować, rzuciła mu przepraszające
spojrzenie, po czym otworzyła dziurę pod portretem, najpewniej znikając zaraz
po przekroczeniu progu wieży. Wiedziała, że kiedy wróci, jej przyjaciele dość
dosadnie okażą jej swoje niezadowolenie, jednak wolała być sama – szanse, że
zostanie przyłapana były zbyt duże. I chociaż miała nadzieję, że uda jej się niezauważenie
śledzić profesora, miała niejasne przeczucie, że w końcu na kogoś się natknie, a wtedy nie kłopoty jej nie ominą. Nie chciała wciągać w to chłopaków, którzy i
tak mieli swoje zmartwienia. Była zdeterminowana, by odkryć sekret Severusa
Snape'a, a jego wychowankowie martwili ją o wiele mniej niż sam opiekun.
Najmniej zaś, jeśli mogła tak powiedzieć, przejmowała się swoimi przyjaciółmi,
z których strony akurat nie mogło jej spotkać nic złego.
Starając się być jak najciszej,
udała się do lochów. Mimo że cisza nocna minęła już dość dawno, po drodze spotkała
wielu śmiałków, którzy włóczyli się po korytarzach, najczęściej w towarzystwie
bardzo zajętych nimi dziewczyn. Hermiona z trudem powstrzymała chęć ujawnienia
się i doprowadzenia ich do porządku. Obiecując sobie, że na następnym patrolu
nie będzie już taka łaskawa, zdusiła zdegustowane westchnienie i, z ciężkim
sercem postanowiwszy ich zignorować, bezszelestnie przemknęła korytarzem.
Nim dotarła do drzwi prywatnych
komnat profesora, zdążyła naliczyć niemal dziesięć bezwstydnych parek, które
obściskiwały się w najlepsze po kątach, zupełnie nieświadome, że ich małe
sekrety nie są już do końca sekretami. Teraz, po widokach, których naprawdę wolałaby
nie oglądać, czekało ją równie przyjemne zajęcie – łamanie zaklęć, które
strzegły drzwi. Wątpiła, by osoba taka jak Snape je sobie odpuściła. Była za to
przekonana, iż spędzi nad tym dość dużo czasu, więc przygotowała się wcześniej.
Na szczęście w dzień, który wybrała sobie na tę wyprawę, mężczyzna miał patrol.
Dzięki temu nie musiała za bardzo się nim martwić do – z tego, co się
orientowała – około trzeciej w nocy. Ponieważ dyżury jej i Malfoya – z którym wspólnie
postanowili w końcu zapomnieć o scenie, która wydarzyła się po spotkaniu u
Delacour – kończyły się najczęściej o takich godzinach, podejrzewała, iż te
profesorskie zbytnio od nich nie odbiegały.
— Alohomora! — rzekła w myślach, dla bezpieczeństwa decydując się na
zaklęcia niewerbalne. Wątpiła, by akurat to, jedno z najprostszych, coś jej
dało, ale wolała jednak spróbować. —
Appareo! — dodała, kiedy jej przypuszczenia się sprawdziły.
Zaklęcia Appareo nauczyła się
specjalnie na tę okazję. Było jednym z bardziej skomplikowanych, bo rzucając
je, potrzebne było maksymalne skupienie. Poza tym, by rzucić je poprawnie, należało
wykonać bardzo skomplikowany ruch nadgarstkiem. Na szczęście parę godzin
machania różdżką opłaciło się, bo zaklęcie zadziałało bez zarzutu, ujawniając
bariery ochronne Snape'a. Aż gwizdnęła cicho, widząc, jak bardzo są
skomplikowane. Wbrew sobie była pod wrażeniem; coś jej mówiło, że nawet
Dumbledore mógłby mieć niejakie problemy z unieszkodliwieniem ich... Co nie znaczyło oczywiście, że ona miała zamiar się
poddać.
— Divindo! Cognosco! — mruknęła jeszcze, a przed jej oczami pojawiły
się widoczne tylko dla niej ogniste litery, które zapisywały rzucone zaklęcia.
Z żalem musiała przyznać, że znała niewiele z nich. Machnęła więc różdżką,
kopiując je i zapisując w notatniku schowanym w kieszeni szaty z zamiarem
dokładnego ich zbadania, kiedy wróci do wieży Gryffindoru.
