Najpierw wypadałoby przeprosić, czyż nie? Nie da się ukryć, że trochę zaniedbałam bloga i mimo tego, że mam na to usprawiedliwienie, jest mi z tego powodu przykro. :/ Nie mniej jednak wielkimi krokami zbliżają się święta, a więc wolne - postaram się z tej okazji naskrobać parę rozdziałów. :) To naprawdę koszmar, gdy Wena jest, a czasu brak.
Ten rozdział dedykuję mojej kochanej Kamili, która ostatnio obchodziła urodziny. Wszystkiego najlepszego, kochana!
PS: Co powiecie o moim Snape'ie?
~*~*~
Usłyszawszy to pytanie, Selene
otworzyła szeroko usta i zamrugała szybko powiekami, przywodząc Snape’owi na
myśl blond ropuchę. Już miał jej to powiedzieć, ale kobieta opanowała się, a na
jej twarz powrócił uśmiech, który wydawał się przyklejony do niej na stałe – w
tej kwestii (nie wspominając o wcześniejszej minie) naprawdę przypominała
Umbridge.
— Owszem, Ernie, chociaż zapewne
wiecie doskonale, że tak naprawdę nie istnieje coś takiego jak podział na
czarną i białą magię. Jest po prostu magia, a od nas zależy, w jakim celu
użyjemy danego zaklęcia. Nigdy o tym nie
zapominajcie. — Niechętnie był pełen podziwu, że tak zgrabnie wybrnęła z tej
sytuacji. A tylko „przypadkiem” wyrażony przez nią pogląd wydał się Mistrzowi
Eliksirów niezwykle znajomy. — Widzisz, niektóre klątwy dobrze znać, by
wiedzieć, czego się spodziewać. Dobrze też wiedzieć, jak wyglądają ich skutki z
autopsji, że się tak wyrażę, choć może w niektórych przypadkach jest to mało
trafne określenie. Ale nie musicie się martwić, że jakieś urazy zostaną wam na
dłużej – wraz z profesorem osobiście zajmiemy się wszystkimi, które przydarzą
się wam w trakcie pojedynków i ćwiczeń… — Zerknęła na niego z przekonaniem.
— Profesor Delacour ma rację —
stwierdził beznamiętnie, choć gniew i obrzydzenie płonące w jego oczach
skutecznie przeczyły na pozór łagodnym słowom. — Musicie wiedzieć, przed czym
należy się bronić.
— Ale… profesorze… Przecież wojna
się skończyła… Sam-Wiesz-Kto nie żyje, prawda? Przecież Harry go pokonał! —
odezwał się nagle Colin Creevey.
— Może i wojna się skończyła, ale
nie można spocząć na laurach. Na świecie roi się od czarnoksiężników, a
nadzieja, że i tym razem Potter będzie po prostu miał szczęście, jest
idiotyzmem. — Obnażył zęby w niemal zwierzęcym grymasie. — Minus pięć punktów od
Gryffindoru za wszczynanie niepotrzebnych dyskusji, Creevey. Nie mam zamiaru
dyskutować z wami o waszych durnych, nawiasem mówiąc, opiniach i ułudach, w
których żyjecie. A teraz, jeśli już nikt nie ma kretyńskich uwag, możemy w
końcu zaczynać? Profesor Delacour? — odezwał się formalnie, mając nadzieję, że
to zamknie usta stadu baranów, które miał nieprzyjemność uczyć.
— Ależ oczywiście. Moi drodzy,
odsuńcie się od podestu i osłońcie tarczami. Wolałabym, by żadne z zaklęć,
które teraz wam zaprezentujemy, w was nie trafiło. Mimo to będziemy się
hamować, prawda, Severusie?
W odpowiedzi kiwnął głową, mając
pełną świadomość, że nikt z obecnych nie byłby dla niego przeciwnikiem.
Ewentualnie, gdyby połączyli siły… Wiedział, że tak naprawdę walka trwałaby
trochę dłużej niż kilka sekund tylko wtedy, gdy naprzeciwko stałaby Panna
Wiem-To-Wszystko lub właśnie Selene. Nie lubił żadnej z nich, lecz obie
poniekąd doceniał. A przynajmniej wiedział, że wbrew pozorom taka Granger nie
przeżyła wojny dlatego, że udusiła kogoś tymi swoimi krzaczastymi kudłami, o
nie. W końcu nie na darmo była nazywana
najmądrzejszą od czasów Roweny Ravenclaw.
— Severusie? — Kobieta przed nim zwróciła
na siebie jego uwagę.
