poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział I


            W jednym z przedziałów Ekspresu do Hogwartu chwilowo zapadła cisza, mimo iż siedziało w nim pół tuzina osób. Zachodzące już słońce wpadało przez okno, oświetlając twarze tak różnych od siebie ludzi, których połączyły dwie najsilniejsze na świecie więzi – przyjaźń i miłość. Jeden z siedzących w przedziale, wysoki i chudy chłopak w okrągłych okularach i z blizną na czole w kształcie błyskawicy, przyglądał się towarzyszom podróży swoimi zielonymi oczami, zastanawiając się, jak doszło do tego, że wrócili do Hogwartu na ostatni rok nauki. Siedząca obok niego rudowłosa dziewczyna położyła dłoń na jego ręce i uśmiechnęła się pokrzepiająco, jakby odgadując jego myśli. Nieco dalej usadowiła się kolejna para – a właściwie już narzeczeni. Mało kto pasował do siebie tak jak oni. Ron i Hermiona czasami, tak jak teraz, zdawali się nie dostrzegać reszty świata, pogrążeni we własnych, nikomu innemu nieznanych myślach... Może marzeniach i planach? Raz po raz któreś z nich zerkało kątem oka na skromny pierścionek widniejący na dłoni dziewczyny, podarunek od ukochanego. Oboje dobrze pamiętali ten dzień, krótko po Bitwie o Hogwart, kiedy chłopak padł przed nią na kolana i poprosił, by została jego żoną.
            Jakby dla kontrastu, tuż obok drzwi siedzieli jednak ludzie, którzy na pierwszy rzut oka nie pasowali do siebie zupełnie... No może jedynie, jeśli chodziło o życie we własnym świecie. Ta dwójka wprawdzie nie miała sprecyzowanych planów na przyszłość – ba! Jakby nie spojrzeć, nie mieli w ogóle żadnych planów – lecz w zupełności nie przeszkadzało im to    w kochaniu się ze wszystkich sił. Mimo tego wszystkiego Neville i Luna byli wspaniałą, niepowtarzalną parą, której podobnej i ze świecą szukać.
            Ci wszyscy ludzie, przyjaciele niemal od pierwszej klasy (chociaż Lunę poznali dopiero w piątej) byli tak różni, lecz w tej chwili pogrążeni w  bardzo podobnych myślach. Trudno im było uwierzyć, że Voldemorta już nie było i w tym roku, właśnie ich ostatnim, bo przecież postanowili jednak wrócić do szkoły, nie będą musieli ratować świata. Jakkolwiek to brzmiało, przez ostatnie lata weszło im to w nawyk i teraz nie wyobrażali sobie nic nie robić. Chociaż nie, może nie nic, ale jednak w ich sercach była jakaś pustka, pomimo tego szczęśliwego dnia, pomimo szczęścia, że w końcu udało im się  pokonać największego wroga i pewności, że ich bliscy mogą spokojnie spać, byli pewni, że w jakiś niezrozumiały sposób będzie im brakowało tego niebezpieczeństwa i adrenaliny, która do niedawna towarzyszyła im każdego dnia.
            — Ten rok będzie dziwny, co? — Pierwszy przerwał milczenie Wybraniec, Harry Potter. Chłopiec-Który-Przeżył, zabójca Lorda Voldemorta. Można było bez końca wymieniać jak go nazywano, jednak nikt nie powiedziałby, że sława go zmieniła. W głębi duszy nadal był tym samym chłopcem, który nie miał pojęcia o świecie magicznym, gdy siedem lat temu przybył tu od Dursleyów, choć nie można było zaprzeczyć, że od tego czasu wydarzyło się wiele, z czego niemal wszystko w jakiś sposób wpływało na to, jak kształtowała się osobowość i charakter Harry'ego. 
            Hermiona przytknęła, ziewając.