Nagle zakręciło się jej lekko w
głowie i oparła się ręką o ścianę, w której ukryte były drzwi. W chwili, gdy
mur delikatnie zalśnił, zrozumiała swój błąd: Snape wiedział już, że ktoś tu
był! Przeklinając w myślach, wycofała się, słysząc j szybkie kroki z końca
korytarza. Mężczyzna dotarł do wejścia nim minęło kilka sekund i rozejrzał się,
mrużąc swoje czarne oczy z drapieżnym wyrazem twarzy. Marszczył przy tym nos,
zupełnie, jakby węszył.
— Wiem, że tu jesteś... — mruknął
cicho. — Ujawnij się, a może kara nie
będzie tak dotkliwa.
Słysząc ten jedwabisty, ale przez to jeszcze
bardziej złowrogi głos, metodycznie zaczęła się cofać. I chociaż robiła to
niemal bezszelestnie, mężczyzna musiał coś usłyszeć, bo zwrócił twarz
bezpośrednio w jej kierunku. Jego usta wykrzywiły się w grymasie, który od biedy można było uznać za uśmiech, gdyby nie to, że był zbyt
przerażający, a w efekcie niemal zmroził Hermionę. Dziewczyna jednak szybko się
otrząsnęła, próbując sobie wmówić, że Snape wcale jej nie widział, że jego oczy
nie przenikały przez peleryny niewidki – w końcu było to niemożliwe, prawda?
Starając się nie oddychać, krok za krokiem oddalała się od wzbudzającego grozę
profesora. Dopiero kiedy znalazła się na schodach, biegiem rzuciła się do
ucieczki. Pędziła po schodach, nie zważając na to, że robi tyle hałasu, co
stado rozszalałych hipogryfów. Tętent ten ściągnął za nią Snape'a, którego co
prawda nie widziała, ale mimo to nie miała wątpliwości, że był ledwie
paręnaście metrów za nią.
Nagle wpadła na kogoś, przewracając ich
oboje na ziemię. Podczas upadku peleryna zsunęła się nieco, ukazując jej głowę
i ramiona. Hermiona usłyszała głośno wciągane powietrze i dopiero wtedy
spojrzała, na kim leżała.
— Malfoy! Co ty tu robisz? —
zapytała szeptem.
— O to samo mógłbym zapytać ciebie,
Granger — odparował, uśmiechając się i bez zbytniej delikatności zrzucając ją z
siebie, po czym się podnosząc. — Ładnie to tak biegać po korytarzach w niewidce
po północy?
Nie odpowiedziała jednak, bo zza
zakrętu wyłonił się profesor Snape. Z pomocą Malfoy’a zdążyła naciągnąć
materiał z powrotem na głowę, nim opiekun Slytherinu ją zobaczył. Mężczyzna zmarszczył brwi, widząc jedynie chłopaka.
— Draco? Co ty tutaj robisz?
Błagam,
nie zdradź mnie... Myślała, patrząc na stojącego przed nią Ślizgona
błagalnie i mimowolnie przygotowując się do bycia zdradzoną.
— Szukałem cię, Severusie — odparł
jednak spokojnie chłopak, tym samym postępując zupełnie wbrew temu, czego by
się spodziewała. — Nie mogłem spać, więc pomyślałem, że pójdę do ciebie i
poproszę o Eliksir Słodkiego Snu.
Hermiona z wrażenia aż przestała na
chwilę oddychać. Malfoy jej nie wydał! Nie mogła w to uwierzyć. Jej najgorszy
wróg kłamał Snape'owi, żeby ją ochronić. Świat stanął na głowie. Nie zdziwiłoby
jej teraz nawet, gdyby rzeczony profesor na kolejnych zajęciach był miły. Zdawało się to równie
nieprawdopodobne jak to, co właśnie robił Ślizgon. Może nadal jest mu głupio za tamten wybuch? przebiegło jej przez
myśl, lecz bardzo szybko to odrzuciła.
Następnego dnia po incydencie Malfoy przyszedł pod portret Grubej Damy, wywołał ją i przeprosił – niewątpliwie po raz pierwszy i ostatni. Nie wiedziała, dla którego z nich było to większym szokiem, lecz po tym wydarzeniu chłopak zaczął niemal widocznie unikać spotkań z nią, Harrym i Ronem.