Zmrużył oczy i lekko skinął głową w
jej stronę, co w zamierzeniu było parodią ukłonu obowiązkowego podczas
oficjalnych pojedynków. W prawdziwej walce tylko idiota przejmowałby się tymi
konwenansami, a on w ciągu lat nabrał przekonania, że na dobrą sprawę nawet nie
warto o nich pamiętać – zawsze zastanawiał się, po co okazywać szacunek komuś,
kogo miało się zamiar za chwilę zabić.
— I niech wygra lepszy!
Po tym okrzyku Selene wyciągnęła
różdżkę i wycelowała nią w Snape’a, co zdawało się nie robić na nim najmniejszego
wrażenia. Stał prosto, z rękoma luźno spuszczonymi wzdłuż ciała, i tylko
napięta twarz zdradzała, że nie był w trakcie, powiedzmy, przyjacielskiej
pogawędki, a najprawdziwszego pojedynku. Oczy błyskały mu dziko, nie wróżąc
dobrze dla profesor Delacour. Nie ruszył się nawet wtedy, gdy w jego kierunku
pomknął pierwszy płomień, trzeszczący groźnie w powietrzu. Jednak nim dotknął
choćby skraju szaty Snape’a, ten wykonał szybki gest lewa dłonią i wiązka
zmieniła kierunek, uderzając w ziemię tuż u stóp Harry’ego. Wypaliła tam
ziejącą dziurę, a samego chłopca zmusiła do odskoczenia, co Snape skwitował
tylko ironicznym uśmiechem.
Podczas gdy Harry zbierał swoją dumę
z podłogi, Snape już zaczął atakować, poruszając się tak szybko, że trudno było
zarejestrować ruch. Wszyscy wiedzieli, że co jakiś czas używał magii werbalnej
jedynie ze względu na pokaz, lecz nawet wtedy nic im to nie dawało, bo nie
kojarzyli żadnego z zaklęć. Nawet najtrudniejsze inkantacje nie zajmowały Snape’owi
dłużej niż ułamek sekundy.
— Jak on to robi? — wyszeptał Ron,
kiedy Mistrz Eliksirem niecierpliwym ruchem dłoni sprawił, że Selene odleciała
kilka metrów dalej, jakby popchnięta jakąś niewidzialną siłą.
— Magia bezróżdżkowa. Czytałam o
niej… Podobno bardzo niewielu czarodziejów potrafi się nią posługiwać, a nawet
jeśli, to jest w stanie rzucać tylko bardzo proste zaklęcia. Ale nie dziwi mnie
to, że profesor Snape ją zna; jedyne, czego nie umiem zrozumieć, to to, jak
udało mu się opanować ją w takim stopniu?!
— To niesamowite.
Zarówno Ron, jak i Harry byli pod
wrażeniem umiejętności obojga nauczycieli, pomimo że ten ostatni wściekał się
na Snape’a za to, że z upodobaniem kierował w jego stronę niektóre odbite
klątwy.
— Masz rację. Sama chciałabym się
tego kiedyś nauczyć, ale to bardzo trudne, już nie wspominając o tym, że wymaga
ogromnej mocy… — rzekła z namysłem. — Zresztą jak pomyślę, że oboje się hamują,
zaczynam się bać, jak by to wyglądało podczas prawdziwej walki. Pamiętacie, co
profesor Snape robił z Lockhartem? Tamto w porównaniu z tym… Po prostu nie wiem, co powiedzieć.
— Daj spokój, Hermiono. On się tylko
popisuje — oznajmił z całym przekonaniem Harry, rzucając mordercze spojrzenie w
stronę Snape’a.
— Po co miałby to robić?
— A skąd to ja mam wiedzieć? Pewnie
ma jakąś potrzebę, żeby wszyscy uważali, że jest wspaniały. Nie mam pojęcia, na
szczęście nie siedzę w jego głowie… Ech, ble! Umysł tego starego Nietoperza.
— Wiesz, to wyjaśnia, dlaczego
zawsze jest nie w humorze.
— Co? Czemu?
— Gdybym ja musiał całymi dniami przebywać
w jego towarzystwie, też bym nie wytrzymał. Chociaż myślę, że po prostu
zabiłbym… Jego lub siebie. Żadna różnica — rzekł Ron.
Roześmiali się na cały głos wraz z
kilkorgiem Gryfonów i Puchonów, którzy ich otaczali; trudno się było temu
dziwić, gdyż Snape jako nauczyciel z całą pewnością nie cieszył się sympatią.