            — Jakoś nie wyobrażam sobie, że po tym roku będziemy kończyć Hogwart. Już teraz jak o tym pomyśle, chce mi się płakać... Szczególnie, że możemy tu nigdy nie wrócić!
            — No tak, już nie będziesz miała tej swojej przeogromniastej biblioteki, do której bez przerwy mogłabyś latać. — Roześmiała się Ginny.
            — Ale wiesz, za niektórymi rzeczami stanowczo nie będziemy tęsknić! Ja tam się cieszę, że już nigdy w życiu nie zobaczę Malfoya. Nawet on nie jest na tyle bezczelny, by po tym wszystkim tu wracać — dodał szybko Ron, zanim Hermiona zdążyła choćby pomyśleć, by obrazić się na najmłodszą latorośl Weasleyów.
            Wszyscy zgodzili się z nim krótkim, nadzwyczaj elokwentnym "No!" i zaczęli przypominać sobie wszystkie upokorzenia, jakich z ich – i nie tylko ich – strony doznał upierdliwy blondynek. Na tym zeszła im niemal cała podróż. Pomiędzy opowieściami, po których musieli niejednokrotnie podnosić się z podłogi, na której lądowali w efekcie głośnych wybuchów śmiechu doszli jednak do wniosku, że mimo wszystko dobrze mieć kogoś, kto utrudnia ci życie, aby nie było ono zbyt proste.
            — No fakt, coś w tym jest. — Harry nie mógł się nie zgodzić. — Ale jeśli uznasz, że aż tak ci się nudzi, to ty masz wysłać mu sowę!
            W dyskusji nie brali jedynie udziału Neville i Luna. Ten pierwszy, bo znów musiał szukać swojej ropuchy, Teodory, co było już niemalże tradycją, a jego dziewczyna po prostu zajęła się gazetką swojego ojca, sławnym "Żonglerem", którego to przeglądała w dość niezwykły sposób: a mianowicie trzymając czasopismo do góry nogami. Nazywana przez to Pomyluną, szybko znalazła przyjaźń i od dwóch lat trzymała się z Ginny. Zazwyczaj lubiła wtrącić swoje, mniej lub bardziej dziwne, uwagi, ale dziś wolała je zatrzymać dla siebie. Wiedziała, że przyjaciele nie reagują zbyt dobrze na fakt, że w gruncie rzeczy nie uważała Draco za zło wcielone. Szczególnie denerwowało to Rona, który z całego serca nienawidził Malfoya za ciągłe wypominanie tego, że jego rodzina nie była tak bogata jak krewni arystokraty, na co rudzielec był niemalże uczulony i reagował troszkę... Gwałtownie.  
            — W ogóle, zamierzasz przenieść się do osobnego dormitorium? — Zmieniła nagle temat Ginny, zwracając się do Hermiony.
            No tak, Granger w tym roku została mianowana prefektem naczelnym, co nikogo nie zdziwiło. Jako wzorowa i dość powszechnie lubiana uczennica – po wojnie łatka "zarozumialca" przyczepiona jej na pierwszym roku została od razu zapomniana – osoba, która w dużej mierze przyczyniła się do klęski Voldemorta, była idealną kandydatką na to stanowisko. Także gdy dziewczyna w wakacje dostała sowę z tą wiadomością, przyjaciele nawet nie udawali zaskoczenia. Kiedy tylko poinformowali McGonagall, że zamierzają dokończyć ostatni rok nauki, to było więcej niż pewne; kto w końcu lepiej nadawałby się do sprawowania tej funkcji niż ich przyjaciółka?
            Jako prefekt Hermiona prócz wielu przywilejów, dostała własne dormitorium, niestety nie w wieży Gryffindoru. Miała je dzielić z partnerem – tradycją było, że drugi z prefektów był płci męskiej.