Następnego dnia po incydencie Malfoy przyszedł pod portret Grubej Damy, wywołał ją i przeprosił – niewątpliwie po raz pierwszy i ostatni. Nie wiedziała, dla którego z nich było to większym szokiem, lecz po tym wydarzeniu chłopak zaczął niemal widocznie unikać spotkań z nią, Harrym i Ronem.
— Ach... — Snape tylko westchnął ze
zrozumieniem, patrząc na chłopaka z niejaką troską. — No... Dobrze. Chodź za
mną. Powinienem mieć jeszcze fiolkę w zapasie. — Mówiąc to, odwrócił się na
pięcie i ruszył tam, skąd przyszedł. Malfoy zaś podążył za nim, ukradkiem dając
jej znak, by poszła z nimi.
— Nawet nie waż się uciekać. —
Odwrócił na chwilę głowę, by bezgłośnie przekazać jej tę widomość, którą
odczytała z ruchu jego warg.
Hermiona najchętniej by go nie
posłuchała, ale – czego przyznanie przychodziło jej z wielkim trudem – miała wobec niego dług. W końcu z jakiś nieokreślonych
powodów chronił jej tyłek przed Snapem. Było to do niego tak niepodobne, że mimowolnie
zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna go czym prędzej zaprowadzić do
Skrzydła Szpitalnego. Jednakże, chcąc nie chcąc, była mu coś winna, a że
posiadała coś takiego jak honor, nie mogła mu teraz uciec. Nie miała pojęcia,
czy zrobił to specjalnie, ale zapewnił jej wejście do komnat profesora, co było
dla niej wielką okazją. Nie wiedziała również, czy Malfoy przewidział, co
chciała osiągnąć, czy było to zupełnie niezamierzone. Nie zmieniało to faktu,
że jej dług urósł jeszcze bardziej, co zauważyła z niechęcia. Jednak nawet to
nie zepsuło jej humoru – bo znaczna część strachu już się ulotniła. Teraz
chciała tylko śpiewać z radości, bo wątpiła, by dostała lepszą szansę, aby
poznać hasło Snape'a; dzięki cognosco dowiedziała
sie, że było ono jednym z zabezpieczeń. Na szczęście w porę się opanowała i nie
wpędziła obojga w kłopoty – ona miała je i tak; ostatecznie musiała potem
tłumaczyć się zarówno swoim przyjaciołom, jak i poradzić sobie z Malfoyem.
Ruszyła więc sprężystym krokiem za
obojgiem mężczyzn, uważając, by tym razem nie było słychać, że prócz nich w
korytarzu był ktoś jeszcze. Nie chciała w tak głupi sposób stracić najprawdopodobniej
swojej jedynej szansy.
— Snape — rzucił czarnowłosy
profesor w stronę drzwi, które na dźwięk jego głosu odchyliły się, ukazując
przytulny pokój utrzymany w ciemnych barwach.
Kiedy przekroczyła próg, poczuła
rosnące podekscytowanie. Wątpiła, by wielu uczniów miało okazję być tam, gdzie
ona i oglądać prywatne królestwo Severusa Snape'a. Rozglądała się dookoła z
ciekawością, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów, które mogły potem
okazać się użyteczne... Chociaż szczerze wątpiła, by zamiłowanie właściciela
danego saloniku do czerni i szarości dostarczyło jej informacji na temat
powrotu do życia. Mimowolnie zadrżała – bynajmniej nie pod wpływem emocji.
Pomimo wesoło strzelającego w kominku ognia, w lochach czuć było przejmujący
chłód. Te właśnie płomienie oświetlały cały pokój, nadając mu wrażenie przytulności
i swoistego ciepła, które tak nie pasowało do Snape'a. Nie zdziwiło jej
natomiast to, że wszelkie możliwe powierzchnie zajmowały grube, stare
tomiszcza, na które raz po raz zerkała tęsknie. Niektóre z nich wydawały się
być równie stare jak niektóre z Działu Ksiąg Zakazanych... I, znając ich
właściciela, nie wątpiła, że zawarte w nich treści raczej nie dotyczyły
milutkich mikstur i zaklęć. Najczarniejsze
Eliksiry na przestrzeni wieków i Zapomniana
magia – krzyczały najbardziej widoczne tytuły, a obrazki na ich grzbietach nie zachęcały do zgłębiania ich tajemnic. Były tu
również księgi, które wydawały się być oprawione w coś, co przypominało ludzką
skórę. Na niektórych widniały plamy... Pod tym względem biblioteka Snape'a
zdawała się być identyczną z tą, która znajdowała się w siedzibie Blacków na
Grimmuald Place 13... Co mimo wszystko wcale nie odstraszało Hermiony. Można powiedzieć,
że było wręcz odwrotnie.