Szybko jednak tego pożałowali, bo w ich stronę pomknęło zaklęcie – i to
bynajmniej nie to odbite – zwalając ich z nóg. Upadli na podłogę z
przekleństwami na ustach. Hermiona skwitowała uśmiechem ich żałosne próby
podniesienia się; Snape mógł być Snape’em, lecz pozostawał przy tym
nauczycielem i należał mu się z tego powodu szacunek. Jakiś, bo jakiś, ale
jednak… Umknęło jednak jej uwadze, że w końcu sama parę razy nie miała
skrupułów przed tym, by mu odpyskować. Nadal z uniesionymi kącikami ust podała
rękę najpierw Ronowi i Harry’emu, po czym, gdy tamci już stali o własnych siłach,
wyciągnęła dłoń w stronę pozostałych. Ci jednak tylko unieśli brwi – nadal nie
wybaczyli jej tego, że na dobrą sprawę Gryffindor od początku roku nie zyskał
więcej niż pięć punktów; żeby już nie mówić o utrzymaniu ich dłużej niż do jej spotkania
z Mistrzem Eliksirów.
Podczas gdy oni podnosili się z
podłogi, Snape już trzymał różdżkę na gardle swojej przeciwniczki. Wyraz jego
twarzy był tak… groźny, że Hermiona zaczęła się zastanawiać, czy gdyby to była
inna sytuacja, profesor z przyjemnością wypowiedziałby słowa morderczego
zaklęcia. Nie wiedziała tylko, że sam Snape miał bardzo podobne myśli do niej
– z tym, że on dziękował Merlinowi za
to, że szczycił się żelazną samokontrolą. W innym przypadku niewykluczone, że
urocza wila leżałaby bez życia u jego stóp.
— Koniec pokazu — warknął, odsuwając
się od Selene. — Zaczynamy. Kto mi wymieni zasady pojedynku czarodziejów?
Weasley!
Ron spojrzał na niego ze
zdziwieniem.
— Ja… Eee — zająknął się.
— Tak, do ciebie mówię, kretynie. —
Snape przewrócił oczami na głupotę jednej trzeciej Złotego Tria.
W odpowiedzi na jego uwagę, skądinąd rozległy się
tłumione chichoty, które spowodowały, że twarz Rona przybrała niezdrowy odcień
czerwieni.
— Najpierw… Eee… Powinno się ukłonić?
— Ty się mnie pytasz? Weasley, wydawało mi się, że
to ja zadaję pytania, a ty masz na nie odpowiadać. Dociera to do twojej pustej
mózgownicy?
Ron zaczerwienił się na te słowa jeszcze bardziej, o
ile było to w ogóle możliwe. Teraz wyglądał trochę jak po porządnej dawce
Eliksiru Pieprzowego, przez co uczniowie zaczęli się zastanawiać, czy
przepadkiem z jego uszu nie wydobędzie się para, jak to zawsze miało miejsce po
spożyciu tegoż medykamentu. Chłopak wyraźnie zbierał się w sobie, by po chwili
głośno przełknąć ślinę i powiedzieć szybko:
— Więc na początku musimy się ukłonić. Potem
pokazujemy przeciwnikowi różdżkę i odchodzimy na swoją pozycję, najlepiej około
dziesięć kroków dalej. Na znak rozpoczynamy pojedynek.
Hermiona pokazała mu uniesiony kciuk
w górę i uśmiechnęła się. Jego odpowiedź była poprawna i Snape nie powinien aż tak bardzo się jej czepiać. Widziała
zmarszczone brwi nauczyciela, co znaczyło, że Ron miał rację.
— Dobrze — odezwał się w końcu. —
Nie obędzie się jednak bez przećwiczenia tego, o czym mówił Weasley.
Teoretycznie nikt nie powinien mieć problemu z wykonaniem tak prozaicznych
czynności, ale w ciągu ostatnich lat wystarczająco dużo razy dowiedliście już,
że pozostaje to poza waszymi możliwościami i zdolnościami percepcji. Dobierzcie
się w pary… Mieszane. Pomiędzy domami — dodał, widząc, że uczniowie już
automatycznie ruszają w stronę swoich przyjaciół. — Po ustawieniu się w parach
rzucicie zaklęcie rozbrajające, które już doskonale powinniście znać. Do
roboty!
Jak się okazało, nie mylił się, bo
wyszło to faktycznie beznadziejnie. Dopiero po dwóch godzinach bezustannych
ukłonów, odchodzenia od siebie i słuchania głosów wykrzykujących głośno „Expeliarmus!” Snape uznał, że „może być”
i pozwolił im iść do swoich dormitoriów. Przez cały ten czas Selene nie
odezwała się ani razu, najpierw stojąc pod ścianą i słuchając przemowy Snape’a,
potem zaś krążyła z nim pomiędzy parami, poprawiając niektórych i dając
wskazówki. Niczego nie ułatwiało to, że nikt nie miał możliwości pracować z
tym, z kim chciał… Najbardziej poszkodowana była Hermiona, której przypadła w udziale
Pansy Parkinson, a która przez większość czasu tylko stała, wpatrując się w
Gryfonkę z tępym, choć mało przyjaznym wyrazem twarzy.