            — Nie. Wolę zostać z wami — odparła ta. — Jakoś nie wydaje mi się, że to dobry pomysł mieszkać z kimś, kogo ledwie znam. A propos, wie ktoś może, kto jest drugim prefektem?
            Spojrzeli po sobie, nieudolnie usiłując ukryć szok. Hermiona czegoś nie wiedziała?
            — Na pewno żaden z Gryfonów, bo zabraniają tego zasady. Nie wiem, może ktoś z Ravenclawu? Albo Hufflepuffu? Bo coś nie wydaje mi się, żeby McGonagall zgodziła się na jakiegoś Ślizgona... — odparła Ginny.
            — Przecież pamiętacie, co zrobiła Parkinson w maju — wtrącił Ron.
            W istocie, wszyscy obecni wtedy to pamiętali. Teraz przyjaciołom jak żywa stanęła przed oczami scena sprzed wakacji, kiedy Pansy Parkinson, znienawidzona przez nich Ślizgonka chciała wydać Harry'ego Voldemortowi. Przez nią wszyscy ze Slytherinu zostali wyłączeni z bitwy. Ale może to i lepiej... Nikt nie chciał myśleć, co mogłoby się stać, gdyby takich jak Parkinson znalazło się więcej.
            — Ludzie sie zmieniają — stwierdziła tylko Hermiona.
            — Ale nie Ślizgoni. A już w szczególności Parkinson i Malfoy — przerwał jej narzeczony, przytulając ją mocno. — Ja tam im nigdy nie ufałem i na pewno nic tego nie zmieni.
            — Coś w tym jest. Tylko czasem wydaje mi się, że dobrze byłoby się w końcu pogodzić... Albo przynajmniej udawać, że nie mamy ochoty się pozabijać. W końcu skoro to   i tak ostatni rok, nie mamy nic do stracenia. Przecież po skończeniu szkoły najpewniej nie zobaczymy ich już nigdy w życiu.
            — Zwariowałeś, Harry? — rzekł Neville, który wrócił, by usłyszeć ostatnią część rozmowy, spojrzawszy na Wybrańca jak na kandydata do św. Munga. — Z nimi? Przecież to śmierciożercy! Zabili tyle ludzi, że nie zliczycie.
            Zaczęli się sprzeczać.
            — Dajcie już spokój! Naprawdę chcecie kłócić się o tę bandę kretynów?! — wybuchła w końcu Hermiona. — Wystarczy, że nie będziemy sobie wchodzić w drogę i będzie dobrze.
            Przyjaciele spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Nawet Ron odsunął się od niej           
i zlustrował z dziwną miną. Rzadko kiedy mieli okazję słyszeć krzyk Hermiony. Zazwyczaj dziewczyna była oazą spokoju i chłodnej logiki, chociaż ich kochała. Jej złość natomiast objawiała się raczej złowrogą ciszą, która trwała dopóty, dopóki jej nie przeprosili, niż podniesionym głosem.
            — Ona ma rację, kochaneczki — odezwał się znany im wszystkim głos zza drzwi przedziału. — Nie trzeba się od razu kłócić.
            Przed nimi stała czarownica z wózkiem po brzegi wypchanym słodyczami.
            — Macie na coś ochotę? — spytała, chociaż wiedziała, że to czysta formalność. Z tymi gagatkami, jak ich czasem nazywała w myślach, miała już wiele razy do czynienia... I zawsze po wizycie u nich musiała iść do swojego przedziału, by znów zapełnić wózek, bo aż tyle tego kupowali. Nie mieściło jej się w głowie, jak mogli zjeść górę słodyczy i nie przytyć ani odrobiny.
            Tym razem nie było inaczej: z wózkiem lżejszym o połowę patrzyła jak sławny Harry Potter bierze od niej górę słodyczy i kładzie ją na krzesło obok przyjaciół, po czym dokładnie odlicza pieniądze, aby jej je podać. Nim zdążyła zawrócić, by wyjść z przedziału, z opakowania wyskoczyła czekoladowa żaba, która usadowiła się na głowie zupełnie niespodziewającej się czegoś takiego Ginny. Dziewczyna przy akompaniamencie śmiechów spojrzała ze zdziwieniem w górę i...