Dziewczyna z trudem oderwała wzrok
od pokaźnego zbioru, przenosząc go na zapełnione zwojami pergaminu biurko.
Podeszła tam szybko, tym razem nie dbając o to, by poruszać się cicho – gruby,
włochaty dywan skutecznie tłumił jej kroki. Niestety, szybko się rozczarowała,
bo nie były to notatki, a wypracowania klas piątych. Niektóre posiadały już
złośliwe komentarze wypisane wściekle zielonym atramentem. Hermiona uśmiechnęła
się złośliwie, widząc, jakie bzdury potrafili wypisywać uczniowie... Od
niechcenia mogło to tłumaczyć wiecznie zły humor Mistrza Eliksirów. Czytając prace
Harry'ego i Rona, sama niejednokrotnie miała ochotę walić głową w ścianę. A
mówiąc to, niekoniecznie miała na myśli własną...
— Proszę. To powinno ci wystarczyć
na jakieś dwa tygodnie. — Głos Snape'a przerwał jej rozmyślania. — Mam
nadzieję, że pamiętasz, że jedna łyżka wystarcza na dziesięć godzin...
— ... i jeśli nie chcę wylądować w
Skrzydle Szpitalnym, nie mogę brać ani kropli więcej, bo jest silny. Tak, wiem
— dokończył Malfoy, uśmiechając się bez cienia złośliwości, zupełnie jak nie
on. Obaj zachowywali się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy widziała ich na
lekcjach i korytarzach. — Nie martw się, ojcze chrzestny, nie jestem Potterem.
Ojciec
chrzestny? A więc Malfoy był chrześniakiem Snape'a? Hermiona aż sapnęła. I chociaż wiele to wyjaśniało – w końcu blond fretka miała zbyt dużą taryfę ulgową
nawet jak na Ślizgona – nie umniejszyło to jej szoku. Z drugiej strony, gdyby
tak się zastanowić, nie było to zbyt dziwne i można się było tego domyślić
wcześniej.
— Wiem, Draco. — Po raz pierwszy
widziała Mistrza Eliksirów uśmiechającego się bez złośliwości i ten dziwny
obraz wyrył niezatarty ślad w psychice Hermiony. Teraz tylko miała dylemat, czy
chciałaby go wymazać, czy nie; w końcu widok Snape'a, który pokazywał swą
ludzką twarz, nie był na porządku dziennym... Poza tym miała wrażenie, że
nieprędko go zapomni. Hermiona przełknęła głośno ślinę. Nie było chyba nic
bardziej przerażającego niż uśmiech
Mistrza Eliksirów. Nic zresztą dziwnego, skoro zawsze zapowiadał on niemałe
kłopoty, zwłaszcza dla Gryfonów. — Gdybyś jednak i tak miał problemy, nie wahaj
się tu przychodzić, kiedy tylko będziesz miał na to ochotę.
— Dzięki, Severusie. Na pewno
skorzystam. Dobranoc.
Mężczyzna na pożegnanie poklepał
chrześniaka po plecach, po czym, nie czekając nawet, aż ten wyjdzie, otworzył
drzwi do kolejnego pokoju i tam wszedł. Malfoy tymczasem skinął władczo na
Hermionę, zachęcając ją, aby poszła za nim. Zrobiła to bez słowa; ta cisza
utrzymała się między nimi do czasu, aż ten doprowadził ją do drzwi prowadzących
do jego pokoju prefekta. Po dotknięciu odpowiedniej cegły różdżką cofnął się,
puszczając ją przodem. Następnie wszedł za nią i poczekał, aż zdejmie niewidkę.
Dopiero wtedy spojrzał na nią poważnie.
— To nie było mądre, Granger —
rzekł, a jego słowom towarzyszył cichy trzask zamykanych drzwi, który rozniósł
się echem po pokoju.
Hermiona, słysząc ten dźwięk,
poczuła się jak więzień, który słyszy ostateczny wyrok... Bynajmniej nie ten
ułaskawiający.