— To było okropne! — wykrzyknął Ron,
padając bez sił na kanapę w Pokoju Wspólnym Gryfonów. — Założę się, że on to
zrobił specjalnie! Selene pewnie nie chciała, by jej pomagał, ale on musiał się
wprosić, żeby nam uprzykrzyć życie.
— Ronaldzie, czy ty się słyszysz? —
Hermiona tylko uniosła brwi.
Machnął ręką, zbywając ją.
— I jeszcze kazał mi być w parze z
Nottem — stwierdził z wyrzutem, ostentacyjnie się wzdrygając. — Koszmar, mówię
wam!
— Wiesz, Hermionie trafiła się
Parkinson, a mnie Malfoy. Uwierz mi, nie ty jeden byłeś poszkodowany. Albo
Neville… Przecież on musiał męczyć się z Bulstroode.
— Racja. Każdy z nas dostał
beznadziejny przydział, ale zgodzicie się chyba, że Snape zrobił to specjalnie?
— No tak.
— Poza tym nie rozumiem, dlaczego
kazał nam ćwiczyć chodzenie z
różdżką. Nie dość, że nie miało to żadnego sensu, to jeszcze tylko straciliśmy
czas, który mogliśmy poświęcić choćby na napisanie eseju, który nam ten dupek
wczoraj zadał!
— Nie wierzę, Ron! — roześmiała się
Hermiona. — Czyżbyś nagle zainteresował się pracami domowymi?
Tylko na nią spojrzał, po czym
usiadł na fotelu naprzeciwko niej. Spojrzał na nią sugestywnie, przekrzywiając
głowę. Widząc to, Harry taktownie się wycofał; coś, czego się nauczył, kiedy w
poprzednim roku szukali horkruksów, to było wyczucie chwili, kiedy należy
zostawić kogoś samego. Najbardziej trafiło to do niego wtedy, gdy chciał pobyć
z Ginny sam na sam, a utrudniała mu to obecność osób trzecich. Chociaż musiał
przyznać, że ostatnimi czasy stracił na to ochotę.
— Emm… Ja jeszcze muszę coś zrobić!
Dobranoc! — wykrzyknął, będąc już prawie na schodach do dormitorium chłopców.
— Od kiedy Harry jest taki domyślny?
— zapytał Ron, przysuwając się do Hermiony i gładząc ją po dłoni.
Nim Hermiona zdążyła cokolwiek
odpowiedzieć, on już wciągnął ją na swoje kolana. Ująwszy jej twarz w dłonie,
zbliżył się, chcąc ją pocałować. Dziewczyna jednak nie zareagowała tak, jakby
chciał – położyła ręce na jego piersi, po czym delikatnie, acz stanowczo
odsunęła go od siebie.
— Ron, nie możemy…
— Dlaczego?
— Tu są ludzie! — Jednak, gdy się
rozejrzała, okazało się, że prócz nich w pokoju nie było nikogo.
— Nikogo nie ma — potwierdził
chłopak i pocałował ją, zanim zdążyła ponownie zaprotestować.
Po chwili wahania dziewczyna oddała
pocałunek, lecz nie zrobiła tego z entuzjazmem. Niestety, jej narzeczony nie
opanował ani subtelnej sztuki uwodzenia, o całowaniu nawet nie wspominając.
Kiedy on myślał, że jest namiętny, ona czuła się, jakby pies lizał ją po
twarzy. Nic nie mówiła, nie chcąc sprawić mu przykrości, lecz nieraz już
zastanawiała się, jak będzie wyglądała ta sfera ich małżeńskiego życia. Kocham go! Pomyślała jednak, w końcu rozchylając
lekko usta, by wpuścić jego język do środka. Kocham, a to nie jest przeszkoda… A nawet jeśli, jakoś sobie poradzimy.
Pomimo tego, że miała na to wielką ochotę, nie odsunęła się nawet wtedy,
gdy dłonie Rona zawędrowały nieco niżej i wsunęły się pod jej koszulkę.
Właśnie w tej pozycji zastał ich
Harry, który wyjrzał zza rogu, chcąc wziąć do pokoju plecak, który zostawił na
stole. W sumie nie powinien być zdziwiony, jednak coś lekko zakuło go w sercu,
kiedy ujrzał parę w czułym uścisku, przytulającą się i całującą w ciepłym
blasku ognia płonącego w kominku. Wybraniec porzucił więc powód, który skłonił
go do przyjścia tutaj i wrócił na górę. Uśmiechał się lekko, lecz w jego
zielonych oczach czaił się smutek.