            — Pocałuj ją, Weasley, może trafi ci się jakiś książę. — Ten zimny, pełen pogardy
i wyższości głos także znali. W tym  jednak wypadku nie musieli podnosić głów, by
z całkowitą pewnością stwierdzić, do kogo należał. — Który przy odrobinie szczęścia będzie ślepy. No i może sypnie kasą. Taa, dla waszej rodziny to byłby szczyt marzeń, co?
            I nici z nadziei Rona, bo oto przed nimi stało w całej swojej okazałości ich największe utrapienie w osobie Draco Malfoya. Arystokratycznego, tlenionego kretyna i chama
o kompleksie wyższości oraz wysokością IQ niewiele wyższym od temperatury panującej
w przedziale (a trzeba dodać, że dziś wyjątkowo zepsuła się klimatyzacja i wszyscy zmuszeni byli siedzieć w ocieplanych bluzach). Szare oczy patrzyły prosto na nich, a szczupłe, umięśnione ciało opinały ciemne jeansy i koszula z lekko podwiniętymi rękawami, w sam raz by przypadkiem nie odsłonić Mrocznego Znaku wypalonego na jego ręce. Może gdyby nie był takim dupkiem, dziewczyny powiedziałyby, że jest ucieleśnieniem ich najskrytszych fantazji, ale jego parszywy charakter dość skutecznie odstraszał Hermionę i Ginny. Te ostatnie ze śmiechem stwierdziły jednak, że mimo iż faktycznie wyprzystojniał, ani na jotę nie zmieniły się jego platynowe włosy, tak samo jak w pierwszej klasie gładko przylizane.
            — Malfoy — wysyczał Harry wbrew temu, co przed chwilą mówił. Chyba nie tak łatwo było jednak zakopać przysłowiowy topór wojenny z aktualnie największym wrogiem... Bardzo nielubianym człowiekiem, poprawił się w myślach. — Co ty tu robisz?
            — Wydawało mi się, czy nie powinieneś latać z ojcem i jego kumplami, śmierciożercami, po świecie, żeby znaleźć sposób, by jakoś przywrócić Voldemorta do życia? Nie sądziliśmy, że będziesz na tyle bezczelny, żeby wrócić do szkoły po tym, co zrobiłeś – dokończył za niego Ron.
            Gdyby ktoś dokładniej się przyjrzał nowoprzybyłemu, może dostrzegłby, że w oczach blondyna coś błysnęło. Ale, nawet jeśli faktycznie tak by było, stwierdziłby, że coś mu się przywidziało, bo to "coś" równie szybko jak się pojawiło, zniknęło, ustępując miejsca złości. Na blade policzki wstąpił rumieniec. Chłopak tylko coś mruknął do stojącego za nim Notta
i Parkinson (tu zdziwienie przyjaciół było jeszcze większe) po czym spojrzał z pogardą na siedzących w przedziale. Jego wzrok  na chwilę spoczął na Hermionie. W tej właśnie chwili skrzywił się z obrzydzeniem.
            — Zapłacicie mi za to! — powiedział z nienawiścią w głosie. — Bliznowaty,
a ty lepiej uważaj, bo wprawdzie Czarnego Pana już nie ma... Ale nadal może stać ci się krzywda. Lub twoim... przyjaciołom. Nie wszyscy lubią zdrajców krwi i szlamy. — Roześmiał się, a Pansy i Nott mu zawtórowali.
            Harry i Ron powoli podnieśli się, patrząc groźnie. Już mieli wyciągnąć różdżki, kiedy Malfoy wykazał odrobinę instynktu samozachowawczego i powoli zaczął się wycofywać.
            — Już wychodzimy. Ale powiedz mi jeszcze tylko, Wieprzlej... Ile Granger musiała dać za pierścionek? — zapytał na odchodnym, szybko wyciągając wnioski z tego, że dziewczyny wcześniej była obejmowana przez Rona, a na jej palcu błyszczał pierścionek, który wyglądał na zaręczynowy.
            Nim ktokolwiek zdążył zareagować, cała trójka jakby rozpłynęła się w powietrzu. Ponieważ niestety nie mogli biegać po pociągu i rzucać zaklęcia na uczniów, Harry i Ron zmuszeni byli usiąść, co świadczyło tylko o jednym: Malfoy i jego świta na razie byli bezpieczni. Wszyscy mieli jednak pewność, że Dracon nie rzuca słów na wiatr i faktycznie zemści się za komentarz Weasleya, który już zaczął obmyślać (czy trzeba dodawać, że na głos?) co mu zrobi, gdy go dorwie w swoje ręce. Najwidoczniej duma rudzielca naprawę mocno ucierpiała, bo jego opisy cechowały się pewną... brutalnością. Na szczęście lub nieszczęście, zależy z której strony patrzeć, Ron nie był na tyle zaawansowanym czarodziejem, by klątwy, które wymieniał, a które wymagały naprawdę dużych umiejętności, zadziałały. Umiejętności, które, nie chwaląc się, posiadała jego narzeczona... Zaczynająca właśnie wypominać rudzielcowi to, jak odezwał się do Malfoya.
            — Ronaldzie... Naprawdę nie musiałeś mu mówić takich rzeczy. Sam wiesz najlepiej, że Malfoy jest jaki jest, ale nie popiera już ciemności... w pewnej części. — Widząc spojrzenie rzucone jej przez chłopaka, dodała: — Nie mówię, że go lubię i nie mam zamiaru bronić tej fretki, ale musisz przyznać, że gdyby nie twój komentarz, nie powiedziałby nic takiego.
            — Bronisz go!
            — Wcale nie! — poparła Hermionę Ginny. — Nie cierpię Malfoya, ale Hermiona ma rację. Tylko... Hermiono, naprawdę nie wiesz, kto będzie tym drugim prefektem?
            — Nie... A co?
            — Bo wydaje mi się, że ja już wiem... — szepnęła.
            O, tego Hermiona się nie spodziewała. Czyli w końcu miała się dowiedzieć, kto będzie jej przez cały następny rok pomagał.
            — Kto? Mam nadzieję, że ktoś miły — stwierdziła z łagodnym uśmiechem dziewczyna.
            — Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? — upewniła się Ginny, nic nie dodając do komentarza dziewczyny. Dopiero kiedy zauważyła, że jej przyjaciółka skinęła głową, wypaliła. — Chyba jednak lepiej będzie, jeśli dowiesz się na miejscu...
            — Ginny!
            — Hermiono... Zaufaj mi, wolisz, żeby powiedziała ci to McGonagall kiedy indziej.
            Hermiona nagle znieruchomiała, uświadamiając coś sobie. Przecież... nie... nie... to nie mógł być... ON. Przecież to było skrajnie nieodpowiedzialne, uczynić prefektem właśnie jego! Na jej twarzy zrozumienie pomieszało się z przerażeniem.
            — To on?
            Miała szczęście, że Ginny od razu w lot załapała, o kogo chodzi dziewczynie.
Z niewyraźną miną przytaknęła, bojąc się reakcji koleżanki. Tymczasem reszta towarzystwa obserwowała je z zaciekawieniem, co chwilę prosząc rudowłosą, by zdradziła, kogo prócz Hermiony wybrała McGonagall. Ta jednak nadal uparcie milczała, nadal mając nadzieję, że jej się przywidziało i nie zobaczyła na jego piersi błyszczącej odznaki prefekta naczelnego. Jedynie Harry zaczął domyślać się, o co chodziło, dopiero gdy pociąg się zatrzymał, zrozumiawszy reakcję dziewczyn na wejście Malfoya.


            Dwie godziny później szli już, przebrani w szaty szkolne, wśród ciemności, podążając za resztą uczniów w stronę powozów prowadzonych przez testrale, które widziała teraz większość szkoły, co można było stwierdzić po dobiegających skądinąd cichych krzykach strachu pomieszanego z zaskoczeniem. Nie dziwiły one zupełnie Harry'ego, bo sam pamiętał doskonale swój strach, gdy po raz pierwszy je zobaczył. Co jak co, ale te zwierzątka... Jak inne zresztą pupilki Hagrida, nie miały raczej zbyt przytulnego wyglądu. A szczerze mówiąc, przerażały jak cholera! Jednakże przejażdżka na nich w piątej klasie, gdy musieli jakoś dostać się do Ministerstwa, skutecznie wyleczyła go ze strachu przed nimi.
            — Pirszoroczni! Pirszoroczni! Za mną! — Tuż obok kudłaty półolbrzym swoją wielką jak pokrywa od śmietnika dłonią zachęcał, by jedenastolatki, które trafiły tu po raz pierwszy, szły obok niego i się nie bały. Wraz z gajowym mieli przepłynąć łodziami przez jezioro, by stanąć w końcu w odbudowanej już Wielkiej Sali, założyć na głowę Tiarę Przydziału i dostać się do wymarzonego... bądź też nie... domu.
            — Hagrid! — krzyknęli chórem, machając mu.
            Ten odwzajemnił gest i w paru olbrzymich krokach znalazł się przy nich. Całą trójkę zagarnął w iście niedźwiedzi uścisk, przy okazji niemal zgniatając im żebra i odcinając na chwilę dopływ powietrza do płuc. Kiedy tylko ich wypuścił, przyjaciele ukradkiem rozmasowali bolące kości, cicho wzdychając z ulgą.
            — Harry! Ron! Hermiona! Cholibka, ale żem was dawno nie widział! Żeście wyprzystojnieli... — Mrugnął do chłopców, po czym zerknął na Hermionę. — Ożesz... no, no, no, Hermiono. Teraz to chyba wszyscy będą za tobą latać, dziewczyno! — Hermiona zarumieniła się i już chciała coś odpowiedzieć, lecz Hagrid nie dopuścił jej do słowa. —Przyjdźcie w któryś dzień do mnie na herbatkę, to pogadamy... Pirszoroczni już na mnie czekają, wiecie... — Jeszcze raz przytulił ich i oddalił się do gromadki oczekujących go młodych czarodziejów.
            Nawet nie zauważyli, kiedy znaleźli się w Wielkiej Sali, której sklepienie wyjątkowo pokryte było gwiazdami. Tak już było, że odzwierciedlało ono pogodę, jaka panowała na dworze i dziś nie było inaczej. Jak na razie byli na Ceremonii Przydziału zaledwie trzy razy,
 a wtedy zawsze niebo zasnuwały chmury. Dzisiejsza noc była miłą odmianą. Kiedy siadali do stołu, oczy im zasnuła mgiełka wspomnień. Przypomnieli sobie pierwszy rok, gdy to Hermiona wytłumaczyła im właśnie, na czym polega myk ze sklepieniem Wielkiej Sali.
            — Jest zaczarowane. Czytałam o tym w Historii Hogwartu — mówiła wtedy z przejęciem, zastanawiając się, czy Ceremonia Przydziału nie będzie miała przypadkiem formy testu i na głos powtarzając wszystko, czego dowiedziała się z przerobionych już podręczników.
            Pamiętali też, jak sami się zachwycali tysiącami świec lewitującymi w powietrzu... I mimo że już byli pewni, iż to nie głupi żart, że będą się uczyć w Hogwarcie magii (wyłączając Harry'ego, do którego prawda dość długo nie mogła do końca dotrzeć), nadal ciężko im było w to uwierzyć. I w końcu ich własna Ceremonia Przydziału...
            Harry westchnął, a Hermiona zerknęła nań pytająco.
            — Nic. Tak myślę, że w końcu jesteśmy w domu... — Uścisnął krótko jej rękę, po czym razem spojrzeli na Rona z uśmiechem. — Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak za tym wszystkim tęskniłem... — Wykonał bliżej nieokreślony gest ręką, obejmując nim niemal całą Wielką Salę.
            — ...Witamy w domu! — Jakby na potwierdzenie jego słów rzekła profesor McGonagall, przebiegając wzrokiem po twarzach uczniów i kończąc tym samym swoje przemówienie. — A teraz do łóżek! 

 ~*~*~*~*~*~*~*~*~

            A oto i obiecany pierwszy rozdział. Przy okazji bardzo bym chciała podziękować kochanej Nuadell, bez której wątpię, by udało mi się go napisać. Co tu dużo mówić, jest najlepszą mentorką pod słońcem. Jej więc dedykuję powyższy post - w końcu jak nikt inny na to zasłużyła.

Witam! :)



Słowem wstępu



   Zanim wyślę Wam pierwszy rozdział opowiadania, które będzie się tutaj ukazywało, wypada powiedzieć – napisać – parę słów wstępu. Po to też jest ten post. Od czego więc by tu zacząć…? Chyba przede wszystkim od tego, czego dotyczy historia. Otóż toczy się ona, jak sam tytuł wskazuje, w Hogwarcie i opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce podczas ostatniego roku Rona, Harry’ego oraz Hermiony. Wrócili oni tam, aby dokończyć naukę. Ponieważ Voldemort – ek-hm! Sami-Wiecie-Kto nie żyje już od ponad trzech miesięcy, przyjaciele oczekują spokojnego roku bez żadnych wielkich niespodzianek… Nie trzeba nawet mówić, jak bardzo się mylą! To, co będzie się działo w Szkole Magii i Czarodziejstwa, przekroczy ich najśmielsze oczekiwania. Czy dadzą sobie radę? Jak rozwiną się relacje pomiędzy Gryfonami i Ślizgonami? I jaką rolę w tym wszystkim odegra Krąg?
    By poznać odpowiedzi na te pytania, musicie sięgnąć po pierwszy rozdział, który pojawi się niebawem.
       Poza krótkim opisem tego, co zaplanowałam, chciałam również ustalić swoiste zasady:
      


                Posty będą się ukazywały w miarę możliwości co tydzień, co dwa – wszystko zależy od tego, ile będę miała czasu. 


         W razie większego opóźnienia postaram się o tym informować.


         Zależy mi na komentarzach, nie ukrywam, lecz nie na pustym słodzeniu, a szczerej opinii po przeczytaniu danego rozdziału. Konstruktywna krytyka mile widziana, ponieważ chcę doskonalić mój warsztat, a bez tego ani rusz!


          Jeśli trafiłeś tu tylko po to, by z czystej złośliwości sypać wulgaryzmami, proszę, powstrzymaj się od tego. Proszę również o niewdawanie się w dyskusje w komentarzach, gdyż jest to zupełnie niepotrzebne.
 


Jeśli chodzi o „regulamin”, byłoby to na tyle. W razie pytań, chętnie udzielę na nie odpowiedzi – kontakt zostanie podany! Do napisania! :D

I na koniec coś, co niewątpliwie powinno się tutaj znaleźć:

 Wszystkie postacie (z kilkoma wyjątkami) oraz miejsca należą w całości do pani J.K. Rowling. Natomiast opisane w opowiadaniu wydarzenia są MOJĄ WŁASNOŚCIĄ. Nie zgadzam się na kopiowanie i publikowanie fragmentów  bez mojej zgody (a przede wszystkim wiedzy) i dopisku, że jestem ich autorką i z którego bloga pochodzą. 


Dziękuję :)
Rozdział pojawi się już niebawem!